Logo Przewdonik Katolicki

Za płotem

Marcin Wrzos OMI
Kościół nie gorszy się tymi młodymi, ale zadaje sobie pytanie: dlaczego szukają odpowiedzi na te trudne pytania gdzie indziej? Fot. Ewa Łaskarzewska

W tym roku ewangelizatorzy nie zostali zaproszeni przez organizatorów na Przystanek Woodstock. Rozbili obóz za jego terenem. Skutecznie dzielili się wiarą, bo wielu młodych chciało ich słuchać.

Późne niedzielne popołudnie. Idę na dworzec kolejowy. Razem z Mateuszem, który jest w poznańskim neokatechumenacie. Wsiadamy do pociągu do Kostrzyna nad Odrą. Specjalne musicRegio zaczną kursować późnym wieczorem. Dla nas to za późno. Chcemy zdążyć na rekolekcje dla ewangelizatorów.
 
W drodze
Za stacją Krzyż w pociągu robi się tłoczno. Na rozkładzie widnieje wygodny szynobus z klimatyzacją. My jedziemy starymi wagonami piętrowymi ciągniętymi przez „kopciucha”. – Dlaczego nie jedziemy szynobusem? – pytam konduktora. – Dla tej hołoty? By tylko pociąg popsuła – odpowiada półgłosem i zamyka się w kanciapie zaraz na początku składu. Potem już sporadycznie z niej wychodzi, jakby bał się pasażerów. A pasażerów jest na tyle dużo, że siedzą na podłodze. Śpiewają. Piją. Palą nie tylko papierosy. Dosiadające się matki z dziećmi i starsi ludzie idą na sam przód pociągu i siedzą obok kanciapy konduktora. Tam czują się bezpieczni.
Puszki piwa wędrują od ust do ust. Widać też barwne ubrania. Kilka metrów za nami pojawia się młody chłopak, może licealista, ostrzyżony w wielkiego irokeza pomalowanego na pomarańczowo. Ma kraciaste spodnie i tłumaczy nam, kim jest, choć z wymową coraz trudniej: – Nie jestem punkiem, ale oi!em. Punkiem miejskim. Rozmówcy chyba nie widzą różnicy. Jego dziewczyna, podobnie ubrana, oboje z Łodzi, nie wytrzymała tempa poznawania i ludzi, i alkoholu, i podawanych lufek nie tylko z tytoniem. Zaliczyła „zgon”, czyli utratę przytomności. W Kostrzynie z pociągu wyciągają ją znajomi.
Młodzi szybko się integrują. Do dwóch sióstr siedzących nieopodal z nas na korytarzu podeszli trzej studenci z Warszawy. Jaki macie stosunek socjalny do siebie? – zapytał jeden z nich. – Jesteśmy siostrami. – To dobrze, bo myślałem, że jesteście ze sobą – odpowiedział. W tle słychać było bardzo popularną piosenkę woodstockową graną i śpiewaną przez pasażerów. To piosenka zespołu Kury, gdzie wulgarne określenie kobiety lekkich obyczajów pojawia się kilkanaście razy i dotyczy zdradzonej miłości, świata niedającego nadziei, beznadziejności.
 
Nie są sami
To są dzisiejsi młodzi katolicy, z którymi Kościół, najczęściej gdzieś stracił kontakt. Pustkę zapełniają rzucaniem się w ramiona kolejnych partnerów seksualnych, ucieczką od otaczającego świata w barwniejszą rzeczywistość po alkoholu, narkotykach czy dopalaczach. Chyba Przystanek Woodstock też jest taką odskocznią, wejściem do świata wolności, a właściwie samowoli. Jednak w tych poszukiwaniach powinien pojawić się Kościół. I dobrze, że tu jest, nie gorszy się tymi młodymi, ale zadaje sobie pytanie: dlaczego szukają odpowiedzi na te trudne pytania gdzie indziej? – Gdzieś popełniliśmy błąd w przekazie wiary. Byliśmy dla nich mało przekonujący? – pytał bp Edward Dajczak, od początku, czyli 16 lat towarzyszący przystankowym ewangelizatorom.
Mówi się o pokoleniu Jana Pawła II, o pokoleniu Woodstocku, pokoleniu „Solidarności” czy o pokoleniu Wolności. Młodzi z dzisiejszego Przystanku Woodstock są pokoleniem ludzi pytających o miłość, zakorzenienie, o przyszłość. Są niczym bohaterowie współczesnych powieści: Idąc rakiem Güntera Grassa, Cząstek elementarnych Michela Houellebecqa czy Hańby Johna Maxwella Coetzee, którzy szukają czegoś, co zapełni dojmujące poczucie pustki, nada sens ich życiu, ukaże ich korzenie. W pewnym momencie zaczynają rozumieć, że nic i nikt im nie pomoże. Są w beznadziejnej sytuacji. Tu w poszukiwaniach wspomagają ich młodzi chrześcijanie.
 
Nie jesteśmy lepsi
Tegoroczne trzydniowe rekolekcje dla ewangelizatorów poprowadził bp Grzegorz Ryś, który również sam ewangelizował na polu. „Rekolekcje dotyczyły 8. rozdziału Listu do Rzymian” – mówił Szymon, student z Torunia, jeden z 782 ewangelizatorów. – Zapamiętałem szczególnie te fragmenty, kiedy Paweł mówił, że ze względu na Jezusa wszystko uznaję nie tyle za śmieci, ale za łajno. Bo tak ponoć brzmi to w języku greckim. W śmieciach, jeśli potrzeba, to jeszcze pogrzebiemy, w łajnie nie. Dla chrześcijanina, ewangelizatora, najważniejszy musi być Chrystus.
Nie jesteśmy ludźmi lepszymi od woodstockowiczów, bo polaryzacja na tych dobrych i złych jest nieprawdziwa. Jesteśmy tymi, którzy spotkali Jezusa i odkryli dar wiary – kontynuowała dzieliła się Ewa, doktorantka z Lublina.
 
Szansa
Niestety na taką polaryzację, podział stawiał w tym roku Jerzy Owsiak. Jak przez 16 lat w zasadzie nie mówił ze sceny o „Przystanku Jezus”, tak w tym roku robił to wielokrotnie. Mówił: – Nie chodźcie na Przystanek Jezus. Tam dowiecie się, jacy to jesteście źli. „Tym zrobił nam dodatkową reklamę. A przecież podziału nie ma. Proszę wejść na pole Woodstocku i zobaczyć, jak ci młodzi ze sobą rozmawiają. Nikt nikogo nie obraża, nie skazuje na piekło. To dzielenie wiarą” – mówi z uśmiechem Robert Kościuszko, rzecznik Przystanku Jezus.
To znak czasu, że w tym roku na Woodstocku było bardzo tęczowo, pod znakiem organizacji LGBT. Wśród wielu różnych spotkań odbył się warsztat dotyczący 11 praw seksualnych. Prowadziła go grupa edukatorów seksualnych „Ponton”, której członkowie mówili o „bezpiecznym seksie” bez odpowiedzialności. Jednocześnie Jerzy Owsiak nie zaprosił w tym roku, pierwszy raz w historii, tych „od Jezusa”.
– Dla nas nie była to wielka przeszkoda w działaniu, a po prostu nowa szansa. I tak to potraktowaliśmy. Trzeba było pójść między ludzi, a to daje większą szansę na bezpośrednią rozmowę, często bardzo trudną – tłumaczył ks. Artur Godnarski, pomysłodawca i organizator Przystanku Jezus. – Jesteśmy niezależni od Owsiaka, a nasze namioty, pole, na którym działamy szczególnie intensywnie, są znacznie większe i udostępnione nam przez burmistrza miasta – mówił w Radio Profeto Robert Kościuszko. Dzięki temu mogliśmy rozbić namiot, w którym mieści się nawet około tysiąca osób, gdzie jest duża scena, a także miejsce na dwa kolejne, mniejsze namioty tematyczne. Jest też trzeci, w którym wolontariusze Światowych Dni Młodzieży zapraszali woodstockowiczów za rok do Krakowa – kontynuował Kościuszko. – Na tej scenie odbywały się także wielbienia i sprawowana była Eucharystia na zakończenie ewangelizacji.
 
„Zagnij księdza”
W wiosce Przystanku Jezus, mimo ograniczeń związanych z jej położeniem, toczyło się intensywne życie. Każdego dnia odbywały się spotkania z serii „Zagnij księdza”, podczas których biskup, zakonnicy i księża odpowiadali na nierzadko trudne pytania młodzieży: od spraw finansowych Kościoła, przez seks aż po politykę. Do późnych godzin młodzi dyskutowali o patriotyzmie, pornografii, współczesnej rodzinie, prześladowaniu chrześcijan.
Kreatywność ewangelizatorów to nie tylko korowody, ale i pantomimy, flashmoby czy żywe pomniki, które pojawiały się na najważniejszych koncertowych arteriach. Na Przystanku Woodstock widać było ewangelizatorów z miskami, wodą i napisem „mycie nóg”. W trakcie mycia nóg i całowania ich mówią ludziom o Jezusie. Dla wielu osób ksiądz myjący innym nogi był szokującym widokiem. Inni księża chodzili z kartkami mówiącymi o darmowej spowiedzi, z adnotacją, że „usługa duszpasterska jest przeznaczona dla trzeźwych”.
*
Niełatwo rozmawiać o Bogu i Panu Jezusie, gdy ze sceny słychać ostre, gitarowe dźwięki, obok leją się hektolitry piwa, ludzie palą nie tylko tytoń i dostępne są dopalacze. Jednak nie można pozostawić młodych w ich poszukiwaniach, zapełnianiu pustki istniejącej w ich sercach byle czym. Uczestnicy Przystanku Jezus potrafią ewangelizować i chcą to robić, nie stosując łatwych podziałów. Wielu chce ich tam słuchać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki