Logo Przewdonik Katolicki

Nauka samokontroli

Bogna Białecka
Fot.

Dlaczego dzieciom potrzebna jest samokontrola? Czy jest ona tym samym co siła woli? Czy polega ona na tłumieniu uczuć i powstrzymaniu się od czegoś?

Dlaczego dzieciom potrzebna jest samokontrola? Czy jest ona tym samym co „siła woli”? Czy polega ona na tłumieniu uczuć i powstrzymaniu się od czegoś?

Nie wiem, czy odkryliście już sekret bezstresowego rodzicielstwa. Wystarczy nie przejmować się tym, co robi dziecko. Stwierdziwszy „pozwólmy dziecku być dzieckiem”, zwyczajnie pozwalamy mu robić to, na co akurat ma ochotę. Jeśli coś zniszczy, ot trudno, kupujemy nowe, nie przejmujmy się drobiazgami, to tylko rzeczy. Kilka razy do roku urządzam sobie dzień bezstresowego rodzicielstwa. Dzieci opychają się tego dnia czym chcą (zasadniczo ciastkami). Nigdy jednak nie odpuściłam im mycia zębów. Ufam, że czujecie, iż niekoniecznie na tym polega wychowanie, znam ludzi, którzy w ten sposób funkcjonują przez 365 dni w roku.

O co zatem chodzi w wychowaniu? W mojej ocenie – tak po ludzku – chcemy przygotować nasze dzieci, by dobrze radziły sobie jako osoby dorosłe. Chcemy je wychować na osoby zdrowe, szczęśliwe, zaradne, potrafiące nawiązywać wartościowe przyjaźnie (pomijam tu cele duchowe, bo to temat na osobny artykuł). Jak pokazuje psychologia, jedną z kluczowych umiejętności niezbędnych do szczęśliwego życia jest zdolność samokontroli.

 

Czym jest samokontrola?

Czasem o samokontroli mówi się jako o sile woli czy samodyscyplinie. Łatwo jednak pomylić to z sytuacją, gdy ktoś „siłą woli” próbuje się zmienić. Przykład? Amelka, która zezłościła się na brata, bo ten zniszczył jej rysunek, udaje, że wcale nie czuje złości. Mówi, że nic się nie stało, ale za pół godziny wylewa „przypadkiem” herbatę na jego zeszyt. Samokontrola nie polega na wyparciu niechcianych myśli czy odczuć, a na nauce panowania nad swoimi emocjami i zachowaniami. To różnica. Gdy próbujemy udawać, że czegoś nie czujemy, wyparte emocje i tak się ujawniają. I tak  złość Amelki chwilę później znalazła wyraz w tzw. zachowaniu bierno-agresywnym. Przykładem samokontroli byłoby przyznanie przez Amelkę, że jest zła na brata, i wyrażenie wprost prośby, by ją przeprosił i naprawił szkodę. A zatem chcemy nauczyć dziecko, jak nie stać się niewolnikiem impulsów, ale bez udawania, że nic się nie czuje. Druga strona samokontroli to umiejętność odłożenia na później przyjemności zamiast rzucania się na nią bez chwili zastanowienia.

 

W pewnej mierze zależy to od stopnia rozwoju. Podstaw panowania nad sobą nabywamy między 3. a 7. rokiem życia. Dzieci o niskiej zdolności samokontroli są bardziej agresywne, częściej doświadczają niepokoju i depresji. Na dłuższą metę prowadzi to do zaburzeń odżywiana i podatności na nałogi (palenie, alkohol, narkotyki itp). Brak zdolności samokontroli przekłada się też na problemy w szkole oraz późniejsze problemy w pracy. Pewną rolę odgrywają w tym czynniki wrodzone. Są osoby reagujące silnie na różne bodźce i mające „z natury” problem z opanowaniem emocji. Jednak nawet czynniki biologiczne można modyfikować za pomocą odpowiednich działań wychowawczych.

 

Nagradzajcie samokontrolę

Jedno z najsłynniejszych badań kontroli impulsów dotyczyło czterolatków. Dzieci zostawiano „sam na sam” ze słodyczami, obiecując, że jeśli powstrzymają się od ich zjedzenia, po zakończeniu badania dostaną więcej. Zdolność do powstrzymania się od natychmiastowej konsumpcji łakoci okazała się mieć wpływ na późniejsze osiągnięcia szkolne. Wysnuto więc wniosek, że już tak małe dzieci mają zdolność do samoregulacji. A zatem, wydawałoby się, jest to uwarunkowane głównie biologicznie. Jednak w 2011 r. Celeste Kidd postawiła odmienną hipotezę. Zadała sobie pytanie:  „A jeśli to nie wrodzone zdolności, a otoczenie wpływa na umiejętność opanowywania impulsów? A jeśli doświadczenie nauczyło dzieci, że dorośli nie dotrzymują obietnic i już czterolatki nabierają przekonania, że <<lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu>>”? Rzeczywiście, zarówno badania Kidd, jak i inny eksperyment z dwulatkami potwierdziły, że dzieci wolą natychmiastową nagrodę, jeśli mają powody, by nie ufać dorosłemu.

