Logo Przewdonik Katolicki

Za rok też będę

O. Marcin Wrzos OMI
Harcerze pomagają we Lwowie / fot. J. Kołodzieja

Zimowa szarówka. Autobus wypełniony bardziej paczkami niż ludźmi. Tych jest niewielu. Są młodzi, ale jest kilku starszych. Jadą do Lwowa.

Przyjechali do Lwowa na samym początku grudnia. Trochę ponad dziesięć osób w dużym autobusie. A ten od góry do dołu wypełniony paczkami. Było ich prawie 500. Zapakowane zostały rękoma młodych ludzi. Harcerze z największych organizacji w kraju: ZHP, ZHR, Zawiszy, uczniowie z Gimnazjum nr 65 w Poznaniu robią to razem, pod okiem dorosłych z Towarzystwa Miłośników Lwowa. Łączy ich chęć pomocy. Jadą, aby w mikołajki wspomóc paczkami ubogich Polaków. Nie zapominają także o Ukraińcach, Wspomagają także rozmową i wiozą ze sobą nadzieję. Ta ostatnia jest chyba, w trudnym czasie wojennym czasie najważniejsza .
 
Ćwierć wieku pomocy
Stanisław Łukasiewicz, zwany przez harcerzy panem Staszkiem, niepozorny człowiek, niewiele różniący się od innych spotykanych na ulicy, jest głównym organizatorem akcji. – Jeździmy tam już od 25 lat. Za nami jest 30 wyjazdów. Czasem organizowaliśmy pomoc dwa razy w roku, na św. Mikołaja i na Wielkanoc. Teraz jeździmy tylko zimą, razem z harcerzami ZHR.
Wraca tam, bo to jego rodzinne strony. – Jestem ze Lwowa. Kończyłem tam szkołę podstawową – dopowiada. – Mam we Lwowie rodzinę, wielu przyjaciół. Paczki to nie jedyna pomoc. Gdy trzeba komuś załatwić operację w Polsce, to też robimy. W zeszłym roku Aleksander, mężczyzna w średnim wieku, miał w Poznaniu wszczepione dwie endoprotezy. Robimy to dlatego, aby wiedzieli, że o nich pamiętamy.
 
Na różne sposoby
Już od października harcerzy, uczniów z Gimnazjum Orląt Lwowskich, wolontariuszy Towarzystwa można było spotkać w „Piotrze i Pawle”, w szkołach, przy parafiach, gdzie zbierali żywność i pieniądze na wyjazd. Zuchy, najmłodsi harcerze, przygotowywały kartki świąteczne, a wzięli udział w balu patriotycznym, z którego dochód został przeznaczony na akcję.
Młodzi uczą się w ten sposób współczesnego patriotyzmu. Nudzą ich ojczyźniane lektury, ziewają przy pomnikach czy stojąc ze sztandarami. A spotkanie z kimś, kto tęskni za ojczyzną, jest w biedzie, porusza i na długo zostaje w pamięci. Łukasz Tadyszak, instruktor harcerski wyjeżdżający od kilku lat do Lwowa, wspomina jedno ze spotkań. – Chodzimy zawsze po dwie osoby w patrolu. Jesteśmy w mundurach i bywa, że u kogoś, czasem rodziny jesteśmy kilka godzin. Pytają o to, co robimy, o nasze życie, szkołę, studia. Pytają o kraj, słuchają. Wszedłem do jednej z kamienic. Tam w suterenie mieszkała starsza kobieta. Czekała na nas. I w pewnym momencie zobaczyłem, jak ta pani wyjęła z szafy czekoladę z paczki, która dostała w poprzednim roku. Dzieliła się nią z nami jak opłatkiem. Ta paczka była dla niej świętością, była otwierana na szczególne okazje. Do tej pory mam ją przed oczyma – opowiada z przejęciem. Odwiedził ją i w tym roku.
 
Bo to ważne
Harcerze jeżdżą, bo wiedzą, że to ważne dla Lwowiaków. Przy okazji można zwiedzić Lwów, poznać i Polonię, i Ukraińców. – Jest to okazja do zrobienia czegoś dobrego. Można siedzieć w domu i tracić czas przed komputerem – twierdzi Ryszard Walkowiak, uczeń poznańskiego VIII LO. – Wiem, że po powrocie będę pisał kilka sprawdzianów, czasem ich terminy się będą nakładać, ale dam radę. Warto było jechać, aby porozmawiać z tymi ludźmi, dać im nadzieję. Te szczelnie wypełnione kartony po bananach wcale nie były najważniejsze.
– Decyzja o tym, aby pozwolić synowi na wyjazd, nie była trudna. Dobrze, że jest zaangażowany w takie rzeczy – mówi o synu pani Bożena.
Na spotkanie z Polakami kładzie nacisk maturzystka Marysia Dmochowska. – Byłam we Lwowie już drugi raz. Chyba od 20 lat w tej akcji bierze udział moje środowisko harcerskie. Jedzie się do Lwowa pomagać, rozmawiać, spotykać z Polakami, głównie starszymi. Zwiedzamy też miasto, które jest kolebką harcerstwa. Jeśli ktoś potrafi zorganizować czas, to ten tygodniowy wyjazd w trakcie roku szkolnego nie jest problemem – podsumowuje roześmiana. – Najbardziej dotyka mnie doświadczenie biedy, tego, w jakich warunkach żyją tam Polacy. Dajemy im poczucie, ze ktoś w kraju o nich pamięta. To jest bezcenne – dodaje.
 
W tym roku inaczej
Pierwszego dnia po przyjeździe byli na Cmentarzu Łyczakowskim, gdzie odwiedzili kwaterę Orląt Lwowskich, a także groby słynnych Polaków: Władysława Bełzy, Tomasza Dykasa, Artura Grottgera, Marii Konopnickiej czy Gabrieli Zapolskiej. – Zapaliliśmy znicze. Pomodliliśmy się – relacjonuje Łukasz. – Potem krótki sen i podział na dwuosobowe zespoły. Przez pięć dni młodzi ludzie z paczkami docierali do drzwi, za którymi zawsze ktoś z radością na nich czekał. – Najczęściej były to osoby starsze. Chciały, aby im opowiadać o Polsce, szkołach, miastach, w których mieszkamy. Oni niewiele mówili, ale czasem „zaszklone” oczy mówiły więcej niż słowa – dzieli się Marysia.
– Nie było domu, w którym by nas nie chciano poczęstować chociażby herbatą z konfiturą. Czasem nawet z prawdziwego samowaru na węgiel drzewny – dopowiada Ryszard.
W tym roku pomoc nabrała szczególnego charakteru. To już nie tylko sygnał tego, że pamiętamy, cenimy. To także realna pomoc. – W zawierusze wojennej, która dotknęła Ukrainę, ceny żywności bardzo wzrosły, a wartość ukraińskiej waluty, hrywny, znacznie zmalała. Ludzie zatem mogą realnie kupić znacznie mniej za te same kwoty, niektórzy prawie nic. – Zawartość naszych paczek jest przechowywana do świąt, a czasem chowana na czarną godzinę, bo przecież w tych niespokojnych czasach nic nie wiadomo. Takie rzeczy słyszeliśmy – mówi pan Staszek, współorganizator wyjazdów. Jak zawsze, i w tym roku, dotarli do Rohatynia, Brzeżan i Przemyślan. Wiosek, pod Lwowem, gdzie mówi się po polsku.
 
Święty Mikołaj za drzwiami
Wyjazd kończy się spotkaniem mikołajowym. Jest ono organizowane w parafii św. Marii Magdaleny, którą od niedawna prowadzą misjonarze oblaci. Starają się, aby kościół zamieniony na Dom Muzyki Organowej stał się ich własnością. To trudne. Władze Lwowa nie chcą przekazać kościoła i klasztoru. Wszystko rozgrywa się w Sądzie Najwyższym w Kijowie – mówi jeden z lwowiaków. – Po jednej stronie jest manuał organowy ze sceną, a po drugiej ołtarz. Są tu ławki ze specjalnie skonstruowanymi oparciami. Mogą być używane zarówno w trakcie Mszy św., jak i koncertu.
To właśnie w tym miejscu w dzień św. Mikołaja spotykają się dzieci i młodzież ze Lwowa z rówieśnikami z Polski. Dostają upominki, są rozmowy, śpiewy. – Jest bardzo miło – opowiada Łukasz. Staszek wspomina, że kiedyś nie było mowy o tym, aby tu odprawiać nabożeństwa, czy zrobić spotkanie w dzień św. Mikołaja. To i tak dobrze, że jest jak teraz. Miejscowi mówią, że studentów jest teraz mniej, bo biorą udział w wojnie na wschodzie, często jako ochotnicy. Bo choć są Polakami, to chcą bronić swojej aktualnej ojczyzny.
Czas wracać.
 
Zajeżdżają na poznański Dębiec. Żegnają się. Zawieźli paczki i coś więcej. Pokazali, że ktoś pamięta o Lwowiakach. – Za rok też będę. Muszę być – rzuca pospiesznie przez ramię Ryszard.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki