Logo Przewdonik Katolicki

Gwoździe dla prymasa

Adam Suwart
Fot.

Władze komunistyczne i służba bezpieczeństwa PRL w swojej walce z Kościołem nie cofały się nawet przed próbami odebrania życia biskupom. Jedne z tych zbrodniczych działań okazały się skuteczne, inne nie powiodły się i często pokrywa je dzisiaj osad niepamięci.

 

3 grudnia 1947 r. w posępnym gmachu ówczesnego Ministerstwa Administracji Publicznej pojawił się sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Zygmunt Choromański. Przyjęty przez wiceministra Władysława Wolskiego dostojnik kościelny wyciągnął niespodziewanie z kieszeni tajemnicze zawiniątko. Zgrabnym ruchem położył je na biurku komunistycznego notabla, by po chwili z szarego papieru wysypały się pokaźnych rozmiarów gwoździe. Skonsternowany minister zapytał biskupa: „Co to ma znaczyć?”, na co sekretarz episkopatu odrzekł, że jest to właśnie „pewna zagadka” i że tymi gwoździami „witano niedawno prymasa Polski w okolicach Gorzowa i Szczecina”. Skonsternowany wiceminister Wolski zaczął wić się w wykrętnych wyjaśnieniach i oświadczył, że nic o tej sprawie nie wie. Poprosił nawet o „wypożyczenie gwoździ”, zapewne dla „wyjaśnienia” sprawy. Nietrudno się domyślić, że sprawy władze Polski Ludowej nigdy nie wyjaśniły.

 

Powstrzymać ofensywę kleru

Gwoździe przyniesione przez bp. Choromańskiego do gmachu komunistycznego ministerium były „pamiątką” wizyty duszpasterskiej, jaką prymas Polski kard. August Hlond odbył w drugiej połowie października 1947 r. na ziemi lubuskiej i na Pomorzu Zachodnim, czyli na części terytoriów określanych mianem Ziem Odzyskanych. Już podczas pobytu w Gorzowie prymas Hlond usłyszał od wysokiego funkcjonariusza rządowego, działającego z upoważnienia Gomułki, że rząd ludowy uważa, iż jest z Kościołem w stanie wojny. 

To ostrzeżenie, będące w istocie zawoalowaną groźbą, było odwetem komunistycznego rządu za napisany przez prymasa Hlonda i odczytany w kościołach w całym kraju list pasterski Episkopatu Polski z września 1947 r., w którym biskupi zwrócili uwagę, że „mają [obecnie] miejsce fakty godzące w świętość wyznawanych przez Naród prawd wiary, sprzeczne z dostojnością moralności katolickiej, podważające wiarę ludu, dobre obyczaje i uznaną cześć Boga”. Komuniści uznali ów list za na tyle niebezpieczny dla ich narzuconej przez czerwone sotnie ideologicznej preponderancji, że postanowili unieszkodliwić głównego „winowajcę”, czyli kard. Hlonda. 11 października 1947 r. na poufnym posiedzeniu Komitetu Centralnego PZPR ustalono główne zręby akcji „zwalczania ofensywy kleru”. „Trzeba uderzyć w rozpolitykowany kler przy równoczesnym podkreśleniu pozytywnego stosunku partii wobec Kościoła jako takiego” – wzywał aktyw partyjny Władysław Gomułka. „Jeżeli odnieślibyśmy się wrogo czy nawet tylko negatywnie do Kościoła, to rezultat będzie taki, że będziemy mieli przeciwko sobie olbrzymią większość społeczeństwa” – dodawał przytomnie towarzysz Wiesław.

 

Labirynt zasadzek

Zgodnie z jego zaleceniami terenowe organy partyjne i bezpieczniackie przystąpiły do likwidowania  owej „ofensywy kleru” już po kilku dniach. Likwidacja miała być według planów dosłowna i w pierwszej kolejności miała dotknąć prymasa Polski, który pod koniec października nawiedził ziemię lubuską i Pomorze Zachodnie. Jego pobyt na tych przekazanych Polsce po zakończeniu wojny terenach powodowany był troską o duszpasterstwo przenoszonych tam mas ludności, ukształtowaniem siatki parafialnej i systemu opieki księży nad katolikami, a także m.in. odbudową świątyń. Władze komunistyczne starały się uczynić wszystko, by – zgodnie z groźbami urzędnika rządowego z Gorzowa – odpowiedzieć na kościelne „wypowiedzenie wojny”, którego „Polska Partia Robotnicza prymasowi nie zapomni”. Odpowiedzi były nader wymowne. Między Mielęcinem a Lipianami, a później na trasie ze Szczecina do Goleniowa, rozsypano gwoździe, wiedząc, że tamtędy będzie przejeżdżał kard. Hlond. Do wypadku nie doszło tylko dzięki spostrzegawczości i zręczności kierowcy prymasa. W wielu miejscach przejazdu arcybiskupa warszawskiego i gnieźnieńskiego rozrzucono też specjalnie skonstruowane szkło, w następstwie czego miało również dojść do wypadku. Jeszcze bardziej niebezpieczne metody zastosowano w innych miejscach. Na drodze prowadzącej do Kamienia Pomorskiego, w lasach stepnickich, rozciągnięto naprężoną stalową linę na drodze przejazdu. Do katastrofy i zapewne śmiertelnego wypadku nie doszło tylko dlatego, że prymasa ostrzegł przejeżdżający motocyklista z Kamienia. Z kolei przy wjeździe do Goleniowa zainscenizowano zasadzkę w postaci wozu drabiniastego z sianem, który miał się przewrócić i spłonąć w momencie nadjechania samochodu z prymasem Hlondem. Znana jest reakcja wściekłości i bezsilności najwyższych władz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, które nadzorowały terenowe organy, przygotowujące opisane zamachy. 13 listopada 1947 r. na odprawie komendantów Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego, wiceszef resortu Radkiewicz, utyskiwał: „W Szczecinie niedawno, gdy przyjechał Hlond – nie wiem kto, czy nasi pracownicy, czy niemądre jednostki w dołowych ogniwach naszej organizacji partyjnej (…) – wysypano szosę szkłem, popękały opony, a dalszy rezultat był taki, że zebrali się chłopi i powieźli Hlonda. Kto na tym wygrał?!”.

 

Wrogowie ludu

Zasadzki przygotowywano też na wielu innych biskupów. Jedną z ofiar miał być wieloletni sekretarz prymasa Hlonda, a później także prymasa Wyszyńskiego, bp Antoni Baraniak, późniejszy arcybiskup metropolita poznański, określany przez SB jako wróg państwa ludowego. W latach 1953–1955, przez 27 miesięcy, był on bezprawnie przetrzymywany w więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na Mokotowie w Warszawie, gdzie poddano go brutalnemu śledztwu, w którym nie cofano się przed biciem, torturami psychicznymi i upokarzaniem. Mimo tej gehenny niezłomny biskup nie pozwolił na wykorzystanie go jako bezwolnego świadka w pokazowym procesie, jaki komuniści zamierzali wytoczyć prymasowi Wyszyńskiemu. Jednak bp Baraniak ledwo uszedł z życiem z ubeckiego więzienia. Gdy w roku 1956 był jeszcze internowany, podejmował starania o wyjazd z miejsca internowania w Marszałkach k. Ostrzeszowa do Krynicy, której klimat zawsze służył biskupowi. O kulisach zaplanowanej także prze SB podróży biskupa możemy dowiedzieć się z doniesienia agenturalnego, które – cytując wypowiedź bp. Baraniaka – w lipcu 1956 r. złożył swoim przełożonym TW „Bros”:  „Prowincjał [salezjanów – dop.aut] w Łodzi ma auto, szofer jest zacny i porządny człowiek, cieszący się pełnym zaufaniem. Szofer uprzedniego dnia dokładnie przygotował wóz do drogi [by można nim zawieźć bp. Baraniaka]. Nad ranem następnego dnia szofer zauważył ślady włamania do garażu, ale nic nie zginęło. Prowincjał jadąc tym autem do Marszałków miał małą katastrofę, która mogła skończyć się tragicznie. Szofer zauważył wtedy brak drobnej części”.  Jak donosił dalej agent UB, bp Baraniak, dowiedziawszy się o tym, podejrzewał „chęć wykończenia go”, skoro nie udało się to w więzieniu.

O chęci „wykończenia” innego biskupa opowiedział w 2009 r. autorowi niniejszego artykułu bp Albin Małysiak (1917–2011). „W swojej pracy kapłańskiej byłem wielokrotnie przesłuchiwany przez różnej maści urzędników. Wiem, że moja działalność duszpasterska w Krakowie bardzo im się nie podobała. Dwa razy byłem nawet wzywany, by odbyć karę więzienia, m.in. za sfingowane przez SB przewinienia skarbowe” – opowiadał wieloletni biskup pomocniczy kard. Wojtyły w Krakowie. „Zorganizowano też zamach na moje życie” – dopełniał swoją opowieść u kresu życia bp Małysiak. Do zamachu miało dojść podczas podróży biskupa samochodem do parafii w Bieńkówce, gdzie przeprowadzał wizytację kanoniczną. Gdy biskup wracał już z wizytacji, drogę jego samochodowi zajechała czarna wołga, czyniąc to w taki sposób, by doprowadzić do groźnego wypadku. „Fakty te znam, co ciekawe, także z relacji byłego funkcjonariusza SB, Kazimierza Sułka, który zawarł ją w 1989 r. w publikacji Dostałem rozkaz zabić księdza” – dodawał przed trzema laty bp Małysiak, który dobrze zapamiętał ten wypadek. „Moja patronka, Matka Boża, czuwała jednak nade mną i pomogła mojemu sprawnemu i bystremu kierowcy uniknąć tragedii” – wspominał zmarły w 2010 r. biskup, mający 94 lata.

Jak podsumowała niedawno Ewa Czaczkowska w artykule Pułapki na biskupów, opublikowanym na łamach „Uważam Rze”, w innych wypadkach zginęli jednak: w 1948 r. bp Stanisław Łukomski – ordynariusz łomżyński (wracający z pogrzebu kard. Hlonda); w 1968 r. bp Antoni Pawłowski – ordynariusz włocławski; w 1982 r. bp Kazimierz Kluz – biskup pomocniczy z Gdańska; w 1986 r. bp Wilhelm Pluta – ordynariusz gorzowski. Bp Małysiak po 1989 r. próbował dotrzeć do dokumentacji na temat zamachu na jego życie. Okazało się, że spłonęła. „Jak pamiętam, prasa podawała, że dokumentu świadczące o prawdziwym obliczu UB i SB płonęły na krakowskim Dąbiu, w 1989 r. przez ponad miesiąc” – dodawał bp Małysiak.

 

Skorzystałem m.in. z: J. Pietrzak Pełnia prymasostwa, Bp M. Jędraszewski, Teczki na Baraniaka, M. Lasota, Donos na Wojtyłę

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki