Ty i Pan Bóg – w którym miejscu drogi jesteś?
– Mamy gorącą linię, czuję fizycznie Jego obecność. Ja wysyłam SMS-y, takie akty strzeliste, a odpowiedź przychodzi w odpowiednim czasie. Potrzebuję wyciszenia i milczenia. Czasami jest to w kościele, gdy wpadam na modlitwę, czasami na spacerze czy łyżwach, gdy z nikim nie rozmawiam, a myśli same się układają. Muszę być pewna. Bóg po to dał nam rozum, by robić z niego użytek. Ale miało być o relacji. Więc jest very close; ja Go czuję, jest ze mną, gdy jest ciężko i śmieje się, gdy ja się cieszę. Patrzy z czułością, kiedy płaczę, ale nie ustępuje z tego powodu, bo chce Dobra, a nie wychowania bezstresowego. Zaufałam Bogu, bo tak właściwie nie miałam wyjścia, a potem zostało. Nie obwieszam się krzyżykami i różańcami. Jedynym znakiem wiary, który chcę, by był widoczny, jest życie w prawdzie. Chciałabym, by inni ludzie Mu się zawierzyli; by patrząc na mnie, zatęsknili za Nim. Właśnie przez przykład życia, a nie etykietkę.
Czy wierzysz tak bardzo, że Bóg mógłby cię uzdrowić?
– Wiem, że mógłby, ale nie wiem, czy tego chcę. Gdy miałam 19 lat i byłam na oazowych rekolekcjach, poprosiłam o modlitwę wstawienniczą. Żadna z modlących się osób nie wiedziała, że nie widzę. Ja wiem, że tam był Duch Święty. Okay, miałam 19 lat, były emocje, dziewczęce nastroje itd., ale ja mam pewność, że tam był Duch Święty. Na drugi dzień ksiądz poprosił mnie na rozmowę. Jurek, który się nade mną modlił, usłyszał: „Dlaczego nie chcesz widzieć?”. Wtedy, rzeczywiście, nie chciałam tego. To było wygodne. Gdybym przejrzała, wiele moich marzeń i projektów ległoby w gruzach. Czułam, że wzrok nie jest mi niezbędny do życia, będę widzieć w niebie. A teraz? Trudno powiedzieć. Gdy w lipcu wychodziłam od warszawskich dominikanów, złapał mnie jakiś gość i oznajmił, że Bóg mu powiedział, że 22 września odzyskam wzrok. Rozbawiło mnie taka dokładna data. Tylko godziny brakuje.
Co widzisz?
– Obraz jest rozmazany i nieostry, ale potrafię ocenić poziom naświetlenia. Zasłaniasz mi słońce, przesuń się trochę. Dlaczego nie pijesz? Czekolada ci stygnie.
*
Dominika Putyra. Rocznik 1985. Urodzona w Bystrej, więc charakterek góralski, po tacie. Trudny do okiełznania uparciuch, nawet w wakacje chodziła do przedszkola, bo starszy brat nie mógł jej upilnować. Ekstrawertyczna i bezpośrednia, ale też tajemnicza. Poetka-marzycielka i realistka. Ufna i zbuntowana. Świadoma swojej wartości i utalentowana, ale też skromna, więc pewnie czerwieni się, gdy to czyta. Dodajmy jeszcze, że szatynka, szczupła i wysoka, a jej historia przerasta i zawstydza. Wstęp z tezą, ale za kilka akapitów wszystko się wyjaśni. – Pogadamy, ale nie pytaj, dlaczego nie widzę. Czy to istotne? Przecież to szczegół, a dziennikarze zawsze chcą to wiedzieć. Po co? Ważne, że pamiętam, jak to jest widzieć – zaczyna.
Pierwsze „dziękuję” – za normalne życie
Gdy skończyła 10 lat, w styczniu ciężko przechodziła grypę. W lutym, jeżdżąc na nartach, nie zauważała lodu i siatki odgradzającej orczyk. Nie przyznała się rodzicom. W maju zaczęły się poważne badania okulistyczne, a po zakończeniu roku szkolnego razem z bratem zamieniła szkołę oddaloną o dziesięć kilometrów na pobliską. We wrześniu okazało się, że nie czyta z tablicy z pierwszej ławki i wtedy naprawdę się zaczęło. Koledzy się śmiali i machali rękoma przed jej oczami, by sprawdzić, czy widzi, a że zawsze reagowała najpierw smutkiem, a potem pogardą, bawiło ich to. Było trudno, bo nie dość, że nowa w klasie i co chwilę nieobecna z powodu pobytów w szpitalu, to jeszcze prymuska. Na nowo uczyła się życia. Do dziś pamięta, jak wkładała do ust pusty widelec. Ale na tle przykrych wspomnień wybija się wdzięczność. Wielka wdzięczność wobec rodziców, że nie posłali jej do szkoły dla niewidzących oraz nauczycieli, że pomogli opanować cały materiał. Nie miała żadnej taryfy ulgowej. W VI klasie podstawówki używała lupy. W szkole pisała na brudno, w domu, póki pamiętała, przepisywała na maszynie. Ćwiczyła na WF-ie. Biegała na czas krótkie dystanse, na długich poprzedzała ją koleżanka w jaskrawej koszulce. Rzucała do kosza, serwowała w siatkówce. Grała nawet w piłkę nożną. Warunek: piłka musiała się toczyć po trawie, by Dominika mogła ją słyszeć. Była też dobra z geografii, choć na mapie (i to nie zawsze) rozróżniała tylko kontury. Fory dostała dopiero w liceum na niemieckim. Trudno było jej zapisać umlałty, ale i tego się nauczyła. Zdała maturę.
I wyjechała do Krakowa, gdzie uczyła się masażu leczniczego. Po roku zdała do Archidiecezjalnej Szkoły Muzycznej na organy. Poznała tam koleżankę, która powiedziała jej o muzykoterapii. Postanowiła zdać na Akademię Muzyczną. Udało się za drugim podejściem, w 2007 r. Mieszkała więc w trzech miejscach naraz: Bystrej, Wrocławiu i Krakowie.
A dzisiaj? Po skończeniu akademii przeprowadziła się do Warszawy. Decyzja zapadła w pięć sekund. Następnego dnia wybrała się do Fundacji Akogo? i w progu dostała pracę w klinice Budzik, która dzieciom w śpiączce daje szansę na wybudzenie. Pracuje tam z pacjentami i ich rodzinami. Gra na harmonijce, flecie altowym, czasami keyboardzie i gitarze, a także na mniej popularnych instrumentach jak flet indyjski czy swinging chimes. Mieszka blisko warszawskich dominikanów, z którymi na dobre zaprzyjaźniła się w Krakowie. Ta przyjaźń trwa do dziś, tylko przeniosła się do stolicy. Spotykamy się w końcu w byłej dominikańskiej dzwonnicy w Warszawie i właśnie tu pijemy czekoladę z miętą.
Rozmawiamy też trochę o poezji, bo Dominika pisze, dobrze pisze. Zdobyła kilka wyróżnień, zwyciężyła m.in. w I Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im.Władysława Sebyły „Praski Ślad Sebyły”. Przewodniczącym jury był sam Ernest Bryll.
Jedyne, czego Dominice naprawdę było żal, to listy, które lubiła pisać, koperty, które lubiła ozdabiać i książki, które kochała czytać. W III klasie podstawówki „połknęła” 77 książek, w tym 72 w osiem miesięcy. Lubiła przygodówki, szczególnie z motywami marynistycznymi. W połowie IV klasy czytała 100 stron na godzinę. – Za tym tęsknię. Teraz są audiobooki, ale preferuję wersję cyfrową, pozbawioną interpretacji, którą mogę czytać we własnym tempie. Jeśli mam trudność ze zdobyciem takiej książki, zwracam się bezpośrednio do autorów. Zwykle chętnie pomagają. Chcę być uczciwa, więc kupuję też egzemplarz w księgarni. Ale to nie to samo.
Drugie „dziękuję” – za wolność
Rodzicom należy się jeszcze jedno „dziękuję”. – Za to, że od najmłodszych lat stawiali na moją samodzielność, nie przytłaczali mnie, pozwalali mi żyć. Mówi się, że osoby niewidzące mają świetnie rozwinięte inne zmysły. Zdarza się tak, jeśli ktoś nie widzi od urodzenia. W innych sytuacjach to bzdura na kółkach. Bez ćwiczeń nie ma nic – zapewnia dziewczyna. – Dzięki temu, że rodzice dawali mi wolność i pobudzali kreatywność, byłam dobrze przygotowana na utratę wzroku. Gdy miałam trzy lata i pojechaliśmy na wakacje do Grecji, z drzewa spadały na nas jakby żółte gąbki. Wymyśliłam zabawę, że to kurczaki. W dzieciństwie często bawiliśmy się w ciemności, nie bałam się jej. Rozwijałam się manualnie, uwielbiałam malować i lepić figurki z modeliny. To mi pomogło, nauczyło doświadczać świata wszystkimi zmysłami – wspomina.
Czucie świata
Dominika doskonale czuje ludzi, czuje przyrodę, czuje świat. Wie, czy autobus jest nowy, czy stary. Wie, czy mija wieżowiec, czy niski, klockowaty blok. Wie, które piekarnie rozpylają przed wejściem sztuczne aromaty i w którym mieście Polski jest najgorszy kebab – po zapachu. Wie to. A raczej czuje – całą sobą.
Dominika czuje też Boga. To dobre określenie, bo w Niego nie wierzy. Nie wierzy, że istnieje; wie, że On jest. – Na Boga otworzyła mnie bezczelność – wyznaje. – Skoro zabrałeś mi wzrok, to sobie ze mną poradź. Daj mi człowieka, który przeprowadzi mnie przez ulicę, powie, który autobus przyjechał. Poza tym mamy z Szefem gorącą linię. To i to trzeba załatwić, konkretnie. To bardzo żywa relacja, jak z moim tatą.
Odkryciem Dominiki były też rekolekcje oazowe pierwszego stopnia. – Ksiądz moderator podkreślał, że modlitwa ma być osadzona w życiu; gdy jest nam smutno, nie będziemy śpiewać radosnego Alleluja. Modlitwa ma być szczera, wtedy jest prawdziwa. Od zachwytu Bogiem i euforii przeszłam do zwyczajnego, szarego dnia. Jeden z animatorów powiedział: „Miłość to nie tylko głaskanie po głowie, ale i kopanie po tyłku”. Mnie się to spodobało. Po prostu. Nie wiem, czy to zrozumiałam, po prostu mi się spodobało – wspomina Dominika.
„Kopniak” z miłości
Bolesnego kopniaka Dominika dostała od przyjaciół. Dlatego mówi, że rozumie osoby, które zostały zranione w Kościele.
Zaufała grupie ludzi związanych z Kościołem. Miały być wspólne wakacje. Nie mogła być obecna na drugim spotkaniu organizacyjnym. Przez telefon usłyszała, że nie może pojechać, bo nie widzi. Chodziło o wyjazd w góry. – Przecież nie chodzę oczami – mówi Dominika. – Kiedyś trenowałam w klubie sportowym, potrafię pokonać od 25 do 40 km w górach z plecakiem. Życie jest zbyt krótkie, by ciągle coś komuś udowadniać i to tylko dlatego, że nie widzę – dodaje. W chwili słabości wygarnęła Bogu, co o tym wszystkim myślała: „Sorry, ale z ludźmi się tak nie postępuje. Co narobiłeś? Nie powinieneś na to pozwolić”. – Wiem, że to było niepoprawne teologicznie, ale powiedziałam Mu, co czułam. Po co miałam to ukrywać, skoro i tak wiedział, że miałam do Niego żal? – pyta retorycznie.
Drugie nieco bolesne doświadczenie było już w okresie, gdy mieszkała w Warszawie. – Znowu chodziło o to samo – niby się znaliśmy, ale nie poznaliśmy – opowiada dziewczyna. – Nie twierdzę, że jestem w stanie pojechać solo na narty czy grać w piłkę. Problem w tym, że dla mnie priorytetem jest człowiek, a to, co się wspólnie robi, schodzi na drugi plan. W tamtym czasie wyjechałam do Alicante. Była piata rano, piekarnie otwierają od ósmej. Musiałam przeczekać. Jedna dziewczyna zapytała mnie: „Where are your friends?” (Gdzie są twoi przyjaciele?). Zastanowiło mnie to. Postanowiłam zmienić perspektywę i w każdej napotkanej osobie, która mi pomaga, dostrzegać przyjaciela.
Wtedy, podczas pierwszego rejsu dla niewidzących, poznała ciekawe osoby. Nikt się z nią nie cackał. Tak jak zdrowi uczestnicy, ciągnęła za żagle. Żagle zajęły ją tak bardzo, że postanowiła zdać egzamin na sternika. Skomplikowana sprawa – najpierw teoria o budowie jachtu, rozpoznawaniu statków, prawie morskim, przyrządach nawigacyjnych, a potem praktyka: wprowadzanie statku do portu rufą i burtą, ocenianie odległości do puntu docelowego i ratowanie topielca.
„Czekam na męża”
Mężczyźni. Z tym trochę trudno, bo połączenie góralki z marynarzem-abstynentem to mieszanka wybuchowa. Plan optimum Dominiki to mąż i dzieci. – Ale z mężczyznami jest jak z ławkami w kościele. Które lepsze, to zajęte – żartuje. – A ci wolni zwykle są onieśmieleni w moim towarzystwie, bo mam trudny, dominujący charakter. Najodważniejsi to ci żonaci, ale takimi nie jestem zainteresowana. Choć nie wiem, czy nie zostanie mi tylko kawaler z odzysku. Ci zwykle wiedzą, czego chcą – śmieje się. Może zgłosi się jakiś po telewizyjnym talent show, w którym wystąpiła. Na tę okoliczność sama zaprojektowała i wybrała materiał do sukienki: nieskromnej, do ziemi, bez ramion. Szafirowej, bo to obok niebieskiego ulubiony kolor Dominiki – lotny, nieuchwytny, jak niebo albo brama do innej rzeczywistości. Włożyła 8,5-centrymetrowe obcasy i zaśpiewała.
Prawda i piękno
Dominika wyciska życie jak cytrynę. Tanie bilety lotnicze do Paryża? Kupuje i leci, przecież marzyła, by posłuchać organów w Notre Dame. Życie towarzyskie? Ma dobrych znajomych w wielu miastach świata, więc zawsze jest się u kogo zatrzymać. Praca zawodowa? Budzik to tylko jedno z wielu jej zajęć. Publikuje swoje artykuły, marzy o wydaniu książki. I często się dziwi, że ludzie, tak generalnie, są dobrzy. – Czy czuję się ograniczona? Chyba nie… – zastanawia się Dominika. – Może tylko wtedy, gdy zakładam konto internetowe i trzeba wpisać kod z obrazka. Albo gdy chcę opublikować na fejsie teledysk, ale mam wątpliwości, czy jest przyzwoity. Ale to są błogosławione sytuacje. Zwracam się wtedy do moich przyjaciół, tych prawdziwych. Ufam im, ufam moim oczom-przyjaciołom. Połowy z tego, co mam, nie osiągnęłabym, gdyby nie oni. Czasem trudno mi przyjąć ich pomoc, bo myślę, że to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Ale naprawdę jest. Przecież Pan Bóg przychodzi w prawdzie i pięknie.