Kapłan ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo jest na co dzień katechetą, kapelanem Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego im. J. Brudzińskiego w Bydgoszczy oraz Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii Collegium Medicum w Bydgoszczy. – Każdy z nas patrzy na ból i przemijanie jakby przez szybę. Kiedy więc staję obok cierpiących rodziców, mniej lub bardziej świadomie przeżywających chorobę swojego dziecka, wiem, że widzę zaledwie czubek góry lodowej ich bolesnych doświadczeń – dodał.
ROZMAWIA MARCIN JARZEMBOWSKI
Jan Paweł II w liście apostolskim o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia pisze: „Cierpienie przeżywane z Chrystusem jest najcenniejszym darem i najskuteczniejszą pomocą w apostolstwie”. Czy ból może być darem?
– Wielokrotnie myślałem o tym i nawiązywałem do tego, jak różni się ból przeżywany z Chrystusem od tego, który jest bez Niego. Jeden może stać się błogosławieństwem, a drugi przekleństwem. Wielu moich przyjaciół oddziałowych podejmowało wysiłek terapii z praktyką religijną, która w znaczeniu ludzkim niekoniecznie kończyła się sukcesem. Był to czas niejednokrotnie obfity w radość przepełnioną nadzieją i otwarty na wspólnotę, relację międzyludzką oraz obfity w wartości dosłownie wyjęte z Dekalogu.
Papież powiedział, również, że „cierpienie i choroba są częścią tajemnicy człowieka na ziemi...”.
– Słowa Jana Pawła II nabierają zupełnie nowego znaczenia w osobistym doświadczeniu. Ktoś żartobliwie powiedział, że jak nie boli, to znaczy, że się nie jest człowiekiem. Tak. Jedno i drugie przeplata się ze sobą i tworzy jeden cudowny „gobelin” ludzkiego życia. Wczoraj, siedząc na podłodze sali szpitalnej, rozmawiałem z matką w części sparaliżowanej dziewczynki. Pytanie koronne rodzica cierpiącego dziecka musiało się pojawić: „Dlaczego moje dziecko musi tak cierpieć”? Znowu zrozumiałem, że nie jestem specjalistą od ludzkiego bólu i cierpienia. Kiedyś byłem bardziej bezradny wobec tego typu pytań, a dzisiaj powierzam to całkowicie Panu Bogu, Jego tajemnicy.
Cierpienie dziecka jest inne, bardziej bolesne dla nas?
– Tak, często ludzie mówią o cierpieniu dziecka i jego wyjątkowości, o ciężarze psychicznym i duchowym, który jest o wiele większy niż gdy... Staram się uciekać od tych porównań. Zapewne tak to jest, bo przecież dziecko nie doświadczyło jeszcze życia, jest niewinne i czyste. A na czystej duszy widać ból i cierpienie wyjątkowo wyraźnie, tak jak na czystej kartce. Każde doświadczenie w zetknięciu z małym pacjentem jest tak bardzo różne. Różne też są doświadczenia najbliższych, że trudno je generalizować. Jestem przekonany, że miłość do pacjenta jest jedynym probierzem natężenia bólu. Im bardziej się kocha, tym bardziej się cierpi, a to najczęściej widać w relacji rodzica do dziecka. Pytanie to zilustruję zdaniem, które wypowiedziała mama nieżyjącej już Pauli: „Jest to tak, jakby siedzieć na bombie z opóźnionym zapłonem”!
A może to my jesteśmy słabi, a chore, cierpiące dzieci mogą nas czegoś nauczyć?
– Każdy mały pacjent czegoś uczy. Ja od wielu lat czuję się tak, jakbym był w szkole, gdzie pod tablicą jest cały tłum małych nauczycieli. Jeżeli tylko trochę cierpliwości pozwoli i jeżeli jest wystarczająco dużo czasu, to z kapelana zamieniam się w ucznia. To znaczy, przestaję mówić, a zaczynam słuchać. Warto przeżywać też ciszę, która bywa blisko łóżka małego pacjenta. Ona również mówi. Mali pacjenci, często tak myślę, przechodzą duchowy i fizyczny survival. Stają się specjalistami od pokonywania bólu i wyrzucania złych myśli z serca i głowy. Jeżeli ktoś miał troszeczkę większy kontakt z hospicjum lub szpitalem, to zapewne zauważył, że małe dzieci zamiast płakać z powodu kroplówki, łączą z nią świat swoich zabaw, opatrując misie, lalki i różne postaci bajkowe, a nawet dawkując im lek za pomocą strzykawki. Jeżeli czegoś mogłem się nauczyć, to zapewne innej wrażliwości. Inaczej patrzę na sprawy doczesne, odpoczynek, pracę, odpowiedzialność, a przede wszystkim na życie duchowe. Stało się ono bardziej realne.