Logo Przewdonik Katolicki

Kuba jak Polska sprzed lat

Monika Białkowska
Ludzie na Kubie są na swój sposób pobożni. Niestety, kwitnie tu wiele przesądów i zabobonów, dlatego potrzeba pierwszego przepowiadania, ewangelizacji i katechezy. Fot. archiwum ks. S. Balcerzaka

Kubańska prowincja to temat trudny do opowiedzenia. Nie docierają tam wycieczki. Ludzie, którzy tam żyją – choćby misjonarze – nie mają kontaktu ze światem.

Telefon? Szybko i krótko, bo bardzo drogo. Internet? Nie ma. W diecezji działa specjalny system poczty elektronicznej przez telefon i tylko w ten sposób skontaktować się można z ks. Wojciechem Owczarzem, który pracuje w Campechueli na Kubie.
 
Na pierwszy rzut oka
Budynki w stolicy wyglądają naprawdę kiepsko. Państwo nie ma pieniędzy na remonty. Kubańczycy opowiadają, że turyści jeżdżą po świecie, żeby zwiedzać ruiny – ale tylko na Kubę przyjeżdżają zobaczyć, jak w ruinach mieszkają ludzie. W Hawanie podróżujących z lotniska do centrum witają napisy: „Socjalizm to nasze życie”, „Śmierć albo socjalizm”. Osiemset kilometrow dalej, gdzie pracuje ks. Wojciech Owczarz, nastroje są już nieco łagodniejsze. Ale i tu kościoły, które niegdyś były dumą Kubańczyków, od czasów rewolucji popadają w ruinę.
Kościół parafialny pw. św. Tomasza, gdzie pracuje ks. Wojciech, jest bardzo zniszczony, ale przynajmniej jest. W jednej ze wspólnot bowiem, którymi się opiekuje, misjonarz jest zmuszony odprawiać Mszę św. pod drzewem.
– Wiele pięknych, barokowych kubańskich świątyń zostało już wyremontowanych, często dzięki pomocy z zagranicy – mówi ks. Owczarz. – Te, w których pracuję, jeszcze na swój remont czekają. Są małe, bardzo proste, z drewnianymi okiennicami i obowiązkowymi wentylatorami w środku. Zostały z nich usunięte przedsoborowe ołtarze, przez co sprawiają wrażenie trochę bezdusznych. Nie ma w nich konfesjonałów, chórów z organami czy witraży.
Teraz właśnie na Kubie trwa pora deszczowa, aż do jesieni każdego popołudnia będzie padać i grzmieć. Pogoda jednak nie jest tu specjalnym utrapieniem, bardziej męczą komary i kukaracze, czyli rodzaj kilkucentymetrowych karaluchów. Przybysza z Europy męczyć też będą fatalne drogi i sami Kubańczycy, którzy nie przejmują się punktualnością i – przez długie lata nauczeni prowizorki – nie mają wśród siebie prawdziwych fachowców.
Ks. Wojciech jeździ terenową rosyjską ładą niva. Na innych rejestracjach niż jego parafianie: w ten sposób mają wyróżniać się wszystkie pojazdy, należące do organizacji religijnych. Stare samochody są tu praktyczne, bo kiedy się zepsują, zawsze można je naprawić: wyklepać, wymienić części na takie, które pasują albo prawie pasują. Z nowymi pojazdami byłby problem, na kubańskiej prowincji fachowców od ich napraw nie ma. Może w stolicy by sobie z nowoczesną technologią poradzili, tu nikt nie zawraca sobie nią głowy. To dlatego ulice pełne są tu starych, rosyjskich pojazdów, od czasu do czasu przemknie jeszcze jakiś zabytkowy chevrolet.
 
Ludzie
– Kubańczycy są gościnni, serdeczni i otwarci. Poziom ich życia zależy od miejsca zamieszkania: im bliżej Hawany, tym żyje się łatwiej – tłumaczy ks. Owczarz. – Krajobraz kubańskich miast nie przypomina naszych. Nie ma tu bloków, zdecydowana większość Kubańczyków mieszka w domach jednorodzinnych, zadbanych i otoczonych niewielkimi ogródkami. Owocem socjalizmu są zapewnione dostawy prądu i wody, nie ma za to telefonów. Trudno jest otrzymać pozwolenie na telefon stacjonarny, rozwija się za to system telefonów komórkowych, dość drogich jak na miejscowe warunki. Zagraniczne towary dobrej jakości są trudne do zdobycia, sankcje wciąż obowiązują. Od kiedy państwo uwolniło część zawodów, zaczyna się rozwijać prywatny handel, ale to nie oznacza, że podstawowych dóbr nie brakuje. Część produktów jest racjonowanych i wydawanych na kartki. Tu, gdzie pracuję, brakuje często jajek czy mięsa, problemem jest również kupno mleka. Na terenie parafii prowadzimy dwie kuchnie dla najuboższych, ale nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim potrzebującym. Wiele osób nie ma pracy, przed młodymi praktycznie nie ma żadnych perspektyw. Na szczęście studia są bezpłatne, dlatego część z nich uczy się, a potem wyjeżdża. Najpopularniejszymi kierunkami studiów są medycyna i pedagogika. Jakąś szansą na wybicie się jest również sport, mocno wspierany przez państwo. Ale w powiecie, w którym pracuję, nie ma szans na zrobienie zawrotnej kariery, dlatego emigracja jest olbrzymia. Prawie każda rodzina ma kogoś bliskiego w Stanach Zjednoczonych, od kogo otrzymuje materialne wsparcie. Wielu młodych marzy po prostu o ucieczce.
 
