
Chłopcy jako niemowlęta, chłopcy z rodzicami, chłopcy z dziadkami i chłopcy na biało-czerwono, jak przystało na polskich kibiców w czasie Euro 2012. Na półce stoi też gipsowy odlew małej stópki, a pod oknem ? drewniany podnóżek.
? Kiedyś był porządny, obszyty poduszką ? tłumaczy tata ? ale chłopcy go zaanektowali dla siebie. Teraz służy im do wyglądania przez okno i obserwowania świata z wysoka. Pół Gniezna stąd widać. Chłopcy kontynuują tradycję, sam dokładnie w tym samym oknie siedziałem, kiedy byłem w ich wieku.
Ważne, że jest
Mama ma na imię Anna. Tata to Maciej. Dzieci: Jasiek i Kuba. To nie Anna urodziła chłopców. To nie Maciej jest ich biologicznym ojcem. Oboje jednak zgodnie mówią: ich ojcostwo i macierzyństwo niczym nie różni się od innych.
- Dzieci są dla nas ogromnym darem i szczęściem, jak dla innych rodziców ? tłumaczy pani Anna. ? Jak inni rodzice musimy nakarmić, pokrzyczeć, ukochać, podrapać, ugłaskać. Jedyna różnica tkwi w tym, że ich nie poczęliśmy.
Ich pierwsza ciąża trwała dziesięć lat, bo tyle właśnie czekali na Jasia. Choć trafił do ich domu prawie siedem lat temu, pamiętają tamte dni co do minuty, pamiętają, w jakim dniu tygodnia i który telefon do nich zadzwonił.
– Był piątek, dwunasta w południe, wyskoczyłam spod prysznica owinięta w ręcznik i usłyszałam głos pani z ośrodka adopcyjnego: „Pani Aniu, jeśli pani stoi, proszę usiąść. Jest dziecko”. Powiedziała nam, że to sześciotygodniowy chłopiec, podała wagę i wzrost. Umówiliśmy się, że następnego dnia przyjedziemy go zobaczyć, a w poniedziałek podpiszemy dokumenty. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego trzeba to rozdzielać, dlaczego nie można w ośrodku podpisać dokumentów, a potem od razu jechać po syna? „Ale pani przecież jeszcze nie widziała tego dziecka” – usłyszałam. I co z tego, że nie widziałam? Ważne, że jest! Kobiety zwykle zapamiętują bóle porodowe, odcięcie pępowiny. My pamiętamy każdą minutę tamtego dnia, to był chyba najdłuższy i najbardziej stresujący dzień w naszym życiu. Potem w niedzielę znów pojechaliśmy do Jasia, byliśmy na spacerze, mogliśmy go nakarmić – kiedy wieczorem modliliśmy się na Mszy w poznańskiej katedrze, byliśmy tak zmęczeni, jak nigdy wcześniej. To był stres – zapewne inny niż w czasie porodu, ale równie wielki. Ogromny stres i ogromne, niezwykłe przeżycie.
Jest nasz
Jasiek był w domu niespełna pół roku, kiedy pani Anna zadzwoniła z życzeniami wielkanocnymi do ośrodka adopcyjnego. Wspomniała wtedy, że wkrótce pewnie tam wrócą, żeby starać się o rodzeństwo dla Jasia. Jeszcze przed ślubem, zanim dowiedzieli się, że biologicznych dzieci mieć nie będą, umawiali się przecież z Maciejem, że chcą mieć więcej niż tylko jedno dziecko. W odpowiedzi usłyszała, że muszą się pospieszyć, bo po Wielkanocy ośrodek przestaje przyjmować nowe wnioski. Szybko napisali więc prośbę, odręcznie, byle tylko data była właściwa. Na drugie dziecko mieli czekać trzy lata.
Półtora roku później, kiedy Jasiek skończył dwa lata, w domu Ani i Macieja znów zadzwonił telefon. Niczego się wtedy nie spodziewali. Wrócili z podróży, mieszkanie zasypane było nierozpakowanymi jeszcze walizkami, za chwilę mieli jechać na targi. A tu, pośrodku tego domowego rozgardiaszu, pani z ośrodka adopcyjnego zaprasza ich na spotkanie. Pojechali. Posiedzieli przy herbacie, porozmawiali, dopiero na koniec usłyszeli: – Jest dziecko.
Pracownica ośrodka pokazała im zdjęcie oślinionego chłopczyka z pięścią w buzi. Nie wyglądał zbyt pięknie.
– Ten nasz Jasiek taki piękny, błękitnooki, wychuchany, a ten… – pomyślała wtedy pani Ania i spojrzała na męża. Mąż się nie wahał. – Jest nasz.
– Ojciec zdecydował, mamy drugie dziecko – śmieje się pani Ania. – A jego zdjęcie było kompletnie nieudane. Był śliczny, a kiedy nas pierwszy raz zobaczył, natychmiast się roześmiał całą buzią, całym sobą. Niesamowity był.
Po Kubę pojechali razem z Jasiem, który zawsze lubił małe dzieci. Od razu go przytulał. Że brat jest dla niego konkurencją, poczuł dopiero, gdy Kuba zaczął samodzielnie poruszać się po mieszkaniu. Teraz jest już normalnie, jak to między rodzeństwem. Między chłopcami są dwa lata różnicy, dorośli więc już do wspólnej zabawy. Jest czas, że się bardzo kochają i przytulają, a jest czas, kiedy się ze sobą kłócą albo próbują mieć tylko dla siebie któreś z rodziców lub dziadków. Ale ich rodzice mają nadzieję, że będą się kochać i wspierać.
Bez tajemnic
Dla rodziny i przyjaciół adopcja nie jest tajemnicą. Anna i Maciej od początku mieli duże wsparcie w bliskich, którzy widzieli lata ich zmagania z niepłodnością.
– W końcu przyszedł moment, kiedy zostały nam tylko dwie drogi: in vitro lub adopcja – mówi pani Anna. – In vitro nie wchodziło w grę nie tylko ze względu na nasze przekonania, na konieczność mrożenia zarodków. Wiem, że kobiety niepłodne cierpią z miesiąca na miesiąc i że jest to straszne doświadczenie, sama przez dziesięć lat przez to przechodziłam. Ale nie umiałam sobie wyobrazić sytuacji, że moje poczęte z in vitro dziecko mogłoby kiedyś w życiu spotkać swojego brata lub siostrę i – nie mając pojęcia o pokrewieństwie – zakochać się i mieć z nim dzieci. Takiego losu chyba nikt by swoim dzieciom nie chciał zgotować… Pozostała nam adopcja.
Z tym, że dzieci są adoptowane, nie obnoszą się, ale też nie kryją. Wie rodzina, wiedzą w przedszkolu, wiedzą lekarze. Kiedy pojawił się Jasio, pan Maciej zabrał do pracy jego zdjęcie, żeby pochwalić się, że będzie miał syna.
Jasiek i Kuba też wiedzą, że są adoptowani. Starszy Jaś jest bardziej tego świadomy. Rodzice mówią o tym „od zawsze”, z pomocą bajek czy opowieści. Jasio zna nawet imię swojej biologicznej mamy i wie, że była zbyt chora, żeby się nim zajmować. Jeśli kiedyś będą chcieli swoich biologicznych rodziców odnaleźć, Anna i Maciej postarają się im w tym pomóc.
Jaki podobny
Był czas, że Anna i Maciej często rozmawiali o biologicznych rodzicach swoich dzieci – kim są i co ich skłoniło do oddania im chłopców. Teraz coraz częściej łapią się na tym, że muszą sobie przypominać, że Jasiek i Kuba nie są ich. To nie ma znaczenia, kto je urodził, są ich.
– Obu chłopców pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia, całym sercem i duszą, tu nie było żadnych wątpliwości – mówi pan Maciej. – Teraz zastanawiamy się nad tym, jak wychować ich na dobrych ludzi. Czytamy, rozmawiamy z innymi rodzicami. Nie wiemy, jakie skłonności nasze dzieci mają w genach, ale wychowaniem możemy zrobić dużo, żeby owe ewentualne skłonności się nie rozwinęły. Zresztą biologiczni rodzice też o swoich dzieciach nie wiedzą wszystkiego i też często bywają przez nie zaskakiwani. Kochamy, wychowujemy i obserwujemy, po prostu.
Ludzie często mówią, że dzieci są podobne do taty, zwłaszcza starszy Jasiek. Młodszy Kuba najbardziej przypomina swojego dziadka – i z wyglądu, i z zachowania.
Śmiech i trud
– Te dzieci to coś najpiękniejszego, co nas w życiu spotkało – mówi pani Anna. – Nigdy w życiu tyle się nie śmiałam, co teraz, kiedy one są z nami. Bardzo proszę napisać – dodaje na koniec – że jesteśmy wdzięczni tym mamom, które je urodziły. Że podjęły ten trud. Niech żadna kobieta się nie zastanawia, czy warto urodzić. Nawet jeśli nie może dziecka wychować, może zrobić wiele dobrego i dla niego, i dla innych mam i ojców, i dziadków, i wujków, którzy na te dzieci bardzo czekają. Wiem, że to jest ogromne wyrzeczenie, że trzeba dziecko urodzić, trzeba iść do sądu i uregulować prawną sytuację dziecka – ale to też jest wyraz miłości i wielkiej odpowiedzialności za jego los. Dziękuję, bardzo dziękuję tym mamom, które dla mnie urodziły moje dzieci.