Logo Przewdonik Katolicki

Polityczna gra w in vitro

Jarosław Stróżyk
Fot.

Na dofinansowanie budzącej olbrzymie kontrowersje metody decydują się kolejne samorządy. Z kolei rząd, który nie jest w stanie przeforsować w tej sprawie kompleksowej ustawy, chce regulować te kwestie za pomocą programu zdrowotnego. Kto i dlaczego wprowadza in vitro?

  

 

Ze wszystkich stron słyszymy o problemach finansowych samorządów. Największe miasta ledwo wiążą koniec z końcem, mając długi przekraczające granice bezpieczeństwa. Szukają pilnie oszczędności nawet poprzez likwidację szkół czy podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej. Nie przeszkadza to jednak niektórym prezydentom miast oraz radnym w tym samym czasie podejmować decyzji o przeznaczaniu sporych kwot na dofinansowywanie metody zapłodnienia  in vitro.

 

Przykład dała Częstochowa
Jako pierwsza decyzję o dofinansowaniu metody in vitro podjęła Częstochowa. Należący do SLD prezydent tego miasta Krzysztof Matyjaszczyk już w ubiegłym roku zapowiadał realizację takiego programu. Jak tłumaczył, inicjatywa podyktowana jest ujemnym przyrostem naturalnym w tym mieście w ostatnich latach. Radni zabezpieczyli w budżecie miasta na ten cel 110 tys. zł.
Ostatecznie w październiku radni SLD i PO zdecydowali w specjalnej uchwale, że miasto dofinansuje poszczególny zabieg in vitro kwotą 3 tys. zł. Wsparcie finansowe przeznaczone jest tylko dla małżeństw, które nie mogą zrealizować planów rozrodczych metodą naturalną, są zameldowane na stałe w Częstochowie przynajmniej od roku i w których kobieta ma od 20 do 37 lat. Dodatkowo pary muszą zostać zakwalifikowane do leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego przez realizatora programu, zgodnie z wytycznymi Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu. Trzeba też będzie udokumentować wcześniejsze leczenie niższego rzędu, które zakończyło się niepowodzeniem lub posiadać bezpośrednie wskazania do zapłodnienia pozaustrojowego. Program będzie realizowany od 1 października tego roku do końca 2014 r.
Wstępnie oszacowano, że problem niepłodności może dotykać 8 tys. par w Częstochowie. Wielkość populacji miasta wymagającej leczenia metodą in vitro określono na ok. 160 małżeństw. Jak informują władze miasta, do tej pory zgłosiło się ponad 30 par, które chcą skorzystać z dofinansowania.

Wątpliwości prawne i etyczne

Bardzo szybko okazało się, że uchwała obarczona jest wadami prawnymi. Wojewoda śląski za niezgodny z prawem uznał zapis, który uzależniał przyznanie dofinansowania od zameldowania w Częstochowie. Radni musieli go więc szybko zmieniać.
Z kolei Regionalna Izba Obrachunkowa już wcześniej ostrzegła władze Częstochowy, że dopłacanie do zabiegów in vitro wprost z miejskiej kasy będzie nielegalne. – Jeśli miasto zrealizuje zapis i wyda pieniądze, postąpi nielegalnie i naruszy dyscyplinę finansów publicznych. Nie obowiązuje tu zasada, że to, co nie jest zabronione, jest dozwolone. Musi istnieć przepis pozwalający wydać pieniądze na dany cel. W przypadku in vitro przepisu nie ma – podkreślał January Wójcik z RIO.
Z kolei według Solidarnej Polski, „leczenie” niepłodności za pomocą in vitro nie należy do zadań gminy. Dlatego partia Zbigniewa Ziobry chce, by sprawą decyzji władz Częstochowy zajęła się Najwyższa Izba Kontroli.

Będą kolejni?

Mimo licznych wątpliwości prawnych i etycznych kolejne samorządy chcą iść w ślady Częstochowy. Jeszcze w grudniu nad podobną uchwałą mają głosować radni w Szczecinie. Projekt dofinansowania zabiegów in vitro z miejskiej kasy złożyli radni PO. Przewiduje on dofinansowanie na poziomie 2 tys. zł do jednej procedury. Pary mogłyby maksymalnie trzy razy skorzystać z dofinansowania. Program miałby się rozpocząć 1 lipca przyszłego roku, a zakończyć w 2016 r. Według dokumentu – który, jak zaznaczyli radni, powstał we współpracy z ekspertami – program objąłby 220 procedur rocznie i kosztowałby rocznie 440 tys. zł. Według danych GUS w Szczecinie jest ok. 11 tys. par, które dotknął problem niepłodności.
Samorządowcy z PO z Małopolski chcieliby z kolei, by dofinansowaniem in vitro zajął się tamtejszy sejmik województwa. Wstępne plany zakładają, że w 2013 r. dofinansowanie z publicznej kasy w wysokości 2 tys. zł będzie mogło dostać nawet 220 par. Niemal identyczną propozycję zgłosili radni SLD z sejmiku województwa dolnośląskiego. Według radnych Sojuszu jeden zabieg miałby kosztować 2 tys. zł. W ciągu roku sfinansowano by 250 takich zabiegów.
W tyle za politykami SLD i Platformy nie chcą pozostawać przedstawiciele Ruchu Palikota, którzy złożyli w radach miast: Gdańska, Gdyni i Sopotu wnioski o dofinansowaniu przez te samorządy metody in vitro. Ruch Palikota proponuje, by wsparcie finansowe na ten cel wynosiło nawet do 5 tys. zł dla pary.
Wielu samorządowców podchodzi do tych pomysłów bardzo krytycznie, zwracając uwagę, że chodzi w nich o zbicie kapitału politycznego, a nie rozwiązywanie problemu ujemnego przyrostu naturalnego w miastach. – Nie pozwolimy, by partie polityczne uwikłały samorząd w spór dotyczący spraw, których regulacja powinna nastąpić na poziomie krajowym – podkreślał prezydent Gdyni Wojciech Szczurek. – Tego oczekujemy od władz państwowych.

Program zamiast ustawy
Jednak również na poziomie centralnym wątpliwości wokół in vitro nie brakuje. W październiku po silnych naciskach ze strony lewicowo-liberalnych środowisk premier Donald Tusk oraz minister zdrowia Bartosz Arłukowicz przedstawili swój pomysł na refundację in vitro. Premier postanowił na razie ominąć Sejm. Refundacja zostanie zapisana w specjalnym trzyletnim programie zdrowotnym Ministerstwa Zdrowia. Z zapowiedzi Donalda Tuska wynika, że in vitro będzie refundowane od lipca 2013 r. Zabiegowi będą mogły poddać się kobiety w wieku od 18 do 40 lat, nie tylko żyjące w związkach małżeńskich. W ciągu trzech lat finansowanie ma objąć 15 tys. par. O refundację będą mogły się ubiegać te, które wcześniej, co najmniej przez rok leczyły niepłodność. Państwo ma finansować trzy próby zapłodnienia. W przyszłym roku na ten cel ma zostać przeznaczone ok. 50 mln zł.
Tak zaskakujący pomysł na finansowanie in vitro to także efekt tego, że prace nad ustawą o in vitro na dobre utknęły w Sejmie. Nie wiadomo, kiedy posłom PO uda się wypracować kompromisowe rozwiązanie, o ile w ogóle jest ono możliwe. W partii nie ma zgody co do podstawowych kwestii – np. czy tę metodę stosować tylko dla małżeństw, ile zarodków można by tworzyć, czy dopuścić ich mrożenie.
Prawnicy zwracają z kolei uwagę, że regulowanie tak poważnych kwestii nie w drodze ustawy, ale jedynie w ramach ministerialnego programu może być poważnym nadużyciem. Nawet jeśli premier i minister zdrowia deklarują, że program zapewni lepszą ochronę zarodków niż obecnie (mają być przechowywane w klinikach, dopiero posłowie mieliby zdecydować, czy dopuszczą ich mrożenie lub niszczenie). – Jeśli parlament ustanowi w ustawie wyższe standardy ochrony, to rząd naraża się na prawne zarzuty, że dotychczasowa ochrona była niedostateczna – wskazuje dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z UW.
Jedno jest pewne, czeka nas kolejny rozdział bitwy o in vitro.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki