Logo Przewdonik Katolicki

Brazylia potrzebuje odnowy

Marek Magierowski
Fot.

Na papieskie Msze św. podczas Światowych Dni Młodzieży przychodziły niezliczone tłumy, Brazylia pozostaje największym katolickim krajem na świecie, ale Kościół jest tam w głębokim kryzysie.

Na papieskie Msze św. podczas Światowych Dni Młodzieży przychodziły niezliczone tłumy, Brazylia pozostaje największym katolickim krajem na świecie, ale Kościół jest tam w głębokim kryzysie.

 

Pierwsza wizyta papieża Franciszka poza granice Włoch miała szczególny wymiar. Pochodzący z Argentyny Ojciec Święty wyruszył na swój rodzinny kontynent, który zna doskonale pod każdym względem: religijnym, politycznym i społecznym. Może się pochwalić dogłębną wiedzą o historii Ameryki Łacińskiej – na tyle dogłębną, by zdawać sobie sprawę, że wiara i polityka są tutaj splątane nierozerwalnym węzłem. I to właściwie od początków XVI w., gdy królowie Hiszpanii i Portugalii chrzcili i ewangelizowali Indian (zazwyczaj za pomocą miecza), choć ich głównym celem było poszerzanie granic własnych imperiów i sprowadzanie z Nowego Świata galeonów wypełnionych tonami złota.

Rozbudzone oczekiwania

W Brazylii Franciszek był witany entuzjastycznie – nie tylko jako „krajan”, lecz także jako ktoś, kto swoimi słowami i gestami od początku pontyfikatu budzi sympatię i nadzieję na lepszy, bardziej otwarty i bliższy zwykłym ludziom Kościół. Aczkolwiek, co zrozumiałe, różni ludzie różnie tę otwartość pojmują.

Niektórzy chcieliby, aby Franciszek wyciągnął dłoń do środowisk homoseksualnych, by zmienił stosunek Watykanu do wyświęcania kobiet czy antykoncepcji. Wszystko to, rzecz jasna, wyobrażenia i życzenia zdecydowanie na wyrost, bo miłe usposobienie Franciszka i nigdy nieznikający z jego twarzy uśmiech nie oznaczają, iż w kilku drażliwych kwestiach zmieni on nagle nauczanie Kościoła o 180 stopni. Inni widzą w nowym papieżu „reformatora”, który odnowi instytucję Kościoła tak, by powróciła ona na ścieżkę wyznaczoną przez patrona Franciszka – ubogiego mnicha z Asyżu. Tutaj szanse na zmiany są dużo większe, choć droga do celu niewątpliwie kręta i wyboista. Jeszcze inni marzyliby o Kościele „wycofanym”, zajmującym się wyłącznie zbawieniem, dbającym o swoje owieczki, pomagającym ludziom biednym, wykluczonym, lecz nie mieszającym się do polityki. Dla nich Franciszek także może być rozczarowaniem. Owszem, będzie to niewątpliwie przywódca Kościoła „ubogiego dla ubogich” – jak sam wielokrotnie powtarzał – na pewno jednak nie będzie uciekał od ważnych tematów politycznych i społecznych, co udowodnił podczas Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro.

W cieniu polityki

Ameryka Łacińska była jeszcze do niedawna na uboczu światowego katolicyzmu, choć już w latach 50. ubiegłego wieku Brazylia prześcignęła Włochy w klasyfikacji państw o największej liczbie wyznawców tej religii. W ciągu zaledwie 100 lat – od 1910 do 2010 r. – liczba katolików żyjacych w Ameryce Południowej i na Karaibach wzrosła z ok. 70 do ponad 425 mln, podczas gdy w Europie tylko ze 187 do 255 mln. Równocześnie jednak regionem wstrząsały z jednej strony marksistowskie rewolucje, z drugiej wojskowe przewroty, w których Kościół katolicki, chcąc nie chcąc, odgrywał istotną rolę. Na Kubie i w Nikaragui księża byli prześladowani, w Argentynie i Chile hierarchowie, niestety, współpracowali niekiedy z generałami lub przemilczali ich zbrodnie (co zresztą, jak doskonale pamiętamy, było źródłem oskarżeń wysuwanych wobec Franciszka tuż po jego wyborze – oskarżeń, jak się wkrótce okazało, bezpodstawnych).

Podczas wojny domowej w Salwadorze prawicowe bojówki zamordowały słynnego abp. Oscara Romero – w trakcie Mszy św., dokładnie w momencie, gdy unosił mszalny kielich. Niewykluczone, że za pontyfikatu Franciszka zakończy się, trwający już od wielu lat, proces beatyfikacyjny abp. Romero. Watykan nie spieszył się z wynoszeniem salwadorskiego duchownego na ołtarze, prawdopodobnie z uwagi na jego zaangażowanie w ruch teologii wyzwolenia. Jednak argentyński papież wyraził się niedawno o Oscarze Romero z niezwykłym uznaniem: „Uważam go za wielkiego świadka wiary i społecznej sprawiedliwości, który zwracał uwagę na tragiczne warunki, w jakich żyli jego pobratymcy”.

Co z teologią wyzwolenia?

Ta ideologia była wielkim wyzwaniem głównie dla Jana Pawła II, który nie miał wątpliwości, że sojusz niektórych księży z marksistami jest groźny dla Kościoła. Za każdym razem, gdy odwiedzał Amerykę Łacińską, pochylał się nad ogromnymi nierównościami, nad dojmującą biedą, beształ rządzących, który nie robili nic, by zaradzić społecznej katastrofie. Ale jednocześnie przestrzegał przed iluzją „raju na ziemi”, jaki obiecywali, mówiąc nieomal tym samym głosem, teolodzy wyzwolenia i komunistyczni rewolucjoniści. Przykład Kuby wskazuje, że to Jan Paweł II miał rację, a nie jego adwersarze i krytycy. Podobnie jak współczesne dzieje Wenezueli, w której nieżyjący już Hugo Chávez łączył w sobie rewolucyjny zapał Fidela Castro z dość kuriozalną religijnością. W swoich długich przemówieniach wielokrotnie odwoływał się do Chrystusa i Ewangelii, ale także jemu budowanie „raju na ziemi” nie do końca wyszło tak, jak sobie zaplanował.

Najwięcej ludzi wyciągnięto z biedy nie pod rządami braci Castro czy Cháveza, lecz w Brazylii i Chile. Co ciekawe, w tym pierwszym kraju największe zasługi na tym polu należy przypisać prezydentowi Luizowi Inácio Luli da Silvie – byłemu... marksiście, który jako przywódca państwa szybko zapomniał o marksistowksich ideałach i prowadził pragmatyczną, wolnorynkową politykę, w ramach której dawał ludziom „wędki” zamiast „ryb”.

Kościół w defensywie

Paradoksalnie, Kościół katolicki przeżywa dziś poważny kryzys właśnie w Brazylii. Coraz zamożniejsze społeczeństwo sekularyzuje się, młodzi ludzie coraz rzadziej odwiedzają świątynie, wybierając doczesne rozrywki. Podczas Światowych Dni Młodzieży Franciszek potępiał korupcję w życiu publicznym, mówił o pladze narkomanii, odwiedził fawelę Manguinhos, by wyrazić solidarność z ludźmi wegetującymi na marginesie społeczeństwa. Jego największym zmartwieniem są jednak młodzi Latynosi z klasy średniej, którzy tracą kontakt z wiarą, albo dają się uwieść urokowi rosnących w siłę Kościołów ewangelickich, szczególnie zielonoświątkowcom. „Chcę, żebyście wyszli na ulice. Chcę, żeby Kościół szedł ulicami. Chcę, byśmy bronili tego, czym jesteśmy. Przyzwyczajenie jest zamknięciem się w samych sobie. Parafie powinny wyjść na ulice. Jeśli nie, skończą jako organizacje pozarządowe. A Kościół nie może być organizacją pozarządową” – mówił w Brazylii papież. Ewangelicy działają tak w Brazylii od wielu lat, osiągając spore sukcesy. Od 2000 r. liczba członków Kościołów protestanckich wzrosła w Brazylii z 26 do 42 mln (z 15 do 22 proc. całej populacji, a warto przypomnieć, że w roku 1980 było to jedynie 6 proc.). Liczba katolików zaś zmalała ze 125 do 123 mln (odpowiednio: z 73 do 64 proc.).

Co gorsza, ewangelicy wykazują dużo większą aktywność w swoim życiu duchowym. Według badań przeprowadzonych przez instytut Datafolha aż 63 proc. zielonoświątkowców uczestniczy w obrzędach religijnych co najmniej dwa razy w tygodniu. Wśród katolików – tylko 17 proc. W dodatku ok. 50 proc. ewangelików deklaruje, iż wspiera finansowo swój kościół. Także tutaj mają przewagę nad katolikami (34 proc.). W fawelach, jak wynika z szacunkowych danych, stosunek ewangelickich miejsc kultu do świątyń katolickich wynosi 10:1. Jeśli ta tendencja się utrzyma, za mniej więcej 20 lat ewangelików będzie w Brazylii tyle samo co katolików. Dlatego Franciszkowi tak bardzo zależy na tym, by księża „wyszli do ludzi” – sam zresztą ma w tym duże doświadczenie. W Buenos Aires często odwiedzał najbiedniejsze dzielnice, głosząc Słowo Boże i niosąc pociechę ludziom wykluczonym. Charyzma i wigor argentyńskiego papieża pozwalają wierzyć, że choć to niełatwe zadanie, to jednak nie niemożliwe.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki