Logo Przewdonik Katolicki

Rocznik (nie)stracony

Monika Białkowska
Fot. Wojciech Pacewicz/pap

300 tysięcy podpisów nie pomogło. Sejm odrzucił obywatelski projekt „Rodzice chcą mieć wybór”. We wrześniu do pierwszej klasy pójdą wszystkie sześciolatki.

Można płakać nad rozlanym mlekiem lub ogłaszać społeczny bunt. Można też zamiast tego zastanowić się, co robić dalej, żeby nie ucierpiały na tym dzieci.
 
Zmarnowany rocznik?
Projekt ustawy przygotowany został przez Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców.
Karolina Elbanowska, prezes stowarzyszenia, to mama siedmiorga dzieci. W 2008 r. wraz z mężem rozpoczęła walkę o to, by to rodzice, a nie państwo decydowało o tym, kiedy posłać dziecko do szkoły. Sejm w 2011 r. odrzucił przedstawiony przez nich obywatelski projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, a w 2013 r. obywatelski wniosek o przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum edukacyjnego, podpisany przez milion Polaków. W ubiegłym tygodniu odrzucony został projekt ustawy, przewidującej nie tylko zniesienie obowiązku szkolnego dla sześciolatków, ale również zniesienie obowiązku przedszkolnego dla pięciolatków, możliwość powrotu dziecka z pierwszej klasy do przedszkola, do którego uczęszczało, czy zakaz tworzenia placówek szkolno-przedszkolnych.
Elbanowscy są rozczarowani. Zarzucają politykom troskę o partyjne interesy, a nie dobro dzieci. Namawiają rodziców do korzystania z prawa do odroczenia obowiązku szkolnego, ostrzegając jednocześnie, że na psychologów w poradniach wywierane są naciski, by nie wystawiali zaświadczeń. Na swojej stronie internetowej stowarzyszenie podaje praktyczne informacje na temat procedur odraczania oraz umożliwia kontakt z ekspertami.
– Nie wysyłajcie swoich sześcioletnich dzieci na nierówną walkę z siedmiolatkami – apeluje Karolina Elbanowska. – Nie wysyłajcie swoich dzieci do pierwszej klasy w momencie, kiedy w klasach pierwszych będzie dwa razy więcej dzieci niż zwykle. Wasze dzieci nie tylko będą musiały nadganiać dzieci ze starszego rocznika, ale będą też miały trudniejszą sytuację, jeśli chodzi o dostanie do szkół, na studia. To może być zmarnowany rocznik.
 
Za i przeciw
Przeciwnicy posyłania do szkół sześciolatków twierdzą, że do poradni po zaświadczenia o braku szkolnej gotowości kierują się tłumy. Przekonują, że dzieci w tym wieku nie są w stanie spędzać długich godzin w bezruchu, że nie są zdolne do koncentracji: nie potrafią przez dłuższy czas trzymać długopisu, że ich wzrok skupia się na kartce, że nie są w stanie zapisywać niektórych dźwięków. Podkreślają również brak właściwego przygotowania placówek szkolnych na przyjęcie tam małych dzieci. We wrześniu 2015 r. do szkół trafi nawet 650 tys. uczniów – dwa razy więcej niż w ostatnich latach. To może oznaczać przepełnione szkoły oraz lekcje prowadzone w systemie zmianowym. W tych warunkach może być trudno zapewnić najmłodszym dzieciom odpowiednie warunki: przyjazne klasy z miejscem do zabawy, świetlice, jadalnie.
Zwolennicy wczesnego rozpoczynania obowiązkowej edukacji mówią o wyrównywaniu szans edukacyjnych dla dzieci, które nie mają wsparcie w rodzinie. Przekonują, że to rodzice odpowiedzialni są za przygotowanie dziecka do życia, w tym również do podjęcia obowiązków szkolnych: odbywać to się powinno przez uczenie reagowania na polecenia, ale również przez rysowanie czy kupowanie dzieciom książek. Twierdzą, że lęk przed posłaniem dziecka do szkoły jest naturalny, ale nadopiekuńczość musi mieć swoje granice. Emocjonalne problemy dzieci w dużej mierze wynikają z braku treningu społecznego: maluchy uczą się angielskiego, ale nie uczą się wyrażać emocji. Są chronione przed stresem, więc nie potrafią sobie z nim radzić, bo zamiast bawić się z innymi na podwórku, bawią się tabletami. Na nadpobudliwość i brak koncentracji wpływa bogata w cukier dieta oraz mnóstwo bodźców, jakie dzieci otrzymują z mediów. Mało kto siada z dzieckiem i świadomie uczy je, jak można się skupić na jednej rzeczy naraz. Dzieci naśladują rodziców, którzy jednocześnie oglądają telewizję, rozmawiają przez telefon i przygotowują obiad.
 
Gotowe?
Pytanie o sześciolatki w szkole jest więc pytaniem złożonym. Z jednej strony padają słuszne argumenty o prawie rodziców do decydowania o własnych dzieciach – z drugiej pytanie o to, czy nie wychowujemy pokolenia nieporadnych dorosłych. Nie wszystkie dzieci w wieku sześciu lat są zdolne podjąć naukę szkolną, a rodzice, jak zauważała Karolina Elbanowska w swoim sejmowym wystąpieniu, nie są poddanymi, ale obywatelami, mającymi prawo decydować o przyszłości swojej i swoich dzieci. Wątpliwości budzą również motywacje ustawodawców: czy chodzi im o dobro dzieci, czy o to, by kolejne pokolenie jak najszybciej zaczęło płacić składki na ZUS. Rodzice, przestraszeni wizjami nieprzygotowanych i nieprzyjaznych szkół, nie mają wyjścia: ich dzieci już za kilka miesięcy zasiądą w szkolnych ławkach. Z perspektywą, że maturę będą zdawać i decydować o całym swoim życiu, mając niespełna 17 lat, więc czeka ich jeszcze pełne 50 lat pracy zawodowej.
Sławomira Woźniak jest nauczycielką wychowania przedszkolnego i edukacji wczesnoszkolnej. W Puszczykowie prowadzi zerówkę z nauczaniem włączającym również dzieci niepełnosprawne, prowadzi zajęcia indywidualne i terapię pedagogiczną.
– Nie można generalizować, że dzieci nie są gotowe pójść do pierwszej klasy w wieku sześciu lat – mówi Woźniak. – Moje dzieciaki, z którymi cztery lata temu przeniosłam się do szkoły z przedszkola, były pierwszym rocznikiem i pierwszą klasą w szkole, która poszła rok wcześniej do pierwszej klasy. Na ich poziomie są trzy klasy: jedna rocznikowo starsza, jedna mieszana i oni – wszyscy młodsi. Radzą sobie świetnie, nie odstają od rówieśników i puchnę z dumy, kiedy na nich patrzę. Problemy pojawiają się wtedy, gdy ktoś z nauczycieli nie zauważa, że są młodsi, że słabiej radzą sobie z emocjami, kiedy nie zapewni im poczucia bezpieczeństwa. Nie można wymagać tego samego od trzecioklasisty, który poszedł do szkoły jako siedmiolatek, co od trzecioklasisty, który rozpoczął naukę rok wcześniej. Ten młodszy, choćby był niewiarygodnie inteligentny, nie przeskoczy całego roku rozwoju tylko dlatego, że tak postanowił ustawodawca.
 
Badanie i pomoc
Najważniejszy w tym wieku jest rozwój emocjonalny dziecka. Dojrzałość dziecka jest wnikliwie badana, zanim trafi ono do szkoły. – W obowiązkowej dla wszystkich dzieci zerówce dwukrotnie przeprowadzamy badanie gotowości szkolnej – tłumaczy Sławomira Woźniak. – Pierwsze badanie jest diagnozą wstępną i trwa od września do końca października. Drugie przeprowadzamy wiosną. Po jego zakończeniu wręczamy rodzicom dokument z opinią, sporządzoną na podstawie obserwacji, kart pracy, badań diagnostycznych, rozmów z rodzicami, nauczycielami, specjalistami, między innymi pedagogiem i psychologiem. Dodatkowo rodzic może zwrócić się o wystawienie niezależnej opinii do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. W praktyce wygląda to tak, że już po wstępnej, jesiennej diagnozie prosimy rodziców o zdiagnozowanie w poradni tych dzieci, które ewidentnie mają jakieś trudności. Jeśli na przykład podejrzewamy ryzyko dysleksji, to im wcześniej dziecko dostanie opinię z poradni, tym szybciej możemy objąć je zajęciami korekcyjno-kompensacyjnymi i pomóc mu w wyrównaniu deficytów.
 
Zahartowani
– Masowe odroczenia ani ogólnonarodowa panika nie są żadnym wyjściem – przekonuje Sławomira Woźniak. – Moim zdaniem, najtrudniej jest zmienić mentalność i podejście nauczycieli oraz zmienić podejście rodziców do wizyt w poradni: nie po to, żeby uzyskać odroczenie, ale po to, żeby jak najwcześniej pomóc dziecku przezwyciężyć ewentualne trudności. To nic nie kosztuje, a im wcześniej dziecko tam trafi, tym łatwiej mu będzie w kolejnych latach.
Czasem mam wyrzuty sumienia, że te moje dzieciaki poszły rok wcześniej do szkoły... A z drugiej strony widzę jak Jasiek, Julek, Mikołaj startują z sukcesami w „Alfiku”, jak dziewczyny wygrywają konkursy plastyczne, jak się wszyscy razem trzymają, jak stają murem za sobą – i wtedy myślę: może dobrze? Zahartowali się, okrzepli, zintegrowali.
Nie mam pretensji o obniżenie wieku dzieci objętych obowiązkiem szkolnym, choć rzeczywiście jako pierwsi decydować powinni o tym rodzice. Mam pretensje, że takie decyzje zapadają bez przygotowania placówek i przygotowania kadry. W końcu nikt nie każe 18-letnim dziewczynom obowiązkowo rodzić dzieci – tylko dlatego, że one już do tego dojrzały, a my mamy niż demograficzny – puentuje Sławomira Woźniak.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki