Logo Przewdonik Katolicki

Cud codzienny

Agnieszka Pioch-Sławomirska

Msza św. w niedzielę? Owszem, ale może i częściej. Przecież chcemy spotykać się z tymi, którzy są nam bliscy.

Do dziś pamiętam z dzieciństwa jedno ze zdań wypowiedzianych przez mamę: Panu Bogu możesz   przynieść wszystko. Rozmawiałyśmy o Mszy św. Nie mówiła: dobre uczynki, duchowe sukcesy, tylko WSZYSTKO. Czasem więc dobro i radość, a czasem upadek i ból, wątpliwości i bunt. Tylko żeby z tym przyjść...
 
Cała wspólnota
„Dziś rano otrzymałem dwie stearynowe świeczki i dwa pokojowe lichtarze oraz butelkę wina «riesling». Mogę więc odprawić Mszę świętą – pierwszą od chwili wywiezienia mnie ze Stolicy” – zanotował kard. Stefan Wyszyński w Zapiskach więziennych. (…) „Dziś mam już pełne dłonie, na których ofiaruję Ojcu Niebieskiemu Jego Kapłańskiego Syna. Jednak kapłan musi mieć Boga w dłoniach, by miał z czym stanąć przed Ojcem Niebieskim. Ale musi też mieć i lud przy sobie. Tę samotność przy składaniu świętej Ofiary odczuwa się tak bardzo jak brak dłoni. Wszak kapłan pro hominibus ustanowiony. Toteż na swoją samotną Mszę świętą zwołuję wszystkich, których mi pamięć przywodzi (...)”. Jesteśmy potrzebni. Katechizm Kościoła katolickiego mówi, że „liturgię celebruje cała wspólnota, Ciało Chrystusa zjednoczone ze swoją Głową. Czynności liturgiczne nie są czynnościami prywatnymi, lecz kultem Kościoła, będącego «sakramentem jedności» (…) W celebracji sakramentów całe zgromadzenie jest więc «liturgiem», każdy według swojej funkcji, ale w «jedności Ducha, który działa we wszystkich” (KKK 1140, 1144).
Tymczasem według badania CBOS z lutego br. poziom zaangażowania Polaków w praktyki religijne po roku 2005 słabnie. Analiza wyników badania dominicantes i communicantes (odsetek wiernych przybyłych na niedzielną Mszę oraz przystępujących do Komunii w stosunku do liczby zobowiązanych) w 2013 r. pokazuje, że Polacy rezygnujący z uczęszczania na niedzielną Mszę św. nie przestają identyfikować się z Kościołem i deklarować przywiązania do wiary. Jednak okazuje się ona za mało pogłębiona wobec konkurencyjnych wartości. Pojawiają się nowe style świętowania niedzieli, w których ważniejszą rolę odgrywają: spędzanie czasu na wypoczynku, w gronie znajomych oraz przed telewizorem. Wzrasta też grupa tych, którzy odkładają udział w niedzielnej Mszy św. na godziny popołudniowe i wieczorne. Na którym miejscu jest więc Bóg? I jaka jest nasza – moja osobista –  motywacja uczestnictwa we Mszy św.?
 
Spotkanie z Kimś, kto kocha
– Gdy byłam młodsza, należałam do Oazy, gdzie nauczyłam się, że codzienna Eucharystia ma dużą wartość – mówi Katarzyna z Wrocławia. – Chciałam ją praktykować w dorosłym życiu, miałam dobre postanowienia, ale szło mi różnie. Pamiętam taki dzień, kiedy Pan Bóg przemienił moje „chcę, bo wiem, że to ważne” w „pragnę”. Zaprosiłam grono przyjaciół do domu na poczęstunek, ale większość z nich nie przyszła, decydując się w ostatniej chwili na jakiś spontanicznie zorganizowany turniej komputerowy. Było mi przykro, ale na modlitwie Pan Bóg pokazał mi, że On tak samo czeka na mnie codziennie z Ucztą, a ja wybieram coś innego. Zrobiło mi się głupio. Od tamtej pory Eucharystia jest dla mnie spotkaniem z Kimś, kto kocha, tęskni i czeka, a nie tylko praktyką pobożnościową, którą warto wypełniać.
– Kiedy nie pracowałam zawodowo, bo wychowywałam dzieci i zajmowałam się domem, z utęsknieniem czekałam, aż mój mąż wróci z pracy i zajmie się maluchami, wtedy szłam na wieczorną Mszę św. – mówi Marzena z Wrocławia. – Zmęczona całym dniem traktowałam ten czas jako odskocznię od rutyny codziennych obowiązków, pretekst do regularnych wyjść z domu i czas wyżalania się Bogu z moich problemów. Codzienny udział w Eucharystii powoli odkrywał przede mną inną rzeczywistość. Zaczynałam rozumieć, że istotą życia nie jest bycie idealną matką, żoną celebrującą zakupy, pranie, gotowanie. Było to tym bardziej aktualne, że w tym czasie przeżywaliśmy z mężem poważny kryzys małżeński. Bóg zaczynał wypełniać pustkę, której doświadczałam w relacji z mężem. Zaczęłam pragnąć czegoś więcej niż tylko odpoczynku i uroczystych modlitw w kościele – zapragnęłam odkryć obecność Boga w moim życiu i odpowiedzieć na Jego miłość.
Dojście do prawdy o tym, że w Eucharystii czeka Ktoś, kto kocha i chęć odpowiedzenia na tę miłość, to proces, droga, którą każdy przemierza sam. I choć doświadczenie innych może być pomocne i  wspierające, nie warto się porównywać. Bo każdy z nas ma osobistą, niepowtarzalną relację z Bogiem.
 
Dyspozycja serca
Spodziewając się kolejnego dziecka, dowiedziałam się, że muszę leżeć, zatęskniłam szczególnie za Mszą św. i Komunią. Zapytałam proboszcza, czy mógłby mnie odwiedzać szafarz. „Jak często chcesz?” Zdumiało mnie, że uzależnia to od mojego pragnienia. „No jak się da...” Przychodził codziennie. Bóg wchodził w nasz bałagan. Bo starsze córki niekoniecznie stały ze złożonymi do modlitwy rękami, czasem akurat przed przyjściem szafarza (nie dało się tego przewidzieć co do minuty) wybuchała kłótnia. Mimo wszystko jednak leżenie w łóżku bardziej sprzyjało skupieniu niż oczekiwanie na Mszę św. z małymi dziećmi w kościele. W tym czasie jednak nauczyłam się, że nie zawsze chodzi o długo i nabożnie odmawiane modlitwy, ale raczej o dyspozycję serca. Oczekiwanie, czyli wolę spotkania. Akty strzeliste, wznoszone często wśród chaosu. Choć gdy mam możliwość, wolę przyjść wcześniej, wyciszyć się, odsunąć od natłoku codziennych spraw.
– Przygotowanie do Mszy św. nie jest dla mnie proste – mówi Bogdan ze Świebodzina. – Widzę wyraźnie, że to, w jaki sposób w niej uczestniczę, pokazuje, jakie jest moje życie naprawdę. Mimo że bardzo bym tego nie chciał, często przychodzę na Mszę św. w ostatniej chwili. To sprawia, że brakuje mi wyciszenia, oczekiwania i tęsknoty na spotkanie z Bogiem. Podczas Eucharystii myślę często o sprawach, które przyniosłem z sobą – o tym, co było, co będzie. To prawdopodobnie znaczy, że moje życie też mija się z Nim – nie skupiam się na Jego obecności, na relacji z Nim, ale na sobie. W przygotowaniu do głębszego przeżycia Mszy św. na pewno pomaga mi przyjście do kościoła kilka chwil przed jej rozpoczęciem i poproszenie Matki Bożej o pomoc w dobrym jej przeżyciu. Jeśli tylko jest taka możliwość, staram się przeczytać wcześniej czytania mszalne i rozważyć je. Ważne jest też, jaką wzbudzę intencję.
 
Grzesznik i Miłość
Kiedy jestem gotowa na spotkanie z Bogiem? „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja…” Wyznanie setnika „nie jestem godzien” nie znaczy „jestem za mało święty”. Właśnie dlatego, że jestem słabym grzesznikiem, mam przyjąć Jezusa w jego świętości i mocy. Oczywiście nie w sytuacji grzechu ciężkiego, bo ta wymaga pójścia do spowiedzi.
– Niegdyś tuż przed Mszą św. pokłóciłam się po raz kolejny z synem, czułam ze wszystko jest we mnie złością i rozczarowaniem jego i moją osobą – mówi Marzena. – Cała nieszczęśliwa weszłam do kościoła. I poczułam piękno aktu pokuty: ,,Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu i wam, bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłam (…) Przeto błagam Najświętszą Maryję zawsze Dziewicę, wszystkich Aniołów i świętych, i was, bracia i siostry, o modlitwę za mnie…” Poczułam się przyjęta w Kościele z moją słabością i odnalazłam wsparcie. Chyba od dzieciństwa w głębi serca uważałam, że Msza św. jest dla grzecznych dzieci, które po spowiedzi z czystym sercem stają przed Bogiem i w nagrodę przyjmują Komunię św. Doświadczenie, że Komunia nie jest nagrodą za bezgrzeszne życie, ale jest lekarstwem, pokarmem, by żyć dalej, było dla mnie ważnym odkryciem. Myślę, że kluczem do doświadczenia cudu Eucharystii jest zobaczenie siebie jako grzesznika i Boga jako Miłości. Wtedy Msza św. stanie się najważniejszym punktem dnia – czasem, kiedy czuję, że Ktoś mnie kocha i to tak bardzo, że oddaje za mnie w ogromnych cierpieniach swoje życie. To musi rodzić wdzięczność – gdybyśmy tego doświadczyli, kościoły codziennie były pełne ludzi i ich płynącej z serca modlitwy dziękczynnej.
 
Życie jak Msza
Któregoś dnia usłyszałam: wracasz z Mszy i nie jesteś lepsza. No nie jestem – ciągle pozostaję grzesznikiem, potykam się, przewracam. Ale są i takie sytuacje, gdy wychodzę z kościoła z innym spojrzeniem na codzienne problemy i gdy mimo mojej słabości dzieje się dobro.
– Myślę, że istnieje głęboki sens w codziennym uczestnictwie w Eucharystii – mówi Bogdan. – Moje życie ma właśnie stawać się jak Msza św., czyli ma być takim czasem, gdzie w codzienności spotykam miłującego Boga. Mam przepraszać (tak przecież zaczyna się Msza św.), dziękować, wsłuchiwać się w słowa Pisma Świętego, słowa kapłana i innych ludzi, wzbudzać refleksję, co Pan Bóg chce mi powiedzieć przez konkretne wydarzenia danego dnia. Widzieć w drugim człowieku – żonie, dzieciach, tych, których spotykam – Pana Jezusa. Ofiarowywać Mu wszystko, a szczególnie to, co trudne. Trwać w pokoju i przekazywać ten pokój innym. Błogosławić, mówić dobre rzeczy innym oraz o innych. To jest właśnie przenoszenie Mszy św. na codzienność. Uczę się tego.
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki