Niejednokrotnie słyszałem skargę, że w Polsce nie jest łatwo być ateistą, że ateista uważany jest za osobę drugiej kategorii, że jest kimś gorszym i społecznie nieakceptowanym. Nie wykluczam, że tak może być. Zapewne w małych, jeszcze wciąż jednorodnych społecznościach niewierzący może czuć się napiętnowany przez resztę. Ale tam, gdzie społeczeństwo tradycyjne ustępuje już miejsca społeczeństwu liberalnemu bardzo często bywa odwrotnie. Obciachem staje się przyznanie do wiary – czego aż nazbyt dobrze doznaje młode pokolenie chrześcijan – a manifestowany dystans do wiary, Pana Boga i Kościoła jest w bardzo dobrym tonie. Ale co tak naprawdę kryje się za zasłoną prawdziwego bądź pozorowanego ateizmu? Czy nie ma w nim czasami więcej wiary, niż nam się wydaje? Ateizm może stać się nawet przedsionkiem wiary – pod warunkiem jednak, że podejdzie się do niego z właściwą mu powagą.
Odmiany ateizmu
Ilu jest w Polsce ateistów – nie wiadomo. Badania z ostatnich lat przeprowadzone przez różne ośrodki mówią, że liczba ta waha się od 6 do 10 proc., w zależności, czy do tej grupy zaliczymy samych niewierzących, czy także ateistów, bezwyznaniowców, agnostyków – choć zapewne granice tych pojęć są nieostre i sami pytani nie potrafią się dokładnie zaklasyfikować. Według spisu ludności z roku 2011 osoby nienależące do żadnego wyznania stanowiły 2,64 proc. wszystkich, którzy udzielili odpowiedzi na pytanie o wyznanie. Co z tych liczb wynika? Niewiele prócz faktu, że jest w społeczeństwie polskim bardzo niejednorodny margines obejmujący ludzi, których stosunek do instytucji Kościoła, do osoby Boga i Jego rozumienia, a także do religii jest – mówiąc ogólnie – inny, niż wynikałoby to z wiary chrześcijańskiej. Jest to bardzo ważna uwaga, gdyż nie ma jakiegoś modelowego ateisty czy niewierzącego, a szara strefa między wiarą a niewiarą, religią i ateizmem jest – jak mi się zdaje – dość szeroka. Prócz tej najbardziej znanej kategorii, czyli wierzących, a niepraktykujących są jeszcze – co może niektórych zdziwić – praktykujący, a jednocześnie niewierzący, a także wierzący bez faktycznej przynależności do któregoś z Kościołów czy instytucji religijnej.
Stosunek do Boga rozciągający się między wiarą a niewiarą jest wręcz wachlarzem rozmaitych postaw, które między sobą różnicują się ze względu na wiele czynników, jak choćby przyjmowanie prawd wiary, nakazów etycznych, praktykowanie pobożności. Spośród tych, którzy uważają się za wierzących, można wskazać wielu, którzy nie wierzą w niektóre prawdy wiary, np. w zmartwychwstanie, czy też odrzucają pewne normy moralne, np. dotyczące kwestii poczęcia i ochrony życia, a jednocześnie starają się nie zaniedbywać praktyk religijnych. Czy to logiczna postawa? Zapewne nie, ale wiara wymyka się logice.
Duchowość niewierzącego?
André Comte-Sponville w swojej Duchowości ateistycznej przytacza żydowską anegdotę o dwóch rabinach, którzy podczas długiej nocnej debaty dochodzą do wniosku, że Boga nie ma. O poranku jednak jeden z nich znajduje drugiego przy modlitwie, co – w tej sytuacji – wzbudza naturalne zdawałoby się zdziwienie. – Jak można się modlić, gdy nie wierzy się w Boga? – pyta jeden z rabinów. – A co ma do tego Bóg? – odpowiada drugi. Ta anegdota pokazuje, że religijność może stać się czymś zupełnie odrębnym od wiary, a Bóg wcale nie jest potrzebny, by być człowiekiem pobożnym. Ale jest jeszcze druga strona tego samego medalu. Być może nam ludziom wierzącym trudno sobie to wyobrazić, ale także ateizm może być postawą duchową.
To wcale nie musi być jakaś prymitywna „duchowość na polanie”, ale głębokie życie intelektualno-duchowe, które wyrasta z pozytywnego doświadczenia świata i siebie jako człowieka, który uświadamia sobie swoją skończoność i otwiera się na nieskończoność, wieczność, absolut. To coś na kształt wiary filozoficznej, której jednak przedmiotem nie jest żaden osobowy Bóg, który miałby imię. Piszę o tym, ponieważ wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie bardzo wulgarny obraz ateisty, który kojarzony jest ze wszystkim, co najgorsze, wszak polski ekwiwalent słowa „ateista” to „bezbożnik”, a to już nie tylko określenie czyjegoś stanu niewiary, ale także jego moralności. Wspominany A. Comte-Sponville pisze: „Utrata wiary nie zmienia […] niczego lub prawie niczego w moralności. Przecież dlatego, że straciliście wiarę, nie zdradzicie nagle swoich przyjaciół, nie zaczniecie kraść ani gwałcić, mordować ani torturować”. Mówiąc krótko, niewiara nie jest automatycznie tożsama z niemoralnością.
Atrakcyjny czy odpychający?
Trudno powiedzieć, jakie są przyczyny niewiary. Bliska jest mi koncepcja ks. Tomáša Halíka, czeskiego teologa, który upatruje powody ateizmu w fałszywym obrazie Boga, który objawia się człowiekowi jako zagrożenie jego wolności. Halík pisze: „[…] w przeszłości u wielu ateistów natknąłem się ze zdumieniem na podświadome, bardzo osobliwe i często funkcjonujące w sposób wręcz patologiczny quasi-teologiczne konstrukcje i prymitywne wyobrażenia religijne”. Otóż ja bym poszedł jeszcze dalej. Wydaje się, że powodem ateizmu zawsze jest jakieś fałszywe wyobrażenie Boga, jakiś Jego nieprawdziwy obraz, od którego się ucieka. Odrzuca się zawsze jakiegoś, określonego Boga, a nie „Boga jako takiego”. Może to być Bóg zbyt sprawiedliwy albo zbyt miłosierny, zbyt bliski albo zbyt daleki, zbyt surowy albo zbyt pobłażliwy.
Św. Justyn Męczennik w swojej Apologii pisał: „Oczywiście, […] także nas nazywa się ateistami. Bez wątpienia, jesteśmy nimi, ale tylko w stosunku do owych fałszywych bogów, nigdy zaś w stosunku do Boga prawdziwego”. Chrześcijański apologeta ma rację, gdyż mechanizm każdego ateizmu jest zawsze taki sam. Można być ateistą jedynie w stosunku do Boga fałszywego, bo tylko od takiego Boga człowiek chce się odwrócić. Jeżeli Katechizm Kościoła katolickiego tak stanowczo stwierdza, że „Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka”, to trzeba się zapytać, czy tenże sam Bóg może od siebie odpychać? Prawdziwy Bóg jest atrakcyjny, to znaczy – jak podpowiada dosłowna etymologia – pociągający czy też przyciągający. Nie inaczej. Jeśli więc jest jakiś Bóg, co od siebie odpycha, musi być Bogiem fałszywym. Myślę, że niejeden kapłan potwierdzi intuicję ks. Halíka. W niejednej rozmowie z niewierzącym odkryłem, że Bóg, w którego ja wierzę, i Bóg, który został odrzucony przez tego czy innego ateistę, to nie ten sam Bóg. I jak go teraz przekonać, że nie wierzy w fałszywego Boga? I – trzeba dodać – dobrze, że w Niego nie wierzy. „Ateizm jest użyteczną antytezą naiwnej, wulgarnej religii” – mówi czeski teolog.
Wiara bluźnierców
Czasami jednak ateizm leży o krok od wiary. Staje się tak w momencie, gdy przekracza się Rubikon poważnych pytań o Boga, wtedy przechodzi się od naiwnego ateizmu do zmagania z Bogiem. To jest ten moment, gdy w ustach człowieka pojawia się bluźnierstwo. Ja wiem, że brzmi to dość zaskakująco, ale człowiek, który zaczyna bluźnić właśnie zyskuje (albo traci) wiarę. Czym bowiem jest bluźnierstwo? To stan, gdy człowiek, dla którego Bóg był jedynie bliżej nieokreśloną ideą, filozoficznym absolutem, obojętnym Bytem mieszkającym w przestworzach, a nawet wyłącznie bohaterem Biblii nagle wchodzi z Nim w osobistą relację, bo Jego istnienie przestaje być neutralne. Mówiąc inaczej, bluźni się Bogu tylko wtedy, gdy zaczyna przeszkadzać, a skoro zaczyna przeszkadzać, to znaczy, że jest ważny.
Nikt nie podejmuje poważnej walki z pustką, dziurą w niebie, dziecinną igraszką. Ten kto zaczyna bluźnić, wkracza w doświadczenie wiary. I wkracza w nie w sposób bolesny. Ta walka z Bogiem i o Boga trwa czasami długo, nawet całe życie. Patronem tych „bluźnierców” jest patriarcha Jakub, który całą noc walczył z Bogiem. Nie mogąc go pokonać, Bóg „dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw” tak bardzo, że odtąd utykał na nogę. Ze zmagania się z Bogiem wychodzi się poturbowanym i naznaczonym, ale – paradoksalnie – o wiele silniejszym.
I co zrobić z tymi wszystkimi mniej lub bardziej, w ten czy inny sposób – niewierzącymi? Raz jeszcze Halík: „Niewiarę wiara może przezwyciężyć tylko wtedy, gdy ją obejmie”. To trudne zadanie: objąć ateistę i jego „wiarę” w fałszywego Boga, bluźniercę i jego zmaganie się z Bogiem, niewierzącego i jego niewiarę, „bezbożnika” z jego niereligijną moralnością. Ale czy jest inna droga? Bo przecież w gruncie rzeczy nie chodzi o to, by zwalczać ateistów, ale żeby ich ocalić.