Logo Przewdonik Katolicki

Wdzięczność w akcji

Michał Bondyra

Rozmowa z o. Henrykiem Kałużą, nyskim werbistą, który od ponad trzydziestu lat głosi rekolekcyjne nauki, o studium radości.

Św. Tomasz z Akwinu dróg do radości widział pięć: sprawić sobie przyjemność, wypłakać się, porozmawiać z przyjacielem, pokontemplować prawdę, wreszcie zażyć kąpieli i dobrze się wyspać. Ojca drogi do radości zazębiają się z tymi Tomaszowymi?
– Jeśli tak mówił św. Tomasz, to trudno się z nim nie zgodzić. Choć pewnie powodów do radości jest o wiele więcej. Na pewno radością jest umiejętne czekanie na to, co ma nadejść, a w czym pokładamy nadzieję. Szczególną radością jest czekanie na bliskiego człowieka. Radością jest przygotowywanie się do tego spotkania. Stąd okres Adwentu jest taki ważny, jest przecież oczekiwaniem na kogoś szczególnego. Tym kimś szczególnym jest Jezus, który – jak mówi Słowo Boże – był, jest i wciąż przychodzi. Prawda, to jest oczekiwanie wiary, ale czy każde inne oczekiwanie nie płynie z wiary uzbrojonej nadzieją? Pewnie tak. Nie ulega wątpliwości, że w czasie takich oczekiwań dobrze jest się wyspać, porozmawiać o tym, na co lub na kogo się czeka, jednak najważniejsze, by wytrwać w tym szczególnym oczekiwaniu. Radość to w ogóle ciekawe zjawisko, zresztą bardzo pożądane, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Ale tak właściwie każdy lubi się cieszyć, lubi być radosnym. Nie jest obojętne, na czym owa radość się opiera, czy jest autentyczna, naturalna czy sztuczna, podpalana dodatkowymi stymulatorami. Najpiękniejsza jest radość naturalna, zwyczajna, spontaniczna, ale nie bezmyślna.
 
Radość na każdym etapie życia wynika z czegoś innego. Jak to z tymi radościami było u Ojca?
– To prawda. To, co cieszy dziecko, nie pobudza do radości ludzi starszych. Choć są radości wspólne, które cieszą wszystkich. Do takich należy radość wspólnoty, gdzie każdy czuje się zaakceptowany, przyjęty, bezpieczny, spełniony. Taką wspólnotą, do której chętnie wracamy i gdzie czujemy się radośni, jest dobra, kochająca rodzina. Ja zawsze się cieszyłem, gdy przekraczałem próg domu, na którym czekała matka lub ojciec. Szczególna to była radość, szczególne doświadczenie, naturalna potrzeba bliskości i poczucia bezpieczeństwa spełniała się w bardzo prostych warunkach.
 
Dziś może o sobie Ojciec powiedzieć: wypełnia mnie radość?
– Tak. Wiem, jak wiele otrzymałem. Czuję się spełniony, „czuję się w siodle”, choć z drugiej strony wiem, że obdarowanie, jakie mi się przytrafiło, przerasta mnie. Nie czuję się jego godnym i co najważniejsze, wciąż mam świadomość, że o wiele bardziej powinienem się starać odwdzięczyć za otrzymane łaski i dobra. Radość to właściwie nic innego jak wdzięczność w akcji.
 
Wracając jednak do św. Tomasza z Akwinu. Mam wrażenie, że niektóre z wymienionych przez niego dróg trącą trochę koncentracją na samym sobie.
– Pewnie jest coś takiego jak „radość egoisty”, ale czy jest ona autentyczna? Boję się, że nie. Subiektywna radość nie jest przeżyciem wysokich lotów. To tak jak w tym powiedzeniu: jest radość mała – być samemu szczęśliwym, ale jest także radość wielka – dać radość innym i cieszyć się z nimi razem. A co jest szczytem egoizmu? To taka postawa radości, którą można streścić w powiedzeniu: „Ja to się cieszę,  że ty się cieszysz, że ja się cieszę”. To taka radosna pułapka. Duchowy narcyzm. To płytka radość. Nie wniesie pokoju, no bo jak nikt nie będzie się cieszył z tego, że ja się cieszę, to co będzie? Najczęściej jednak się nad tym nie zastanawiamy. Radość zwykle lubi spontaniczność. Choć na pewno jest też taka radość przemyślana, celowa, wyprodukowana na daną okazję. Na to składają się wszystkie uroczystości rodzinne, wspólnotowe.
 
Proces wychodzenia z koncentracji na własnym ego, na rzecz umiejętności słuchania i realizowania tego, czego chcą inni nie jest łatwy. Jak się przez niego przechodzi?
– Warto nauczyć się słuchać innych ludzi. Ale nie tak zawodowo, z zasady, że to niby tak jest grzecznie. Nauczyć się słuchać ludzkiego serca, to w pewnym momencie przyniesie taką szczególną radość. Warto się też nauczyć, by nie przerywać, gdy inni mówią. Przecież nie podzielą tylko tego, co smutne. Samo to, że ich ktoś słucha, już sprawia im radość. To takie szczególne doświadczenie – radość przez łzy. To prawda, nieraz trzeba wiele cierpliwości, ale w pewnej chwili pojawi się coś, co zrekompensuje wszystko.
 
Nastawienie na drugą osobę, które daje przecież masę satysfakcji i radości, to też swoista pułapka: bo przecież często robimy coś dla drugich po to, by w efekcie finalnym uzyskać jakąś korzyść.
– Taki już jest człowiek, że nawet te najbardziej bezinteresowne postawy lubią być zabarwione myśleniem o sobie. Oj, trzeba się natrudzić, by wyczyścić nasze postawy z zakamuflowanego egoizmu. Jednak to też jest jasne, że bez drugich, bez ich obecności w naszym życiu nigdy się tego nie nauczymy. To dopiero inni powiedzą nam, co w nas jest szczere, a co fałszuje melodię miłości. Człowiek jako istota społeczna jest w stanie wiele zmienić w sobie jedynie tylko przy boku drugich. To dopiero w obliczu drugiego człowieka można odczytać całą listę błędów. Samemu przed sobą łatwo się usprawiedliwiać i zapomnieć o pracy nad sobą.
 
Bezinteresowności trzeba się uczyć? Ciągle ją szkolić? Doskonalić?
– Oj tak! Może jest w tym coś, by wciąż tę naszą bezinteresowność mieć na oku. Wszystkiego od razu zmienić się nie da. Wiele razy musimy się zderzyć czołem z naszym egoizmem i z naszą bezinteresownością. To, co jej przeszkadza najbardziej rozwinąć skrzydła, to właściwie nasz lęk i brak wiary w to, że „i tak się nie uda”. Trzeba wciąż próbować na nowo. No i demaskować siebie w tych postawach i zachowaniach, za którymi chowa się myślenie o sobie.
 
A czy szlachetne życie w kontekście radości to warunek konieczny, by tę ostatnią osiągnąć?
– Prawda! Szlachetność, uczciwość, wspaniałomyślność; wszystkie te cechy bardzo pomagają do osiągnięcia radości. Choć z drugiej strony myślę, że nie warto na siłę jej szukać. Ona jest objawem szczęścia, dobrego samopoczucia, dobrze spełnionego obowiązku, dzielenia postawy miłości. Poza tym ktoś tam powiedział, że prawdziwa radość i prawdziwe szczęście to czyste sumienie. Zgadzam się z tym. Warto dbać o tę ekologię sumienia. To daje głęboką świadomość wolności i wewnętrznego pokoju.
 
Nie uciekniemy od miłości w kontekście radości. Czy zatem sprawianie radości osobie, którą się kocha, to też nie jest jednak przejaw egoizmu?
– No właśnie! Wreszcie dotykamy sedna. To miłość jest największą wartością człowieka. Jest tą cnotą, której każdy chciałby mieć jak najwięcej. Zaś prawdziwa radość z niej wypływa. Umieć kochać – to radość. Doświadczać miłości – to radość. Kształtować w sposób twórczy miłość – to radość. Móc widzieć jej owoce – też radość. Pokonywać swój egoizm ze względu na miłość – radość. Wreszcie zmieniać siebie i wzbijać się wzwyż, to też radość. Cieszyć się radością drugich, ich osiągnięciami i sukcesami, to też radość. Jak widać, powodów do radości jest wiele, byle je tylko chcieć zauważyć.
 
Strasznie trudna ta radość. Droga do niej jest kręta i wiedzie po kocich łbach. Chyba jednak warto na nią wjechać…
– Jasne, że warto. Tylko nie należy jej szukać na siłę, nie tworzyć sztucznie. Lepiej zadbać o warunki, które ją tworzą i nią owocują. A radość pojawi się sama. Adwent to dobry czas, by się przyjrzeć, co tak naprawdę uważam za radość, co jest jej źródłem. Nie należy pozwolić, by kręciła się tylko wokół siebie i karmiła nasz egoizm. Warto sobie powtarzać: „Radość to Ty, mój Panie! Czekam, aż przyjdziesz i zostaniesz!”. Przy tej okazji chciałbym wszystkim czytelnikom „Przewodnika” życzyć takiej autentycznej radości, dzielonej tak w czasie Adwentu, jak i okresu Bożego Narodzenia. To dobra okazja, aby jeszcze raz „przećwiczyć” naszą chrześcijańską radość, która płynie z łaski odkupienia, możliwości wyzwolenia ze zła, z czystego sumienia, no i z obecności miłującego Boga, który dla nas stał się człowiekiem!

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki