Logo Przewdonik Katolicki

Miałem pojechać do Brazylii

Małgorzata Szewczyk
Fot.

Rozmowa z Jego Ekscelencją bp. Eugeniuszem Jureczką OMI, 74-letnim pierwszym ordynariuszem diecezji Yokadouma w Kamerunie.

Pochodzi Ksiądz Biskup ze Śląska. Ślązak w Kamerunie to chyba duże zaskoczenie?

– Kamerun to był przypadek, w ogóle nie znałem tego kraju. Miałem jechać na misje do Brazylii, ale do Polski przyjechał biskup z tego afrykańskiego kraju i poprosił o wsparcie oblatów w głoszeniu Ewangelii. Koniec lat 60. i początek 70. to był trudny czas dla chrześcijan na Czarnym Lądzie. Bardzo uaktywnili się wówczas muzułmanie, potrzebni byli kapłani.

I od razu zapadła decyzja o zmianie kontynentu?

– Poprosiłem o bliższe informacje na temat Kamerunu. Mój przełożony przygotował materiały dotyczące tego kraju. Pomyślałem, że Boża Opatrzność mnie poprowadzi, zresztą powołanie misyjne kiełkowało we mnie od wczesnej młodości, chciałem głosić ludziom Ewangelię.

Ktoś jednak dał impuls, by byli to oblaci?

– Wszystko rozpoczęło się w moim rodzinnym Radzionkowie. Miałem wówczas 15 lat. Pamiętam, że pewnego razu do naszej parafii przyjechał misjonarz. To był oblat Maryi Niepokalanej. Opowiadał, że oblaci pracują na misjach, m.in. w Afryce, na Sri Lance. To mnie zainteresowało i postanowiłem wstąpić do tego zgromadzenia.

Do Kamerunu wyjeżdżał Ksiądz Biskup z Poznania.

– Na przełomie lat 60. i 70. Poznań był centrum misyjnym, tutaj tętniło serce misji, organizowane były spotkania misyjne, w których uczestniczyłem. Po jednym z takich spotkań poczułem, że chcę wyjechać na misje. Z Poznania do Kamerunu wyjechałem 1 maja 1969 r. Zatrzymaliśmy się w Paryżu, by poduczyć się języka francuskiego, który jest językiem oficjalnym w tym kraju. 2 stycznia 1970 r. wsiedliśmy na okręt Acapulco i popłynęliśmy do Kamerunu. 23 stycznia przybyliśmy do portu Duala. Kameruńczycy powitali nas bardzo serdecznie. Na początku pracowałem na północy Kamerunu. Przez kilka dni mieszkałem z o. Józefem Leszczyńskim OMI w chacie zbudowanej z gliny, przykrytej słomianką zamiast dachu. Pamiętam zwłaszcza jedną noc, kiedy była burza. Wiał potężny wiatr i lał deszcz. Nad ranem obudziliśmy się cali brudni od gliny.

To były warunki spartańskie...

– Tak, ale dopisywał nam humor. Byliśmy cali brudni, ale nie przeszkadzało nam to śmiać się z siebie nawzajem. Później wysłano mnie do Figuil, abym założył tam misję. Dzisiaj jest tam najważniejsze sanktuarium maryjne w północnym Kamerunie. Wraz z miejscową ludnością wybudowałem je dosłownie od podstaw. Jako oblat Niepokalanej chciałem uwidocznić swą przynależność do Matki Bożej. Na początku na ziemi wyznaczyłem okrąg za pomocą kamieni i posypałem je wapnem. Powiedziałem Kameruńczykom, że jest to miejsce święte, że w tym miejscu stanie kościół. Taki gest był zrozumiały dla miejscowych. Na pierwszy odpust 1 stycznia 1973 r. przyszło 50 osób z różnych wiosek. Dziś sanktuarium, gdzie czczona jest Matka Boża Częstochowska, odwiedza kilka tysięcy osób rocznie.

Jak Kameruńczycy przyjmowali Księdza Biskupa?

– Muszę podkreślić, że opatrzność Boża czuwała nade mną, nie miałem żadnych problemów z adaptacją na miejscu. Kameruńczycy przyjęli mnie bardzo serdecznie. Chłonęli Ewangelię, chętnie się nawracali, ale to wszystko wymagało czasu. Misjonarz musi być cierpliwy.

Był taki czas, że chodziłem z moimi katechistami do pewnej wioski, codziennie pokonując 8 kilometrów. Przychodziliśmy, a tam nie było nikogo. I tak dzień w dzień, przez pół roku. Dopiero po tym czasie ludzie zaczęli przychodzić i słuchać katechez. Kiedy pierwszy opór został przełamany, wspólnota ta zaczęła się bardzo szybko rozwijać i dzisiaj jest wzorcową.

Czy w czasie tych 43 lat pobytu w Kamerunie odczuwał Ksiądz Biskup niepokój, strach?

– Czy się bałem? A czego? Jeżeli Bóg powołuje, to wie, co robi. Pewnie, że życie misyjne niesie ze sobą pewne zagrożenie, obawy, ale one są wszędzie. Owszem, miałem wiele przygód związanych z wężami, ale Pan Bóg zesłał mi kota.

Kota?

– Tak, mieszkałem wówczas w wypożyczonym, opuszczonym domu. Wszystko trzeba było zrobić samemu: krzesełka, taborety, stół, toaletę, był nawet prysznic pod gwiazdami. Domek stał na małym pagórku. W okolicy było mnóstwo węży. Kot czekał na mnie u stóp wzgórza. Miejscowi ludzie wiedzieli wówczas, że wracam z wiosek. Zwierzę pierwsze wchodziło do domu i szukało węży. Kilka razy je wywabiło, ja miałem specjalny pręt metalowy, lekko zakrzywiony do walki z nimi. I tak dzięki „współpracy” udawało nam się eliminować gady.

Z czego utrzymują się Kameruńczycy?

– Kamerun nazywany jest „miniaturą Afryki”. Faunę i florę, które tutaj występują, można spotkać na całym Czarnym Lądzie. Są tutaj też wszystkie strefy klimatyczne – na południu występują lasy tropikalne, a na północy jest pustynia. Kameruńczycy żyją z rolnictwa, uprawiają kakao, kawę, które importują. Niektórzy zajmują się również wycinką lasów, handlują drewnem. Szukają środków na przeżycie. Paradoks tego kraju polega na tym, że mamy, z czego żyć, ale nie mamy pieniędzy.

Od 1991 r. jest Ksiądz Biskup ordynariuszem diecezji Yokadouma.

– Po 20 latach pobytu na północy Kamerunu zostałem przeniesiony na południowy wschód. Nominacja na biskupa, którą otrzymałem od bł. Jana Pawła II, była dla mnie dużym zaskoczeniem. Myślałem, że czeka mnie rok odpoczynku, a tu Yokadouma – co znaczy kraina słoni. Diecezja rozciąga się na 30 tys. km2. Dla łatwiejszego wyobrażenia powiem, że przypomina wielkością Belgię. Mieszka tam ok. 150 tys. ludzi. Od wschodu graniczymy z Republiką Środkowoafrykańską. Teraz trwa tam straszna wojna, mamy dużo emigrantów, również misjonarzy, którzy chcą schronić się w Kamerunie. Od południa jest natomiast Republika Kongo. My jesteśmy w takim rożku, mamy wojsko interwencyjne, ale dzięki Bogu jest u nas pokój. Yokadoumie patronuje Matka Boża Królowa Pokoju. Wybrałem Maryję Królową Pokoju na patronkę w dniu mojej konsekracji biskupiej, 20 maja 1991 r. W diecezji jest 14 parafii i przy każdej jest grota Matki Bożej. Moja diecezja jest maryjna.

Przywiązuje Ekscelencja w swojej diecezji dużą wagę do edukacji i służby zdrowia.

– Budowałem szkoły i ośrodki zdrowia. Wielką moją radością są też szkoły powszechne. Powstało 27 centrów dla szkolenia Pigmejów. Zanim dzieci pójdą do szkoły podstawowej, istniała potrzeba, by oswoiły się ze szkołą. Nauka dla dzieci w takiej placówce trwa ok. 2 lat. Pigmeje są bardzo inteligentni – po takim kursie pod okiem animatorów naukę w szkole zaczynają często od II–III klasy, a nie od pierwszej. Jeśli chodzi o ośrodki zdrowia, to pomagały mi zwłaszcza dwie poznanianki – pielęgniarki Alicja Kajak i Katarzyna Rybaczewska. Obecnie mamy sześć ośrodków, w których są też oddziały położnicze. Jest szpital na 60 łóżek oraz placówka dla chorych na AIDS. Choroba ta stanowi bardzo poważny problem. Chorych jest coraz więcej. Jesteśmy przez państwo upoważnieni do jej leczenia. AIDS rozprzestrzenia się zwłaszcza przez transporterów drewna. Z powodu wysokiej śmiertelności chorych wiele dzieci zostaje sierotami. Gdy rodzice umierają na tę chorobę, dzieci wychowują się w dalszych rodzinach.

Założyłem też seminarium duchowne. To takie moje oczko w głowie. Obecnie studiuje w nim 100 kleryków. Te chłopaki są nadzieją lokalnego Kościoła. Muszę zaznaczyć, że dzisiaj w diecezji posługują wyłącznie rodzimi księża diecezjalni. Jest ich już 20. Troje z nich pracuje w seminarium jako wykładowcy. Są też polscy oblaci.

Co jest obecnie największą troską Księdza Biskupa?

– Życzę Kameruńczykom, by zostali sobą, żeby nie poddali się złym wpływom nadciągającym z Europy. Wielkim zagrożeniem jest niestety rozprzestrzeniająca się choroba AIDS. Życzę, by zachowali swoją tożsamość, uczciwość i żeby katolicy byli odważnymi świadkami wiary. Idź odważnie i radośnie głoś Ewangelię – te słowa powtarzam swoim diakonom. Bo Ewangelia to jest radość.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki