Przebijam się przez 700 stron opus magnum Bernarda Margueritte'a, czyli jego właśnie wydaną książkę pt. Bliżej Polski. Historia przeżywana dzień po dniu przez świadka wydarzeń. Przez kilkadziesiąt lat był korespondentem wielkich, opiniotwórczych francuskich gazet: najpierw „Le Monde”, potem „Le Figaro”. W czasach PRL z jego relacjami można się było zapoznać dzięki Wolnej Europie i innym permanentnie zagłuszanym (na szczęście nie do końca skutecznie) rozgłośniom radiowym.
Daleko od „Solidarności”
To były czasy, w których o tym, co naprawdę dzieje się w Warszawie, można było się dowiedzieć dzięki zachodnim korespondentom i rozgłośniom nadającym spoza Polski. Pamiętna to plejada: Bernard Margueritte, Renate Marsch z DPA, Roger Boys z Reutersa. To oni i ich koledzy opisywali wydarzenia, tłumaczyli je, analizowali i pomagali zrozumieć (i nam, i ludziom Zachodu) to, co dzieje się w Polsce i całym obozie (w którym nasz kraj był ponoć najweselszym barakiem...). To oni i tylko oni podczas słynnych seansów nienawistnej propagandy (zwanych dla zmyłki konferencjami prasowymi) pytali rzecznika komunistycznego rządu Jerzego Urbana o więzionych działaczy opozycji, o sprawę prześladowanych księży, o represje wobec niezależnej kultury.
Margueritte jest związany z Polską od lat 60. ubiegłego wieku. Od tamtego czasu przebywa w Polsce niemal nieprzerwanie (na początku lat 70. komunistyczne władze wydaliły go z Polski, a potem dziennikarz krótko wykładał na Uniwersytecie Harvarda). Relacjonował więc wydarzenia marca 1968 roku, masakrę na Wybrzeżu, epokę Gierka, wybór kard. Wojtyły na papieża, narodziny „Solidarności”, stan wojenny, zabójstwo ks. Popiełuszki i – szczęśliwie doczekaną – wolną Polskę. Ale Polskę, jak dziś powtarza, daleką od ideałów „Solidarności”.
„Moje życie to mozolna droga ku polskości” – mówi 77-letni dziś Margueritte, dodając, że jest „zakochany w Polsce i w Polce”. Joannę poznał, gdy miała 16 lat, wkrótce obchodzić będą 50. rocznicę małżeństwa. W sposobie, w jaki mówi o Polsce widać emocje, pasję i dumę. „Jeżeli nie miałem zaszczytu urodzić się na tej ziemi, to na pewno w tej ziemi spocznę” – wyznał ostatnio.
Margueritte powtarza, że fakt, iż on, Francuz rozprawia o polskim patriotyzmie tylko pozornie jest paradoksem. „Znam Zachód i wiem, że mimo wszystko najgłębsze wartości są o wiele bardziej żywe w Polsce, a szczególnie w młodzieży polskiej niż w zachodniej części Europy. Twierdzę, że wszystko, co ważne na tym świecie w ostatnim pięćdziesięcioleciu, a więc ideały „Solidarności” i nauka Jana Pawła II, wywodziło się z tej ziemi, z Polski! A więc jak Polacy mogą nie być dumni z siebie?”. No właśnie. To dobre i ważne pytanie.
Fakty, kulisy, komentarze
„50 lat w kilogramie i 200 gramach” – żartował autor podczas warszawskiego spotkania promocyjnego, z wyraźną satysfakcją gładząc opasły tom. I przekonywał, że przed Polską stoi dziś ważne i konkretne zadanie wobec Europy Zachodniej, polegające m.in. na jej nowej ewangelizacji: „Polacy nie powinni debatować nad tym, co może im dać Unia Europejska, ale zastanowić się, co każdy może dać Europie. Tym czymś jest niewątpliwie nowy duch i są nadzieje, że Polska podejmie ten trud”.
Warto zmierzyć się z tą książką. Margueritte opisuje w niej kluczowe, ale i mniej znane epizody z historii naszego kraju, począwszy od lat 60. minionego wieku. Pokazuje kulisy wydarzeń, w których brał udział, a także ich atmosferę. Stara się opisać rolę Kościoła katolickiego w powojennej Polsce, w tym jego znaczenie w kolejnych zmaganiach o wolność. Chcąc w swoich relacjach z Polski zachować intelektualną uczciwość, kontaktował się zarówno z przedstawicielami władzy, jak i opozycji i Kościoła. Relacje z tych rozmów – co było przywilejem garstki zachodnich komentatorów – są niezmiernie ciekawe, zaś dla rekonstrukcji ówczesnego stanu świadomości komunistycznych aparatczyków – wręcz bezcenne. Przyzna to zapewne nie tylko zawodowy historyk.
Książka ma atrakcyjną i ciekawą formułę: podstawę stanowią oryginalne, pisane na bieżąco artykuły prasowe (których liczne skany urozmaicają tok narracji), uzupełniane i komentowane przez autora z dzisiejszej już perspektywy.
Bliżej Polski to lektura ważna i pouczająca. To prawdziwa kopalnia wiedzy o Polsce ostatnich 60 lat. Dr Małgorzata Gmurczyk-Wrońska słusznie wskazuje we wstępie, że bardzo rzadko zdarza się, aby zagraniczny korespondent w sposób tak rzetelny i trafny opisywał i analizował wydarzenia związane z innym państwem. No cóż, Polska ma to „coś”...
Syndrom „małego chemika”
Ale książka francuskiego publicysty skłoniła mnie do pytań także innej nieco, choć ważnej, natury. Zastanawiam się, czy przypadkiem wraz z pokoleniem Margueritte’a nie odchodzi do lamusa pewien dawny model dziennikarstwa: dociekliwy, tłumaczący, interpretujący otaczający nas świat i kolejne wydarzenia. Czy dzisiejszy czytelnik w ogóle oczekuje na takich mistrzów i przewodników po labiryncie współczesności? Mistrzowie odchodzą w momencie, gdy, jak się zdaje, są potrzebni bardziej niż kiedykolwiek. Świat przechodzi proces gwałtownych przemian, zaś wzbierająca z dnia na dzień fala informacji docierających nie tylko z multikanałowej telewizji, ale produkowana w internecie i w mediach społecznościowych bombarduje nas z częstotliwością uniemożliwiającą scalenie tej masy w spójną całość, ułożenie hierarchii spraw.
Martwi mnie, że niektórzy z uznanych nawet dziennikarzy wieszczą kres dziennikarstwa, dowodząc, że skoro każdy ma możliwość publikacji swojego tekstu, zdjęcia czy filmu na blogu, Twitterze czy Facebooku, to znaczy, że każdy może być „dziennikarzem”. Czy nabycie w sklepie z zabawkami zestawu „Mały chemik” upoważnia do wykonywania tego zawodu?
Myślę, że czas dziennikarzy i publicystów z prawdziwego zdarzenia, kompetentnych, obdarzonych pasją i dobrze rozumianą misją jeszcze nie przebrzmiał i długo nie przeminie. Mówiąc jednak szczerze, dopuszczam myśl, że mogę się mylić.