Mówi posłanka Platformy Obywatelskiej Agnieszka Kozłowska– Rajewicz
Klub PO rozpatruje obecnie projekt ustawy parytetowej Pani autorstwa, przyznający każdej z płci 30-procentowy udział na listach wyborczych partii politycznych. W naszym społeczeństwie jest jednak wiele innych niedoreprezentowanych grup: biedni, niepełnosprawni ludzie starsi, itp. Czy nie boi się Pani, że otwiera tym samym bardzo groźną puszkę Pandory?
- Rozumiem sens tego pytania, ale nie podzielam pańskich obaw. Takie rozwiązania stosowane są w wielu państwach i to w wersji nieporównanie bardziej radykalnej niż u nas. I nie spotkałam się z sytuacją, by dotyczyły innych spraw niż kwestie płci.
Faktem jest, że w polityce jest bardzo mało kobiet - np. w Sejmie zaledwie 20 proc., a w Senacie 8 proc. Na listach wyborczych – mniej niż 20 proc. Wśród list wyborczych z 2007 r. znalazłam jedną (zgłoszoną przez PSL), gdzie nie było ani jednej kobiety! A nie wierzę, że istnieje choć jeden okręg wyborczy, w którym nie ma mądrych, aktywnych kobiet zainteresowanych polityką.
Obecna sytuacja, gdy polityką zajmują się prawie wyłącznie mężczyźni, nie jest normalna, ponieważ nie odzwierciedla ani aktywności, ani przygotowania zawodowego kobiet. Jest to również niekorzystne dla całego społeczeństwa, ponieważ zróżnicowany - także pod względem płci - Sejm może być, moim zdaniem, bardziej efektywny i profesjonalny w stanowieniu prawa.
I do osiągnięcia owego celu potrzebne jest sięganie po tak radykalne chirurgiczne środki jak parytety?
- Wprowadzenie 30-procentowej kwoty to żadna chirurgia, raczej ziołolecznictwo. Poza tym ja nie proponuję 30 proc. mandatów dla każdej płci – bo na takie rozwiązanie nigdy bym się nie zgodziła - a jedynie 30 proc. miejsc na listach wyborczych. Chodzi o sam fakt kandydowania, stworzenia szans na wybór.
Przeciwniczki wprowadzenia parytetów mówią jednak, że taki postulat obraża je, ponieważ podważa ich wiedzę i zdolności. „Gdybym była mało inteligentna, wtedy potrzebne byłyby mi parytety” – stwierdza wprost dziennikarka Maria Przełomiec…
- Nie podzielam takich opinii. Po pierwsze, przeciwniczki parytetów zwykle mówią o rezerwowaniu dla kobiet pewnej puli mandatów, a nie o miejscach na listach wyborczych, a to zupełnie co innego. Po drugie, to że na liście jest 20, 30, a nawet 50 proc. kobiet, nie przekłada się bezpośrednio na liczbę zdobywanych przez nie mandatów. Nie można więc powiedzieć, że fakt znalezienia się na liście wyborczej jest jakąś protezą w zdobyciu mandatu.
Co innego, gdyby ktoś dał mi miejsce w sejmowej ławie tylko dlatego, że jestem kobietą.
Po cóż więc parytety, skoro w niczym nie pomagają? Przeciwnie - mam wrażenie, że bycie osamotnionym „rodzynkiem” jest często znacznie bardziej korzystne…
- Jeżeli jakaś płeć jest silnie niedoreprezentowana, to wtedy takie kryterium rzeczywiście zaczyna się liczyć przy wyborze; ktoś patrzy na listę i myśli sobie – ojej, tam jest tylko jedna kobieta, dam jej swój głos. Należy więc zlikwidować obecną dysproporcję ilościową, która powoduje, że płeć nabiera nieproporcjonalnie dużego znaczenia.
Pani Poseł, bardzo przepraszam, ale chyba nie potrafię pojąć logiki takiej argumentacji – chce Pani walczyć z biologicznym kryterium doboru za pomocą tego samego kryterium? Przecież w ten sposób możemy zawsze skrzywdzić tych parę osób, które będą lepsze, mądrzejsze, bardziej kompetentne, ale nie znajdą się na liście jedynie z powodu swojej „złej” płci…
- Listy tworzy się w oparciu o potencjał wyborczy, czyli szuka się kandydatów, którzy zbiorą jak najwięcej głosów. To nie mogą być osoby przypadkowe i oczywiście płeć ma tu znaczenie drugorzędne. Dlatego nie zgadzam się na parytet 50–procentowy, ponieważ obecny, 20-procentowy udział kobiet w polityce wyklucza wprowadzenie tak wysokiego pułapu bez naruszania zasad konstruowania list. Natomiast delikatne przesunięcie, z obecnych 20 proc. na postulowane 30 proc., jest do zrobienia. Partie muszą po prostu uważniej rozejrzeć się za dobrymi kandydatkami, i nie widzę niebezpieczeństwa, by przy 30-procentowej kwocie na listę trafił gorszy kandydat.
Czy dla tych kilku procent więcej warto przeprowadzać takie precedensowe, antyliberalne eksperymenty?
- Ależ to jest zgodne z liberalnym myśleniem!
Nie, to nie jest liberalne myślenie, ponieważ uderza w zasadę pełnej wolności wyboru…
- Wolność jest wtedy, kiedy ludzie nie są ograniczeni – biedą, złym prawem, złym obyczajem. Parytet ma znieść ograniczenia i zapewnić wolny wybór podczas wyborów.
W tym przypadku właśnie są ograniczeni…
- Czym?
Owym 30-procentowym parytetem płci …
- Bez parytetu nadal będziemy budować dysproporcjonalne listy składające się prawie wyłącznie z mężczyzn. Z jakichś powodów kobiet w polityce jest mało, w społeczeństwie, w kulturze występują jakieś blokady…
Ale to, o czym Pani Poseł mówi, wynika z czegoś zupełnie innego – kobiety po prostu mniej chętnie garną się do polityki – wystarczy spojrzeć na deklaracje członkowskie poszczególnych partii…
- Ale dlaczego tak się dzieje?
Ot, choćby dlatego, że kobiety w naturalny sposób wykonują inne role społeczne niż mężczyźni…
- Jest Pan tego pewien?
Mówi o tym m.in. nauka społeczna Kościoła, wskazując na komplementarność dzieła Stworzenia…
- Oczywiście, kobiety mogą odgrywać różne role w życiu zawodowym i prywatnym, każda kobieta sama musi ocenić, a potem wybrać to, co jest dla niej najważniejsze. Proszę jednak zauważyć, że istnieje dysproporcja pomiędzy aktywnością publiczną kobiet, która jest realizowana w nauce, sztuce czy w biznesie, a ich obecnością w świecie polityki. Z jakichś powodów pojawiają się bariery w społeczeństwie, które sprawiają, że na tym polu kobiety są mniej aktywne. Możliwe, że obyczaje i reguły polityki powodują, iż jest ona mniej atrakcyjna dla kobiet. I oczywiście można powiedzieć, że skoro jest mniej atrakcyjna, to zostawmy sprawy swojemu biegowi. Ale uważam, że my jako obywatele, na tym tracimy, ponieważ doświadczone, mądre kobiety nie trafiają przez to do samorządu czy Sejmu.
Nie chodzi o to, żeby kobiety nie funkcjonowały w ogóle w przestrzeni publicznej, ale niech to będzie ich wolny wybór. Po co je na siłę uszczęśliwiać, skoro same tego nie chcą?
- Nie sądzę, żeby nie chciały. Gdybym miała takie dane, nigdy nie wystąpiłabym z projektem wprowadzenia parytetów.
Kobiety głosują nogami – nie przychodzą na spotkania polityczne, nie zapisują się do partii - lepszych badań Pani nie znajdzie…
- Widocznie jest jakaś wada w funkcjonowaniu tych partii, która powoduje, że dla kobiet są one mniej atrakcyjne. Właśnie dlatego trzeba nie kobiety, a partie polityczne zmusić do innego działania, do zwracania uwagi na te sprawy, które są ważne dla kobiet.
Kwestia parytetów dzieli także samych polityków Platformy Obywatelskiej. Poseł Gowin mówi, że przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiada się 2/3 członków klubu PO…
- Poseł Gowin reprezentuje skrzydło konserwatywne naszej partii i ma nieco inną perspektywę od mojej. Nie podzielam jego oceny co do akceptacji dla parytetu w klubie.
Delikatna presja na partie polityczne, aby budowały bardziej zróżnicowane i sprawiedliwe społecznie listy wyborcze na pewno nikomu nie zaszkodzi. Natomiast parytet 50-procentowy uważam za pomysł oderwany od rzeczywistości, niesprawiedliwy, a nawet szkodliwy. I będę głosowała przeciwko takiemu rozwiązaniu.