Logo Przewdonik Katolicki

Im nas więcej, tym lepiej

Kamila Tobolska
Fot.

Ta rodzina czuje, że Matka Boża jest z nimi w szczególny sposób. Pan Alojzy jest przekonany, że jego córka poszła do zakonu właśnie dzięki Niej. − I dobrą żonę mi przyprowadziła − dodaje jego syn Michał.

Wiktorowo, gdzie mieszkają Mazurowie, to maleńka wielkopolska wioska, leżąca jakieś cztery kilometry od Buku. Bez trudu odnajduję ich dom, znakiem rozpoznawczym jest bowiem stojąca przed nim kapliczka z figurą Matki Bożej. Mazurowie dostali ją od pewnego człowieka, którego rodzinę, jak wierzył, uratowała ona w czasie II wojny światowej. − Poprzedni jej właściciele, Januchowscy, mieszkali wtedy pod Wągrowcem − pan Alojzy Mazur z przejęciem opowiada przekazaną mu wraz z figurą historię. Pewnej nocy, w czasie wojny, matce tej rodziny przyśniła się Maryja. Matka Boża prosiła ją, żeby rano zabrała całą rodzinę do lasu i nie wracała do domu do wieczora. Mąż w sen żony nie uwierzył, ale poszedł z nią i dziećmi. Wrócili, gdy zrobiło się ciemno i zobaczyli, że w innych gospodarstwach nikogo nie ma. Kiedy w końcu kogoś spotkali usłyszeli, że po południu Niemcy zabili wszystkich mieszkańców okolicznych domów, a ich ciała zakopali w dołach. 

 

Jest z nami stale
Wiele lat po wojnie otaczana czcią figurka trafiła do wnuczka Januchowskich mieszkającego w Poznaniu. − On miał mieszkanie w bloku, a zależało mu na tym, żeby figurka była w takim miejscu, gdzie inni będą mogli się przed nią modlić. Znał jeszcze moich teściów, więc przyjechał do nas i zapytał, czy nie postawilibyśmy przed domem kapliczki – wspomina pan Alojzy. − Najpierw chciałem wystawić porządną, murowaną, ale nie było wolno. Mogliśmy tylko taką bez fundamentów. Ten człowiek zadbał więc o wszystko, kupił rurę, na której stoi kapliczka i dorobił do niej szybki. To był 1983 rok, więc spodziewałem się, że władze komunistyczne będą nam robiły problemy. Nie myliłem się. Był taki milicjant, który wciąż do nas przychodził i szukał powodu, żeby dać nam jakąś karę, ale mu się nie udawało − opowiada z uśmiechem. Kapliczkę poświęcono dwa tygodnie przed pierwszą wizytą Ojca Świętego w Poznaniu. − Dwa razy w roku, przed odpustem i Wielkanocą, nasz ksiądz proboszcz odwiedza różne figurki i krzyże w naszej parafii, żeby odmówić z ludźmi Apel Jasnogórski. Do naszej figurki też przyjeżdża i przychodzą wtedy sąsiedzi. Kiedyś przychodziło ich więcej, a teraz coraz mniej się Bogiem przejmują... – zasmuca się pan Alojzy. Jego żona Stanisława zaraz dopowiada, że ich rodzina, kiedy tylko jest ładna pogoda, odmawia Apel przed kapliczką sama. A w maju oczywiście nabożeństwa majowe. − Matka Boża jest z nami stale, przy każdej okazji spoglądamy na Nią i dziękujemy za opiekę − dodaje.
 
Kiedyś Bogusia, teraz Franciszka
Mazurowie zamieszkali w gospodarstwie w Wiktorowie jako młodzi małżonkowie w 1967 r. Pan Alojzy przywędrował tutaj z Dąbrowy k. Nowego Tomyśla. Przez lata rozbudowywali gospodarstwo, jednak – jak przyznają – najważniejsze były zawsze dzieci, które pojawiały się na świecie. Najstarszy syn Jurek prowadzi z żoną gospodarstwo w niedalekim Krystianowie, dwie córki, Lucyna i Basia, mieszkają z rodzinami w Opalenicy i Buku. Dom państwa Mazurów okazał się nie tylko miejscem, w którym rozwija się powołanie do małżeństwa, ale także do życia zakonnego. Jedna z córek − Bogusia, wstąpiła w 1987 r. do zgromadzenia sióstr serafitek i przyjęła imię zakonne Franciszka. Przez wiele lat pracowała w Chodzieży, gdzie m.in. zajmowała się dziećmi z rozbitych rodzin. − Pamiętam, jak robiłem w moim warsztacie krzesełka do salki, którą zorganizowała dla młodzieży przy parafii − opowiada pan Alojzy, z zamiłowania stolarz. Franciszka niestety ostatnio rzadko odwiedza rodzinny dom, ponieważ pracuje na probostwie w Bartoszycach za Olsztynem. Rodzice więc tym bardziej pamiętają o niej w modlitwie, ciesząc się z jej powołania. − Jesteśmy dumni, że poszła tą drogą. Czujemy, że ona szczególnie się za nas modli – mówi pani Stanisława.
 
Każda minuta, każde słowo...
Modlitwa jest zresztą dla tej rodziny tak naturalna jak oddychanie. Codziennie biorą do rąk różaniec i każdego dnia odmawiają go w innej intencji. − Jeśli tylko ktoś zadzwoni i poprosi o modlitwę, dokładamy kolejną modlitwę różańcową − zapewnia pan Alojzy. Dla Grażyny i Michała szczególnym duchowym doświadczeniem jest również uczestnictwo w sprawowanych w ich parafii w piątkowe wieczory Eucharystiach z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała. − To dzięki nim nasza wiara zaczęła się pogłębiać. Zaczęliśmy też mieć coraz większą chęć do życia − wyznają małżonkowie. − Z wolnym czasem w gospodarstwie nie jest łatwo, ale czuliśmy w sercu, że te piątkowe Msze św. to wyjątkowa okazja i jeśli z niej nie skorzystamy, to potem możemy żałować − dopowiadają. Jak przyznaje Michał, który zresztą od 20 lat jest ministrantem, to dzięki uczestnictwu w nich dojrzał do głębokiego przeżywania Mszy św. − Wcześniej myśli mi gdzieś uciekały, a teraz doceniam każdą jej minutę, wsłuchuję się w każde słowo – mówi. Jak zauważa, stał się też bardziej otwarty, lepiej sobie radzi z różnymi negatywnymi uczuciami, które przecież pojawiają się w życiu każdego człowieka. − Wcześniej zupełnie sobie nie radziłem ze złością, jaką żywiłem do pewnej osoby. Ale kiedy podczas jednej z Mszy oddałem wszystko Jezusowi, poczułem, jak cały ten „brud” ze mnie spływa − wspomina.
 
Dlatego, że mówi prawdę
W ciągu dnia w domu Mazurów słychać Radio Maryja. Jego program na stałe wpisał się w codzienność rodziny, wręcz wyznacza jej rytm, szczególnie seniorów rodu. I wcale się tego nie wstydzą, że są „radiomaryjni”. Wprost przeciwnie. Zresztą bardzo sobie cenią radio za to, że mówi prawdę. Każdy z członków rodziny ma oczywiście swoje ulubione audycje, ale najwierniejszym słuchaczem jest pan Alojzy, który pracując w swoim przydomowym warsztacie stolarskim, stara się wyłapywać i zapisywać różne ciekawe informacje. Wyławia je zresztą również z katolickiej prasy. Z kolei Grażyna i Michał chętnie słuchają np. wtorkowych audycji dla małżonków. Na szczęście emitowane są one późnym wieczorem, kiedy ich trzy córki: pierwszoklasistka Magda oraz 5-letnia Monika i 3-letnia Asia już śpią. Rodzice starają się bowiem, żeby dla nich nigdy nie zabrakło im czasu. Późne popołudnia oboje mają więc zarezerwowane na zabawę i rozmowę z dziećmi, a wieczory oczywiście także na wspólną modlitwę. Najmłodsza z dziewczynek, Asia, ma szczęście całe dnie spędzać z mamą i babcią. Średnia, Monika, zgodnie z reformą obniżającą wiek szkolny musiała pójść do oddziału przedszkolnego w szkole. – To za wcześnie dla takiego dziecka. Musi zrywać się rano, żeby o godzinie ósmej być w Buku, i pewnie dlatego stale dopadają ją przeziębienia – zauważa mama dziewczynek.
 
Wymodlona żona
Dla rodziny Mazurów wzajemne relacje są zresztą bardzo ważne. Rodzeństwo stara się spotykać jak najczęściej, zwłaszcza w niedziele, tym bardziej że mieszają w miarę blisko siebie. − Szanujemy Dzień Pański. Nie wyobrażamy sobie niedzieli bez Mszy św. i wspólnych posiłków. To jest po prostu dzień dla rodziny – wyjaśnia pan Alojzy. − Tak było u nas od zawsze. Zasiadamy razem do stołu, a im nas więcej, tym lepiej – dopowiada Michał, który jest najmłodszy z rodzeństwa. Jego żona Grażyna również pochodzi z wielodzietnej rodziny − ma pięcioro rodzeństwa. Choć niektórym może się to wydawać staroświeckie, oni z uśmiechem przyznają się do tego, że ich zeswatano. Brat Michała i ojciec Grażyny najpierw zgadali się na targu, a potem zachęcili chłopaka, żeby po prostu pojechał ją odwiedzić. I tak się zaczęło. − Nie ukrywam, że wcześniej bałem się, że żadna dziewczyna nie będzie chciała przyjść na gospodarstwo. Ale dużo modliłem się do Matki Bożej o dobrą żonę i Ona wysłuchała moich próśb – wyznaje Michał. Grażyna również wychowała się na gospodarstwie, pochodzi z Podrzewia k. Dusznik. Kocha wieś i nie wyobraża sobie życia gdzie indziej.
 
Wszystko naturalne
To zamiłowanie młodych Mazurów do natury ma także swoje odbicie w ich stylu prowadzenia gospodarstwa. − Już drugi rok nie używamy żadnych środków chemicznych, nawozów, oprysków czy koncentratów paszowych. Stosujemy za to na przykład nawozy naturalne, szybko rosnące poplony i odpowiedni płodozmian, uwzględniając kalendarz rolniczy. Wszystko jest więc u nas naturalne – stwierdza Michał, dodając, że ma nadzieję, iż za jakieś półtora roku będzie już prowadził typowo ekologiczne gospodarstwo z certyfikatem. − Chcę być po prostu samowystarczalny, a nie zależny na przykład od cen koncentratów. Szkoda, że media nie propagują gospodarstw ekologicznych. To dlatego, że na tej całej chemii do rolnictwa robi się duży interes − zauważa. − Kiedy byłem młody, nie stosowaliśmy żadnych nawozów i wszystko rosło. Potem, jak się pojawiły, stopniowo sypało się ich coraz więcej, a teraz to już zupełnie zatruwa się ziemię − dopowiada pan Alojzy. Dzięki przestawieniu się na gospodarstwo ekologiczne produkty Mazurów: jajka, mleko czy mięso są nie tylko zdrowe, ale mają też wyjątkowy smak. Do tego Grażyna jest świetną gospodynią, więc robione przez nią sery czy wypiekany w ich domu chleb cieszą się sławą daleko poza Wiktorowem.
 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki