Jedna z najczęściej przesyłanych w internecie krótkich sentencji dotyczących wychowania brzmi mniej więcej tak: „Chcemy, by nasze dziecko gdy dorośnie było niezależne i samodzielne, ale póki jest dzieckiem, żądamy by było bierne, posłuszne i podatne na nasz wpływ”. Dyskusja, która za każdym razem wybucha, kończy się konkluzją, że rzeczywiście musimy wzmacniać w dziecku wiarę we własne siły i poczucie własnej wartości oraz prawo do mówienia „nie”, a wymaganie posłuszeństwa to robienie dziecku krzywdy.
Dlaczego ta sentencja jest aż tak popularna? (Osobiście widziałam ją kilkaset razy w różnych miejscach). Przede wszystkim dlatego, że silnie porusza emocje. Widzimy, jaki jest współczesny świat, ile w nim zepsucia, złych wpływów. Chcemy tak wychowywać dziecko, by potrafiło przeciwstawić się tym złym wpływom. A zatem cytowana sentencja mówi o najgłębszym pragnieniu, a zarazem największym lęku każdego rodzica.
Z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze wobec dzieci jesteśmy sprawiedliwi. Czasem chcielibyśmy, żeby dziecko wreszcie przestało marudzić, kopać fotel, na którym siedzi itp., bo sami jesteśmy zmęczeni. Mamy poczucie winy, bo wiemy, że powinniśmy się zająć dzieckiem, a zamiast tego po prostu żądamy: „uspokój się”, co w danych warunkach i tak jest niemożliwe do spełnienia. Nikt z nas nie jest idealnym rodzicem.
A zatem cytowana sentencja odwołuje się do dwóch silnych negatywnych emocji: lęku i poczucia winy. Jak wykazuje psychologia społeczna, negatywne emocje zaburzają zdolność racjonalnej analizy informacji. Dlatego zachęcam, byśmy na chłodno, racjonalnie zastanowili się czy wymaganie od dziecka posłuszeństwa spowoduje, że wyrośnie na osobę bierną, niesamodzielną, zależną, podatną na manipulacje.
Czy dzieci da się wytresować?
Wielu z nas twierdzi, że gdy wymagamy posłuszeństwa od dzieci, uczymy je uległości wobec presji otoczenia. Opieramy się tu na kilku ukrytych założeniach.
Pierwsze założenie to wywodzące się z behawioryzmu przekonanie, że wychowanie polega na tresurze. Behawioryzm utrzymuje, że uczenie zachowań polega na wzmacnianiu za pomocą nagrody zachowań pożądanych, a osłabianiu niepożądanych. Na przykład chcemy, by pudelek nauczył się skakać przez hula-hop. Za każdym razem więc, gdy przeskoczy przez kółko, dajemy mu nagrodę, wzmacniając tym samym jego chęć, by przez to kółko skakać. Analogicznie – jeśli chcemy, by dziecko było pewne siebie i niezależne, powinniśmy je wzmacniać, nagradzać, chwalić za każdym razem, gdy demonstruje pewność siebie, własną wolę, przekonanie o swojej racji. Dzięki temu wyrośnie na osobę pewną siebie, niezależną, ufającą sobie, prawda?
Gdyby to było tak proste! Wystarczyłoby na przykład dziecko pochwalić za każdym razem, gdy odrabia zadanie domowe i nabrałoby entuzjazmu do nauki i miało same szóstki. Wystarczyłoby przytulić, dać buziaka i powiedzieć „kocham cię” za każdym gestem empatii wobec rodzeństwa, by wyeliminować konflikty wśród dzieci. Tyle że dzieci to nie pieski. Nie działają dzięki dającym się wytresować instynktom, a o wiele bardziej skomplikowanemu układowi emocji, motywacji, rozumu i woli.
Nieumiejętność przewidywania konsekwencji i walka o władzę
Wiąże się to z drugim ukrytym założeniem – że dzieci to mali dorośli. Łatwo jest nam odczuwać empatię wobec dziecka z pozycji dorosłego. Jak byś się czuł, gdyby ktoś ci powiedział, że teraz masz zjeść określoną rzecz, posprzątać pokój, umyć zęby i iść spać? Czułbyś się zniewolony, prawda? Sam decydujesz o tym, co jesz, kiedy idziesz spać. Dzieje się tak dlatego, że masz doświadczenie. Wiesz, że jeśli będziesz imprezować do trzeciej nad ranem, objadając się przed snem tłustymi hamburgerami, z pewnością następnego dnia będziesz niewyspany i nieproduktywny. Potrafisz przeciwstawić się presji kolegów, którzy namawiają na odpuszczenie sobie i wyluzowanie, bo wiesz, jak na to zareaguje twój organizm.
Dzieciom brak tego doświadczenia. Nie potrafią w pełni przewidywać konsekwencji swoich działań. Mają też ograniczoną zdolność przeciwstawiania się impulsom. Część mózgu odpowiedzialna za samokontrolę, zdolność kontroli impulsów i podejmowania racjonalnych decyzji dojrzewa jako ostatnia i to dopiero gdy już jesteśmy nominalnie dorośli. Gdy dziecko wzmacniamy, nagradzamy, chwalimy za każdym razem, gdy demonstruje pewność siebie, własną wolę, przekonanie o swojej racji, z reguły oznacza to umacnianie go w byciu niewolnikiem impulsów.
Ostatnie ukryte założenie – tak naprawdę najważniejsze – mówi o tym, że rodzice wymagają posłuszeństwa od dzieci, żeby zaspokoić swoje pragnienie władzy i kształtowania dziecka według własnych wyobrażeń. Czy naprawdę tak jest? Dlaczego chcesz, by dziecko było grzeczne: uprzejme wobec innych ludzi, niewchodzące w agresywną konfrontację, niewymuszające krzykiem spełniania zachcianek? Czy po to, by inni cię chwalili: „jakie grzeczne masz dziecko” – czyli by sobie podnieść samoocenę? A może dlatego, że zdajesz sobie sprawę, że to uprzejmość, kultura osobista i zdolność negocjacji sprzyjają sukcesowi życiowemu, a nie stawianie żądań i wpadanie w histerię, gdy inni ich nie spełniają?
Jak jest naprawdę?
Ja też mam ukryte założenie. Zakładam, że czytelnicy tego artykułu to rodzice kochający swe dzieci i pragnący, by wyrosły na osoby dojrzałe, odpowiedzialne, dobrze radzące sobie w życiu, szczęśliwe. Zakładam, że w wychowaniu nie kierują wami niskie pobudki zaspokojenia potrzeby władzy i podnoszenia samooceny. A zatem wymagając od dzieci posłuszeństwa, kierujecie się doświadczeniem życiowym, miłością i wiedzą o tym, jakie są krótko- i długoterminowe konsekwencje różnych zachowań. Dlatego wymagacie posłuszeństwa w sprawach, które są istotne, pozostawiając wolność w obszarze, gdzie dzieci mogą kompetentnie podejmować decyzje. Nie będziecie narzucać przedszkolakowi tego, jaką zabawką akurat ma się bawić. Ale z drugiej strony nie kupicie mu zabawki o charakterze okultystycznym, mimo że wszystkie inne dzieci to mają. Nie będziecie narzucać nastoletniej córce rodzaju muzyki, którego chce słuchać, z drugiej strony nie puścicie jej na satanistyczny koncert połączony z darciem Biblii. To oczywiście tylko przykłady, ale wiadomo o co chodzi.
Warto dzieciom przypominać, że stawiacie określone wymagania dlatego, że je kochacie. Warto od czasu do czasu tłumaczyć np.: „Wymagam, żebyś zawsze używał zwrotów grzecznościowych ponieważ wiem, że nawyk mówienia «dzień dobry, dziękuję, przepraszam» będzie procentował w twoim życiu”; „Kocham cię i zależy mi na twoim dobru, dlatego właśnie stawiam to konkretne wymaganie. Jestem dorosły, moje doświadczenie pokazuje, że to ważne w życiu”.
Wiele badań naukowych potwierdza, że dzieci oczekują od rodziców opieki, wyznaczania granic, nauki odróżniania dobra od zła. Piękne dzieciństwo ma dziecko, które wie, że gdy przekroczy granice, mama lub tata zareagują. Potrzebuje nauczyć się, że nie każda jego zachcianka będzie natychmiast zaspokajana, że nie zawsze ma rację, że nie jest nieomylne, że nie wszystko mu wolno, a czasem musi wręcz zrobić coś, na co nie ma ochoty. Rodzic odżegnujący się od wymagania posłuszeństwa tak naprawdę pozostawia dziecko samemu sobie – nie stanowi opoki, punktu odniesienia, wyznaczającego granice dobra i zła. Dziecko wyrasta albo na egoistę oczekującego od otoczenia podporządkowania się jego zachciankom (co skutkuje gorzkim rozczarowaniem), albo szybko uczy się twardej rzeczywistości, zmuszone do brania odpowiedzialności za rzeczy, na które nie jest rozwojowo przygotowane.
To właśnie posłuszeństwo rodzicom – prawdziwym, kierującym się miłością autorytetom, dzięki czemu dziecko internalizuje zdrowe zasady i wartości – daje mu silny kręgosłup, pozwalający się przeciwstawić presji otoczenia. Obszar wolności decyzji powinien być poszerzany z wiekiem, wskutek obserwacji – z czym na danym etapie rozwojowym dziecko sobie poradzi. Oznacza to owszem, zwracanie się do dziecka z szacunkiem i chwalenie właściwych zachowań i decyzji, z miłością. Nie oznacza rezygnacji z oceny zachowań i z wymagania posłuszeństwa w sprawach istotnych. Wiara w siebie, samodzielność, niezależność, umiejętność przeciwstawiania się presji otoczenia wyrastają ze wspomaganej przez rodziców nauki samokontroli, bycia władcą, nie niewolnikiem impulsów.