Co to oznacza w praktyce rodzinnej? Zawsze dotrzymujmy obietnic. I uważajmy, by nie obiecywać czegoś pochopnie. Przykład negatywny: pewna mama obiecała synkowi, że jeśli błyskawicznie się ubierze, wychodząc z przedszkola, pójdą po drodze do domu na lody. Okazało się jednak, że lodziarnia została po sezonie wakacyjnym zamknięta. Rozczarowanie chłopca było ogromne. Przedszkolak nie potrafi zrozumieć jeszcze idei „zdarzeń losowych”. Uznał, że mamie nie można ufać. Oczywiście jednorazowa wpadka nie uczy dziecka nieufności, jednak gdy zdarza się to często, ma zdecydowanie negatywne skutki.

 

Bądź mentorem emocjonalnym

Uważajmy, by nie odbierać dziecku prawa do odczuwania emocji. „Nie masz powodu, żeby być smutnym”, „Zobaczysz, jak tata wróci, to dopiero będziesz miał powód do płaczu” czy „Nie wolno się złościć” – to komunikaty, za pośrednictwem których próbujemy dzieci przekonać, że niektóre emocje stanowią tabu. Zamiast tego powinniśmy pomagać dzieciom nazywać trudne emocje i znajdować wspólnie rozwiązanie problemu. „Widzę, że jesteś smutny, spróbujemy ciebie pocieszyć?”, „Rozumiem, że jesteś zła na brata, ale bicie go nic nie pomoże” – to dobre komunikaty. Jedno z badań pokazało też, że warto uczyć dzieci „rozmowy z samym sobą”, czyli próby rozwiązywania problemów na głos. Dzięki temu jest im łatwiej uczyć się planować, zamiast działać pod wpływem impulsów. Bądźmy jednocześnie realistyczni w swych oczekiwaniach. Kora przedczołowa, która w mózgu jest odpowiedzialna właśnie za zdolność samokontroli, rozwija się aż do 25. roku życia. Oznacza to, że nawet młody dorosły potrzebuje jeszcze mentora emocjonalnego i wsparcia zdolności opierania się impulsom.

 

Nie przesadzaj

Gdy wykonujemy dwie rzeczy pod rząd wymagające dużo samokontroli, druga z nich z reguły nie wychodzi nam zbyt dobrze. Nie da się żyć non stop na najwyższych obrotach. Potrzebujemy przeplatania czynności o wysokim stopniu wysiłku z odpoczynkiem. Dotyczy to zarówno dorosłych, jak i dzieci. Dlatego dobrze jest tak planować dzień, by okresy luźnej, spontanicznej zabawy i odpoczynku przeplatać zadaniami wymagającymi cierpliwości i wytrwałości, a nieprzyjemne obowiązki  przyjemnościami. Ponieważ czasem zwyczajnie trudno to zrobić, możemy się zastanowić, jak uczynić przyjemnymi niektóre z obowiązków. Wymaga to ze strony rodziców obserwacji i kreatywności. To samo dziecko, dla którego zebranie trzech klocków z podłogi może być zbyt trudne i zajmować trzydzieści minut, potrafi z kolei spędzić godzinę, ustawiając z nich skomplikowaną konstrukcję. A zatem warto zastanowić się nad elementami, które sprawiają, że dane zajęcie jest dla naszego dziecka interesujące. Oto przykład: mama trzyletniej Zosi odkryła, że sposobem na zmuszenie córki do posprzątania zabawek jest ich kolorystyczne porządkowanie. Okazało się, że dziewczynka potrafi (i lubi) sprzątać swój pokój, gdy może do jednego pudełka wrzucać zabawki czerwone, a do drugiego żółte itp. Dlatego warto poświęcić trochę czasu, by odkryć, co „kręci” nasze dziecko, tak by niektóre z obowiązków urozmaicić przyjemnościami.

 

Oczywiście to tylko kilka punktów, na które warto zwrócić uwagę, ucząc dzieci samokontroli. Być może sami mamy problemy z opanowywaniem impulsów? Oznacza to tyle, że wychowanie własnych dzieci daje nam też doskonałą okazję i motywację do samowychowania. Pracujmy nad tym wspólnie.

 


Pomoc przez zabawę

 

Samokontrolę można ćwiczyć u dzieci przedszkolnych przez gry uczące bezpośrednio przeciwstawiania się impulsom. Może to być gra w czerwone i zielone światło. Gdy prowadzący woła: „Zielone światło”, dzieci mogą ruszać się, biegać. Kiedy zawoła: „czerwone światło” – muszą zastygnąć bez ruchu. Gdy dzieci nauczą się już, że na „zielonym świetle” biegamy, a na „czerwonym” stoimy, wprowadzamy nową zasadę – gdy prowadzący krzyknie: „na odwrót”, zaczynają obowiązywać reguły przeciwne – na zielonym stoimy, na czerwonym biegamy. Wersja ta jest o tyle ciekawa, że wymusza powstrzymywanie się od reagowania nawykowego, a zatem zmusza dziecko właśnie do hamowania impulsów, czyli samoregulacji. Podobną grą jest „Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy”, albo zabawa polegająca na naprzemiennym włączaniu muzyki szybkiej i wolnej. Gdy słychać muzykę szybką, dzieci tańczą szybko, przy wolnej – wolno. Gdy prowadzący wyłącza muzykę – wszyscy zastygają. Po pewnym czasie następuje zmiana reguły. Podobna jest gra „Kolorowe tańce” to wariant gry opisanej wyżej. Cała podłoga pokryta jest wielkimi planszami w kilku (maksymalnie czterech) kolorach. Każda z plansz ma swój „taniec na zatrzymanie”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki