Wiktorowo, gdzie mieszkają Mazurowie, to maleńka wielkopolska wioska, leżąca jakieś cztery kilometry od Buku. Bez trudu odnajduję ich dom, znakiem rozpoznawczym jest bowiem stojąca przed nim kapliczka z figurą Matki Bożej. Mazurowie dostali ją od pewnego człowieka, którego rodzinę, jak wierzył, uratowała ona w czasie II wojny światowej. − Poprzedni jej właściciele, Januchowscy, mieszkali wtedy pod Wągrowcem − pan Alojzy Mazur z przejęciem opowiada przekazaną mu wraz z figurą historię. Pewnej nocy, w czasie wojny, matce tej rodziny przyśniła się Maryja. Matka Boża prosiła ją, żeby rano zabrała całą rodzinę do lasu i nie wracała do domu do wieczora. Mąż w sen żony nie uwierzył, ale poszedł z nią i dziećmi. Wrócili, gdy zrobiło się ciemno i zobaczyli, że w innych gospodarstwach nikogo nie ma. Kiedy w końcu kogoś spotkali usłyszeli, że po południu Niemcy zabili wszystkich mieszkańców okolicznych domów, a ich ciała zakopali w dołach.
Jest z nami stale
Wiele lat po wojnie otaczana czcią figurka trafiła do wnuczka Januchowskich mieszkającego w Poznaniu. − On miał mieszkanie w bloku, a zależało mu na tym, żeby figurka była w takim miejscu, gdzie inni będą mogli się przed nią modlić. Znał jeszcze moich teściów, więc przyjechał do nas i zapytał, czy nie postawilibyśmy przed domem kapliczki – wspomina pan Alojzy. − Najpierw chciałem wystawić porządną, murowaną, ale nie było wolno. Mogliśmy tylko taką bez fundamentów. Ten człowiek zadbał więc o wszystko, kupił rurę, na której stoi kapliczka i dorobił do niej szybki. To był 1983 rok, więc spodziewałem się, że władze komunistyczne będą nam robiły problemy. Nie myliłem się. Był taki milicjant, który wciąż do nas przychodził i szukał powodu, żeby dać nam jakąś karę, ale mu się nie udawało − opowiada z uśmiechem. Kapliczkę poświęcono dwa tygodnie przed pierwszą wizytą Ojca Świętego w Poznaniu. − Dwa razy w roku, przed odpustem i Wielkanocą, nasz ksiądz proboszcz odwiedza różne figurki i krzyże w naszej parafii, żeby odmówić z ludźmi Apel Jasnogórski. Do naszej figurki też przyjeżdża i przychodzą wtedy sąsiedzi. Kiedyś przychodziło ich więcej, a teraz coraz mniej się Bogiem przejmują... – zasmuca się pan Alojzy. Jego żona Stanisława zaraz dopowiada, że ich rodzina, kiedy tylko jest ładna pogoda, odmawia Apel przed kapliczką sama. A w maju oczywiście nabożeństwa majowe. − Matka Boża jest z nami stale, przy każdej okazji spoglądamy na Nią i dziękujemy za opiekę − dodaje.
Kiedyś Bogusia, teraz Franciszka
Mazurowie zamieszkali w gospodarstwie w Wiktorowie jako młodzi małżonkowie w 1967 r. Pan Alojzy przywędrował tutaj z Dąbrowy k. Nowego Tomyśla. Przez lata rozbudowywali gospodarstwo, jednak – jak przyznają – najważniejsze były zawsze dzieci, które pojawiały się na świecie. Najstarszy syn Jurek prowadzi z żoną gospodarstwo w niedalekim Krystianowie, dwie córki, Lucyna i Basia, mieszkają z rodzinami w Opalenicy i Buku. Dom państwa Mazurów okazał się nie tylko miejscem, w którym rozwija się powołanie do małżeństwa, ale także do życia zakonnego. Jedna z córek − Bogusia, wstąpiła w 1987 r. do zgromadzenia sióstr serafitek i przyjęła imię zakonne Franciszka. Przez wiele lat pracowała w Chodzieży, gdzie m.in. zajmowała się dziećmi z rozbitych rodzin. − Pamiętam, jak robiłem w moim warsztacie krzesełka do salki, którą zorganizowała dla młodzieży przy parafii − opowiada pan Alojzy, z zamiłowania stolarz. Franciszka niestety ostatnio rzadko odwiedza rodzinny dom, ponieważ pracuje na probostwie w Bartoszycach za Olsztynem. Rodzice więc tym bardziej pamiętają o niej w modlitwie, ciesząc się z jej powołania. − Jesteśmy dumni, że poszła tą drogą. Czujemy, że ona szczególnie się za nas modli – mówi pani Stanisława.
Każda minuta, każde słowo...
Modlitwa jest zresztą dla tej rodziny tak naturalna jak oddychanie. Codziennie biorą do rąk różaniec i każdego dnia odmawiają go w innej intencji. − Jeśli tylko ktoś zadzwoni i poprosi o modlitwę, dokładamy kolejną modlitwę różańcową − zapewnia pan Alojzy. Dla Grażyny i Michała szczególnym duchowym doświadczeniem jest również uczestnictwo w sprawowanych w ich parafii w piątkowe wieczory Eucharystiach z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała. − To dzięki nim nasza wiara zaczęła się pogłębiać. Zaczęliśmy też mieć coraz większą chęć do życia − wyznają małżonkowie. − Z wolnym czasem w gospodarstwie nie jest łatwo, ale czuliśmy w sercu, że te piątkowe Msze św. to wyjątkowa okazja i jeśli z niej nie skorzystamy, to potem możemy żałować − dopowiadają. Jak przyznaje Michał, który zresztą od 20 lat jest ministrantem, to dzięki uczestnictwu w nich dojrzał do głębokiego przeżywania Mszy św. − Wcześniej myśli mi gdzieś uciekały, a teraz doceniam każdą jej minutę, wsłuchuję się w każde słowo – mówi. Jak zauważa, stał się też bardziej otwarty, lepiej sobie radzi z różnymi negatywnymi uczuciami, które przecież pojawiają się w życiu każdego człowieka. − Wcześniej zupełnie sobie nie radziłem ze złością, jaką żywiłem do pewnej osoby. Ale kiedy podczas jednej z Mszy oddałem wszystko Jezusowi, poczułem, jak cały ten „brud” ze mnie spływa − wspomina.
Dlatego, że mówi prawdę
W ciągu dnia w domu Mazurów słychać Radio Maryja. Jego program na stałe wpisał się w codzienność rodziny, wręcz wyznacza jej rytm, szczególnie seniorów rodu. I wcale się tego nie wstydzą, że są „radiomaryjni”. Wprost przeciwnie. Zresztą bardzo sobie cenią radio za to, że mówi prawdę. Każdy z członków rodziny ma oczywiście swoje ulubione audycje, ale najwierniejszym słuchaczem jest pan Alojzy, który pracując w swoim przydomowym warsztacie stolarskim, stara się wyłapywać i zapisywać różne ciekawe informacje. Wyławia je zresztą również z katolickiej prasy. Z kolei Grażyna i Michał chętnie słuchają np. wtorkowych audycji dla małżonków. Na szczęście emitowane są one późnym wieczorem, kiedy ich trzy córki: pierwszoklasistka Magda oraz 5-letnia Monika i 3-letnia Asia już śpią. Rodzice starają się bowiem, żeby dla nich nigdy nie zabrakło im czasu. Późne popołudnia oboje mają więc zarezerwowane na zabawę i rozmowę z dziećmi, a wieczory oczywiście także na wspólną modlitwę. Najmłodsza z dziewczynek, Asia, ma szczęście całe dnie spędzać z mamą i babcią. Średnia, Monika, zgodnie z reformą obniżającą wiek szkolny musiała pójść do oddziału przedszkolnego w szkole. – To za wcześnie dla takiego dziecka. Musi zrywać się rano, żeby o godzinie ósmej być w Buku, i pewnie dlatego stale dopadają ją przeziębienia – zauważa mama dziewczynek.
Wymodlona żona
Dla rodziny Mazurów wzajemne relacje są zresztą bardzo ważne. Rodzeństwo stara się spotykać jak najczęściej, zwłaszcza w niedziele, tym bardziej że mieszają w miarę blisko siebie. − Szanujemy Dzień Pański. Nie wyobrażamy sobie niedzieli bez Mszy św. i wspólnych posiłków. To jest po prostu dzień dla rodziny – wyjaśnia pan Alojzy. − Tak było u nas od zawsze. Zasiadamy razem do stołu, a im nas więcej, tym lepiej – dopowiada Michał, który jest najmłodszy z rodzeństwa. Jego żona Grażyna również pochodzi z wielodzietnej rodziny − ma pięcioro rodzeństwa. Choć niektórym może się to wydawać staroświeckie, oni z uśmiechem przyznają się do tego, że ich zeswatano. Brat Michała i ojciec Grażyny najpierw zgadali się na targu, a potem zachęcili chłopaka, żeby po prostu pojechał ją odwiedzić. I tak się zaczęło. − Nie ukrywam, że wcześniej bałem się, że żadna dziewczyna nie będzie chciała przyjść na gospodarstwo. Ale dużo modliłem się do Matki Bożej o dobrą żonę i Ona wysłuchała moich próśb – wyznaje Michał. Grażyna również wychowała się na gospodarstwie, pochodzi z Podrzewia k. Dusznik. Kocha wieś i nie wyobraża sobie życia gdzie indziej.
Wszystko naturalne
To zamiłowanie młodych Mazurów do natury ma także swoje odbicie w ich stylu prowadzenia gospodarstwa. − Już drugi rok nie używamy żadnych środków chemicznych, nawozów, oprysków czy koncentratów paszowych. Stosujemy za to na przykład nawozy naturalne, szybko rosnące poplony i odpowiedni płodozmian, uwzględniając kalendarz rolniczy. Wszystko jest więc u nas naturalne – stwierdza Michał, dodając, że ma nadzieję, iż za jakieś półtora roku będzie już prowadził typowo ekologiczne gospodarstwo z certyfikatem. − Chcę być po prostu samowystarczalny, a nie zależny na przykład od cen koncentratów. Szkoda, że media nie propagują gospodarstw ekologicznych. To dlatego, że na tej całej chemii do rolnictwa robi się duży interes − zauważa. − Kiedy byłem młody, nie stosowaliśmy żadnych nawozów i wszystko rosło. Potem, jak się pojawiły, stopniowo sypało się ich coraz więcej, a teraz to już zupełnie zatruwa się ziemię − dopowiada pan Alojzy. Dzięki przestawieniu się na gospodarstwo ekologiczne produkty Mazurów: jajka, mleko czy mięso są nie tylko zdrowe, ale mają też wyjątkowy smak. Do tego Grażyna jest świetną gospodynią, więc robione przez nią sery czy wypiekany w ich domu chleb cieszą się sławą daleko poza Wiktorowem.