Ks. Józef Walenty Schulz urodził się w 1884 r. w wielkopolskich Kwasutach. To kanonik, a także proboszcz parafii farnej w Bydgoszczy w latach 1931–1939, dziekan bydgoski, a przede wszystkim krzewiciel polskości, za co oddał życie w 1940 r. w obozie w Buchenwaldzie. Kolejne wrześnie – nierozerwalnie splecione z rocznicą wybuchu II wojny światowej – to dobry czas, by przywoływać pamięć o takich postaciach.
„Męczeństwo jest wielką i radykalną próbą dla człowieka. Najwyższą próbą człowieczeństwa, próbą godności człowieka w obliczu samego Boga. Tak, to jest wielka próba człowieka rozgrywająca się na oczach samego Boga, ale i zapominającego o Bogu świata. W tej próbie człowiek odnosi zwycięstwo, wsparty Jego mocą i staje się wymownym świadkiem tej mocy” – mówił w Bydgoszczy 7 czerwca 1999 r. Jan Paweł II.
Jakby to było wczoraj…
To słowa odnoszące się do historii ziemi bydgoskiej, która zajmuje konkretne miejsce w wielkiej martyrologii Polski. Wśród tysięcy niewinnie pomordowanych było także wielu księży, którzy do ostatnich chwil towarzyszyli bliźniemu. Ostatnich chwil jego, ale i swojego życia.
Kazimiera Sobańska mieszka niedaleko bydgoskiej bazyliki. W sercu nieustannie zmieniającego się miasta. Jednak doskonale pamięta trudne czasy okupacji. Mówi o nich ze wzruszeniem. Jest bratanicą ks. kanonika Józefa Schulza. Ma jeszcze kuzynkę, która mieszka w Stanach Zjednoczonych. – Ksiądz kanonik był dla mnie przede wszystkim ukochanym stryjem. Miałam ponad 13 lat, kiedy rozpoczęła się wojna. Dokładnie pamiętam, jak został aresztowany. Kilka tygodni później, 21 października, aresztowano mojego ojca, który już nie wrócił. Trzej bracia księdza również zostali aresztowani. Wszyscy zginęli – relacjonuje Kazimiera Sobańska.
Dzisiaj istnieje wiele zapisów – tych na łamach gazet, ale i w skrzętnie poukładanej kronice rodzinnej rozmówczyni – które mówią o życiu prostego, a zarazem wielkiego kapłana.
Młody Schulz uczęszczał do szkoły powszechnej w Sarbinowie oraz do gimnazjum w Wągrowcu. Studia rozpoczął w seminariach duchownych w Gnieźnie oraz w Poznaniu. Od samego początku służbę Bogu pragnął łączyć ze służbą dla Polski. Tak się stało – szedł do wyznaczonego celu przez całe życie. Święcenia kapłańskie przyjął w gnieźnieńskiej katedrze 9 lutego 1908 r.
Pierwszą placówką, na której pracował jako wikariusz, był Ostrzeszów. Dał się tam poznać jako wielki społecznik i opiekun – zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży. To właśnie z jego inicjatywy powstały w tym mieście ogródki dla dzieci. Po ośmiu latach został przeniesiony do Poznania. Tam objął stanowisko dyrektora, a następnie sekretarza generalnego Katolickiego Związku Kobiet. Mimo pełnienia rozlicznych posług duszpasterskich ks. kanonik Józef Schulz brał udział w powstaniu wielkopolskim.
Pamięć to obowiązek
W grudniu 1931 r. ks. kanonik Schulz rozpoczął pełnienie posługi proboszcza fary św. Marcina i św. Mikołaja w Bydgoszczy. Od początku, podejmując pracę społeczną i charytatywną, dał się poznać jako prawdziwy pasterz. Zjednał sobie miłość i oddanie wielu mieszkańców. Otaczał opieką m.in. ludzi bezdomnych i pozbawionych pracy. Największą jego troską były domy noclegowe dla bezdomnych. Docierał również do najdalszych zakątków Bydgoszczy, wiedząc dobrze, gdzie potrzebna jest pomoc. Zaledwie rok później mianowano go dodatkowo inspektorem nauki religii w miejscowych szkołach powszechnych. Pracował wśród młodych, pełniąc także funkcję honorowego przewodniczącego Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej w Bydgoszczy.
Kazimiera Sobańska ma w albumie dobrze zachowane zdjęcia rodziny Schulzów. Rodzicami późniejszego kapłana byli Wiktoria i Andrzej Schulz. Mieli sześciu synów i cztery córki. – Byłam wówczas 43 wnuczką moich dziadków, co dzisiaj jest nie do pojęcia. Zbieram materiały i to jest moje oczko w głowie. Gromadzę dosłownie wszystko, co się da. Każde wspomnienie, wszystko, co się wydarzyło w dziejach rodziny, było tak ważne, że nie mogłam tego tak pozostawić. Tym bardziej że mówimy o trudnym kapłaństwie. To był męczennik. O jego strasznych cierpieniach zaświadczyło wiele osób. Ostatnie chwile życia spędził najpierw w Dachau, a następnie został przewieziony do Buchenwaldu. Chciałam się dowiedzieć, w jaki sposób zginął, co się stało... Mam na ten temat korespondencję, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi – opowiada Sobańska.
Wierny do końca
Kapłan – mimo propozycji ewakuacji po rozpoczęciu okupacji – pozostał w parafii. – Ostatni raz widziałam księdza na początku września 1939 r. Mieszkaliśmy w Bydgoszczy na ulicy 20 stycznia i pamiętam, jak 3 września uciekaliśmy do stryja, aby się schronić. Naprzeciwko naszego domu mieściła się organizacja niemiecka, więc pozostanie w tym miejscu było niebezpiecznie. U stryja schronił się również proboszcz kościoła pojezuickiego. Wcześniej był aresztowany i siedział w tak zwanym odwachu przy ulicy Armii Czerwonej. Wówczas kanonik tam poszedł i zastał tego kapłana… gotowego do rozstrzelania. Zabrał go do swojego domu z dwiema siostrami. Wszyscy siedzieliśmy w schronie na Malczewskiego – powiedziała Kazimiera Sobańska.
Właśnie wtedy wysadzano most przy placu Teatralnym. W jednym z pokojów na plebanii znajdowało się okrągłe okno, które na skutek tego wybuchu wypadło. – Pamiętam również, jak Niemcy wkroczyli na teren kościoła. Ustawili karabiny i biwakowali dokoła świątyni. Później mój ojciec postanowił, że wrócimy do domu. To właśnie w tym czasie aresztowano stryja. To przeżycie, którego nigdy nie zapomnę – zakończyła Kazimiera Sobańska.
Ks. kanonik Józef Schulz wraz z 800 mieszkańcami Bydgoszczy 21 września został przetransportowany do obozu koncentracyjnego w Dachau, a następnie 26 września 1939 r. do obozu w Buchenwaldzie. Tam w szczególny sposób bito go i maltretowano. Świadectwem tego okrucieństwa są chociażby słowa zapisane przez proboszcza ks. Dymarskiego: „Jeżeli każdy więzień przeszedł gehennę cierpień, to ksiądz kanonik Schulz przeżył wraz z swymi bydgoszczanami prawdziwe piekło. Umieszczono księdza kanonika Schulza wraz z całą grupą w namiotach. Była to ostra zima 1939–1940 roku. Nie dano nikomu ciepłej bielizny i tylko po jednym kocu. Dziennie zamarzało na śmierć 50 osób, kto żyw, zdzierał umierającemu koc, by się ogrzać. Ksiądz kanonik Schulz był wówczas ostoją dla wszystkich Polaków i swoją postawą wyrósł na wielkiego bohatera, że zaimponował nawet ss-manom” – czytamy. Pomimo ogromnego cierpienia zachował niezłomną postawę, podtrzymując współwięźniów na duchu. Osadzony w bunkrze zmarł – wśród współwięźniów w opinii świętości – 30 marca 1940 r.
Ks. Józefa Schulza upamiętnia na bydgoskim osiedlu Błonie ulica, a także pamiątkowa tablica na ścianie bydgoskiej katedry. Widnieją na niej również nazwiska innych kapłanów, którzy zostali zamordowani w okresie okupacji niemieckiej.