Bez Kościoła
Na podstawie zmiany w konstytucji z dnia 12 lipca 1992 r. Kuba przestała mieć status państwa ateistycznego i stała się państwem świeckim. To oznacza między innymi, że związki wyznaniowe mogą być zarejestrowane i działać legalnie. Wolno już na przykład organizować procesje. Nie oznacza to jednak, że sytuację Kościoła na Kubie można porównywać z tym, co widzimy w Polsce. Kościół nie ma znaczącego głosu w dyskusji publicznej. Jako że edukacja jest wyłącznie państwowa, Kościół nie ma żadnego dostępu do szkolnictwa. Podobnie jest ze środkami społecznego przekazu, z prasą czy radiem. Wydawać mu wolno niewiele: wewnątrzkościelne biuletyny i magazyny diecezjalne.
– Ludzie na Kubie są na swój sposób pobożni – opowiada ks. Owczarz. – Lata ateizacji nie zdołały wykorzenić z nich pierwiastka duchowego. Niestety, oznacza to między innymi, że kwitnie wiele przesądów i zabobonów, wierzeń afrokubańskich i mających swoje źródło w kościołach protestanckich. Dlatego potrzeba tu pierwszego przepowiadania, ewangelizacji i katechezy. Na co dzień mam problem praktycznie ze wszystkimi sakramentami. Instytucja małżeństwa przeżywa tu kryzys. Wielu młodych żyje w wolnych związkach, mało kto decyduje się na zawarcie sakramentu małżeństwa: nie znają go i nie rozumieją. Kubańczycy nie garną się również do spowiedzi. Pewnie tu też, jak i w innych kwestiach dotyczących wiary, jest to wynik braku świadomości, braku duszpasterzy, czasem też wręcz duszpasterskich zaniedbań. Biskup mojej diecezji przypomina, że tak naprawdę naród kubański nigdy nie został ewangelizowany. Wprawdzie według najnowszych danych około 6,5 mln mieszkańców Kuby jest katolikami, ale jest to po prostu liczba ochrzczonych, nie świadczy o niczym więcej. Parafia, w której pracuję, jest stosunkowo młoda, istnieje od 1997 r. Od roku 1929 była to kaplica dojazdowa, ale po rewolucji kapłani pojawiali się tu bardzo rzadko. Żyjący tu dzisiaj ludzie nie mieli kiedy i jak nauczyć się stałej praktyki spowiedzi, nie mieli kiedy nauczyć się, co człowiekowi dają sakramenty.
6,5 mln katolików na Kubie objętych jest opieką duszpasterską przez zaledwie 350 księży. Ks. Wojciech liczbę swoich parafian może jedynie oszacować, bo nie ma żadnych parafialnych kartotek. Ocenia, że może ich być około 10 tys. w czterdziestotysięcznym powiecie.
 
Owoce socjalizmu
Socjalizm na Kubie spowodował przede wszystkim rozpad rodziny. Rozpowszechniony system internatów przy szkołach sprawił, że osłabiły się mocno więzi, dzieci i młodzież wyrywane były z domów, rolę rodziców przejmowało państwo. Rozwody stały się tak powszechne, że dziś prawdziwą rzadkością są dzieci mające oboje rodziców. Prowadzona już na poziomie szkoły podstawowej edukacja seksualna zamiast opóźniać moment inicjacji seksualnej, przyczynia się do coraz większej liczby aborcji wśród nastoletnich dziewcząt. Kryzys wartości wydaje się osiągać właśnie dno: na tyle wyraźnie, że dziś specjaliści zaczynają zauważać problem i promować wartości, w swojej treści zbliżone do chrześcijańskich.
– Destrukcyjny wpływ socjalizmu dziś już nieco mniej dotyka same struktury Kościoła. – Wbrew niektórym opiniom, nie spotykam się na Kubie z jakimiś wyraźnymi prześladowaniami – mówi ks. Wojciech Owczarz. – Owszem, zdarza się, że kogoś dotykają represje za to, że odważy się głośno skrytykować działania władz, ale to dotyczy raczej konkretnej sytuacji i człowieka niż katolików w ogóle. W telewizji będącej wciąż pod kontrolą państwa pojawiają się już symbole religijne, muzycy tam występujący obwieszają się różańcami i krzyżykami i nikt ich z tego powodu nie nęka. Niewielkie utrudnienia dla wierzących pojawiają się w szkolnictwie, ale o tym, że wymyślane były dodatkowe, niedzielne zajęcia dla uczniów, żeby tylko nie zdołały iść na Mszę św., wiem już tylko z opowiadań ludzi. Sam się z tym nie spotkałem. A kiedy zagraniczny ksiądz się nie podoba, po prostu nie przedłuża mu się karty czasowego pobytu. Tajni agenci? – Państwo już nie walczy z Kościołem, ale czuwa i obserwuje. Szykan wprawdzie nie ma, ale w ludziach wciąż żywy jest strach – mówi ks. Wojciech.
Wizyta Jana Pawła II na Kubie ociepliła nieco relacje między państwem a Kościołem. Boże Narodzenie stało się dniem wolnym od pracy. Dodała też odwagi wierzącym: wielu przestało się bać przyznawać do wiary.
Obecne deklaracje polityczne o przywróceniu stosunków dyplomatycznych w życiu Kubańczyka na prowincji nie zmieniają nic. Rozbudzają za to nadzieje: na zniesienie sankcji, na zwiększenie ruchu turystycznego, na  dostęp do internetu. Na nowe, lepsze życie. Kubańczycy czekają.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki