Logo Przewdonik Katolicki

Wiek po "śmierci Boga"

Agata Ławniczak
Fot.

Z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem, kierownikiem Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, rozmawia Agata Ławniczak

 

Można chyba zaryzykować ocenę, że człowiek XX i XXI w. wodzi sam siebie na pokuszenie w sposób szczególny, na niespotykaną wcześniej skalę. Poszukiwanie magicznego kamienia i związane z nim pokusy towarzyszyły człowiekowi od zawsze i dlatego też, z drugiej strony, obawiając się konsekwencji, tworzył on kodeksy etyczne. Te zaś były związane z nakazami moralnymi zawartymi w fundamentach kultury śródziemnomorskiej.

– Kiedy szukamy początków etyki zajmującej się życiem, to w oczywisty sposób sięgamy do prapoczątków, a więc do Dekalogu, do przysięgi Hipokratesa. Nie możemy też pominąć średniowiecza, a w nim refleksji św. Tomasza na temat różnych zagadnień związanych z ludzkim życiem. Etyka medyczna jako taka pojawia się na początku XIX w. za sprawą Thomasa Percivala, pierwszego autora podręcznika etyki medycznej. Natomiast współczesna etyka życia zwana bioetyką pojawia się w II poł. XX w. Trzy wektory zadecydowały o powstaniu bioetyki jako odrębnej dyscypliny. Pierwszy wektor wyznacza próba refleksji nad doświadczeniami II wojny światowej, doświadczeniami na człowieku, czyli wszystko to, co określamy „medycyną Auschwitz”. Drugim wektorem jest problem ochrony środowiska zagrożonego przez ekspansję człowieka. Trzeci zaś wektor, w moim przekonaniu najważniejszy i szalenie ciekawy, wyznacza ogromny postęp nauk biomedycznych.

W II poł. XX w. z jednej strony mamy przecież przeszczep serca, z drugiej zaś odkrycie struktury DNA, ale także są to początki inżynierii genetycznej i kwestie przesuwania granic ludzkiego życia. I te odkrycia biologii, która – jak wielu twierdzi – jest główną nauką XXI w. generują coraz to nowe problemy etyczne.

 

Ale chyba w jakimś sensie to, co od wieków działo się w refleksji humanistycznej, zyskującej często niezwykle ciekawy kształt, także literacki, przygotowywało nas do tego momentu – już to poprzez Golema czy Fausta. Umacniała się gotowość do przekraczania kolejnych granic, do zdzierania zasłon, ale bez trwożliwego pytania o to, co się za nimi skrywa.

– Myślę, że to jest szalenie ciekawy i niestety całkowicie pomijany aspekt bioetyki. Czasem mam wrażenie, że cały problem polega na tym, że to, co do tej pory było marzeniem człowieka, pewną sferą projekcji i nadziei – dzisiaj zyskało znamiona realności albo pozory realności. To znaczy – mamy na przykład do czynienia z odwieczną tęsknotą za nieśmiertelnością. Dzisiaj współczesna genetyka i pewne sposoby rozumienia tzw. klonowania człowieka zdają się według niektórych dawać konkretne narzędzia dla osiągnięcia naukowej nieśmiertelności. Mieliśmy mit Golema, mieliśmy Fausta Goethego, człowieka wyprodukowanego w retorcie Frankensteina – a więc projekcje kulturowe, mentalne, filozoficzne. One dziś zyskują technologiczne możliwości realizacji poprzez inżynierię genetyczną, w postaci in vitro, mutacji genetycznych itd.

Bardzo ciekawym i tylko pozornie odmiennym wątkiem jest też kwestia dotycząca sposobów umierania człowieka, a więc owo przejście – mówiąc słowami Ph. Aries – od śmierci oswojonej do śmierci zdziczałej. Tu pewnym impulsem był przecież respirator, współczesna medycyna i odwieczne marzenie ludzkie o nieśmiertelności.
 
Czy zatem wraz z rozwojem nauki, odkryciami genialnymi oraz takimi, które zatrważają swymi konsekwencjami, wraz z modyfikującym się kształtem naszej kultury, niepostrzeżenie (?) ostały nam się jedynie rudymenty kultury śródziemnomorskiej, naszej duchowości, nie tylko tej w wymiarze indywidualnym, ale także w wymiarze społecznym? To, co dawniej było granicą nie do przekroczenia – dziś staje się rzeczywistością mającą przyzwolenie i akceptację. Kiedy przywołuje Ksiądz Profesor zwrot „zdziczenie śmierci”, to czy przypadkiem nie musimy mówić także o zdziczeniu życia, skoro nie ma już uniwersalnego i obiektywnego porządku moralnego?
– Niewątpliwie tak. Te nadzieje, które kiedyś lokowane były w sferze religijnej, lokowane w Bogu – Stwórcy i Zbawcy człowieka, punkcie Alfa i Omega ludzkiego życia, wraz z tak zwaną „śmiercią Boga”, musiały zostać gdzieś przeniesione. Miejsce Boga zajęła współczesna technologia, biotechnologia. A przy tym dokonuje się niezwykle intrygujący, choć niepoddawany analizie, proces zawłaszczania języka religijnego przez popularyzatorów biotechnologii. Wystarczy spojrzeć na tytuły wielu książek – jak choćbyDolly – ponowny akt stworzenia Iana Wilmuta, Keith Campbel i Colin Tudge. Zatem klonowanie jest pokazane jako nowy akt stworzenia. Można przywołać też tytuł Natura poprawiona, będący nawiązaniem do Raju poprawionego Lee Silvera, reprogentyka z Princeton. Funkcjonuje zatem cały szereg tytułów i fraz, które stają się wyrazem pewnej nowej religii. Do tego dochodzą konkretne postawy fundowane przekonaniem, że człowiek jest równy Bogu i rzeczywiście, człowiek w sposób literalny stawia siebie w miejsce Boga.
Klasycznym przykładem jest tu bardzo ciekawa postać wybitnego amerykańskiego genetyka Craiga Ventera, który jako pierwszy zmapował genom ludzki. Potem założył instytut swego imienia, w którym zatrudnia wielu renomowanych badaczy, a wśród nich kilku noblistów. Ci ludzie w J. Craig Venter Institute pracują nad projektem sztucznego życia, zaś Venter w licznych wywiadach stwierdza wprost, że nie widzi różnicy między Bogiem a sobą. Bowiem tak, jak Bóg kiedyś stworzył życie, tak teraz on stwarza nowe życie. Oczywiście jest to ewidentne nadużycie, bo Craig Venter nie stwarza życia, tylko dokonuje pewnej reprodukcji, rekombinacji już istniejących genów, więc to nigdy nie będzie creatio ex nihilo.
Jak sadzę, jest to zasadniczy punkt refleksji, który warto podjąć: że w świecie zlaicyzowanym próżnię po wierze i nadziei w Boga, wypełnia wiara i nadzieja związana z technologią.
 
Ta postawa, mająca swe mocne zakotwiczenie w myśli oświeceniowej, ugruntowała się w XIX w. wraz z wielkim rozwojem techniki dopełnionym wiarą, że co technika zepsuje – technika naprawi. Wydaje się, że wówczas nastąpiło gruntowne czyszczenie przedpola. W latach 60. minionego wieku Vahanian ukazał współczesną kulturę jako przestrzeń nierozumiejącą sacrum i sanctum, jako rzeczywistość wyzbytą z poczucia istnienia i działania Bożej opatrzności, świat, w którym nie ma miejsca na żadną transcendencję. W takim świecie in vitro nie może rodzić etycznych wątpliwości, zatem może nie powinniśmy się buntować przeciwko przygotowywanym ustawom legalizującym in vitro? Może winniśmy inaczej stawiać pytanie: w czym zawinili ludzie bezpłodni, dlaczego nie mieliby spełnić swego dobrego pragnienia posiadania dzieci, dlaczego mają cierpieć?
– Wielu lekarzy zajmujących się tymi badaniami zapewne tak właśnie na tę kwestię patrzy i widzi ją jedynie w perspektywie technologicznej, która znosi perspektywę etyczną. Pozostaje jedynie prosta pragmatyka technologiczna: skoro coś jest możliwe technologicznie, to dlaczegóż tego nie robić? Skoro coś jest możliwe, to powinno być dopuszczalne. Jest to oczywiste oderwanie ludzkiego działania od jakiegokolwiek horyzontu etycznego. Sprawa jest oczywiście trudna na płaszczyźnie emocjonalnej, gdy dotykamy tajemnicy ludzkiego cierpienia. Ja bardzo mocno podkreślam, że należy mówić o cierpieniu w kontekście in vitro, a nie o chorobie. Choroba jest pojęciem lżejszym, chorobę można uleczyć. W zdecydowanej większości przypadków niepłodności mamy jednak do czynienia z cierpieniem, a więc z niepokonywalną sytuacją, której nie da się uleczyć. Stajemy zatem wobec konieczności opowiedzenia się w stosunku do cierpienia. To, co proponuje reprodukcja in vitro jest złym rozwiązaniem. Nauczanie Kościoła krytycznie wskazuje na dwa elementy: w zapłodnieniu in vitro dokonuje się eliminacji embrionów nadliczbowych i dokonuje się prokreacji w oderwaniu od aktu małżeńskiego. Obecnie produkowanych jest kilka zarodków, z których jeden najsilniejszy i najzdrowszy jest implantowany do łona człowieka, a pozostałe są w niektórych krajach od razu niszczone, albo są magazynowane. Zarodki są więc niszczone, albo utylizowane do różnych celów: kosmetologicznych, farmakologicznych czy celów spożywczych. Niedawno przecież koncern Pepsi Co ujawnił, że wykorzystuje komórki embrionalne do produkcji słodzika. Drugi natomiast argument, jest istotniejszy, ale – powiedziałbym – bardziej wyrafinowany i trudniejszy do emocjonalnego zaakceptowania. Zdanie o oderwaniu prokreacji od aktu małżeńskiego jest precyzyjne, lecz niełatwe do przyjęcia. Ono oznacza, że człowiek powstaje nie na zasadzie miłości, tylko na zasadzie techniki – miłość zostaje podporządkowana technice. A to w konsekwencji znaczy, że człowiek jest przedmiotem poddanym technologii, że w momencie swego zaistnienia staje się przedmiotem, a nie podmiotem. Ten aspekt Kościół bardzo mocno akcentuje, konsekwentnie broniąc godności człowieka od momentu poczęcia, także – broniąc praw osoby ludzkiej. W całej debacie o in vitro o prawach dziecka się w ogóle nie mówi, skupiając się jedynie na prawach rodziców. W efekcie dziecko zyskuje wątpliwe prawo do posiadania reproduktorów zamiast rodziców.
 
Wróćmy jeszcze do pierwszego argumentu odnoszącego się do selekcji zarodków. Jeśli odrzucamy słabszych, to mamy do czynienia z selekcją, ze współczesną eugeniką już na poziomie prenatalnym. Skoro ma to być dopuszczalne na tym etapie, to dlaczego by nie przesuwać tej granicy dalej…
– To jest ewidentny przykład eugeniki, zresztą passus dotyczący in vitro znalazł się w znanym filmie Grzegorza Brauna Eugenika w imię postępu. Dokonuje się tu oczywista selekcja zarodka najlepszej jakości. Pozostałe są gorsze, a ich jakość systematycznie maleje, bowiem ciekły azot nie stwarza idealnych warunków przechowywania. Współcześnie mamy ogromne obszary eugeniki – poczynając od in vitro, poprzez badania prenatalne eliminujące dzieci „uszkodzone”, czy wreszcie przykłady dzieci „źle urodzonych”, których narodziny często kończą się procesami. Najbardziej drastycznym przykładem eugeniki jest pomysł wywodzący się od prof. Singera i kontynuowany przez jego ucznia Juliana Savulescu i jego uczniów, którzy w Oxfordzie zrobili doktoraty poświęcone tak zwanej aborcji postnatalnej. Peter Singer już wiele lat temu postulował aby rodzice, którzy uznają, że dziecko nie spełnia ich oczekiwań, mogli mieć prawo do eliminacji owego dziecka do 30. dnia po urodzeniu. To dzieciobójstwo po urodzeniu zostało nazwane „aborcją postnatalną”, co jest ewidentnym przykładem zakłamania języka fałszującego rzeczywistość. Podobnej manipulacji dokonuje się w określaniu samego in vitro – najpierw mówiono, i słusznie, o sztucznej reprodukcji, potem o metodzie wspomaganej prokreacji, a dziś mówi się o niej jako metodzie leczenia niepłodności. Podczas gdy ludzie wychodzący z kliniki po zabiegu in vitro pozostają tak samo bezpłodni, jak wówczas, gdy do niej weszli. Podobnie jak bezpłodne małżeństwo, które wychodzi z placówki adopcyjnej z dzieckiem adoptowanym. Etyka, jak pokazują to współczesne kontrowersje, ma swoje logiczne konsekwencje – złowrogie, albo ocalające człowieka.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki