Logo Przewdonik Katolicki

Rewolucja w partyjnych kasach

Marek Dłużniewski
Fot. R.Woźniak/PK

Jeśli we wrześniowym referendum Polacy zdecydują, że są przeciwni finansowaniu partii politycznych z publicznych pieniędzy, to nasz kraj stanie się jednym z niewielu w Europie, gdzie partie nie mogą liczyć na państwową kasę.

Na razie wiele wskazuje na to, że jest to możliwe. Według sondażu przeprowadzonego przez IBRIS dla „Rzeczpospolitej”, aż 74 proc. badanych jest przeciwnych finansowaniu partii politycznych z państwowego budżetu. Pytanie, z czego mają utrzymywać się partie polityczne, nie jest pytaniem nowym i w polskiej polityce wraca co kilka lat. Teraz powróciło za sprawą zarządzonego na 6 września referendum. Drugie z trzech pytań, na które odpowiemy tuż po wakacjach, dotyczyć będzie właśnie zmiany obecnego systemu finansowania partii politycznych w naszym kraju.
 
Zakręcić kurek z pieniędzmi
Zniesienia finansowania partii politycznych domaga się także nowo powstałe ugrupowanie, na którego czele stanął były polityk Unii Wolności i ekonomista Ryszard Petru. Biorąc pod uwagę jak dużym społecznym poparciem może cieszyć się ten postulat, nic dziwnego, że partia, która dopiero będzie walczyć o zaistnienie na scenie politycznej, wyniosła go na swoje sztandary. Jednak przeciwko pobieraniu pieniędzy z budżetu państwa są nie tylko mniejsze, młode i dopiero
starające się o wejście do parlamentu stronnictwa, które nie mogą liczyć na zastrzyk budżetowej gotówki. Swego czasu partia Janusza Palikota proponowała, by podatnicy mogli jakąś część podatku odpisywać właśnie na rzecz partii politycznych. Przeciwko finansowaniu partii z państwowej kasy była też Platforma Obywatelska, a więc formacja z której wywodzi się inicjator referendum, prezydent Bronisław Komorowski. Wprawdzie przeciw PO podnosi się również argument, że choć jeszcze kilka lat temu głośno deklarowała się jako przeciwna dotowaniu partii przez państwo, później sama z publicznych pieniędzy chętnie korzystała. Nie mogło jednak być inaczej, skoro jej konkurencja polityczna takie wsparcie otrzymywała. O tym jak ważne są dla partii publiczne pieniądze, przekonuje choćby gorący spór wywołany w 2010 r. zmniejszeniem o połowę przysługujących subwencji. Rządząca PO argumentowała wówczas taki ruch kryzysem i koniecznością zaciskania pasa. Opozycja odebrała to jednak jako atak na nią, ograniczenie jej praw i możliwości działania.
 
Składki i darowizny
Pieniądze i cały majątek, jaki uda się zgromadzić partii, może być wykorzystywany tylko na jej cele statutowe. Z czego utrzymują się partie polityczne? Obecnie ich dochody pochodzą z trzech głównych źródeł. Pierwszym jest działalność własna partii. W ramach tego źródła partia może czerpać korzyści na przykład z oprocentowania pieniędzy, jakie znajdują się na jej rachunku bankowym czy lokatach. Partie mogę też prowadzić obrót obligacjami i bonami skarbowymi Skarbu Państwa. Ponadto partia może też sprzedać należący do niej majątek, np. budynki. Jednak partie obowiązuje zakaz prowadzenia działalności gospodarczej. Nie znaczy to jednak, że nie mogą czerpać zysków z działalności takiej jak rozprowadzanie płatnych folderów, broszur, wydawnictw czy gadżetów promocyjnych (koszulki, breloczki, kubki, długopisy itd.). Partia może też odpłatnie wykonywać na rzecz osób trzecich usługi przy wykorzystaniu własnego sprzętu biurowego. Drugim źródłem finansowania partii politycznych są dochody pochodzące od osób fizycznych. To przede wszystkim składki, jakie regularnie powinni opłacać członkowie danej partii. Partia może także otrzymywać darowizny, spadki czy zapisy. Wszystkie datki na rzecz partii muszą jednak pochodzić wyłącznie od osób fizycznych, i to tylko tych, które mają polskie obywatelstwo. Ponadto w jednym roku jedna osoba nie może przekazać partii więcej niż piętnastokrotność średniego wynagrodzenia. Trzecim źródłem dochodów partii są pieniądze pochodzące z budżetu, wypłacane w formie dotacji i subwencji.
 
Cenę ma każdy mandat…
Dotacja podmiotowa to swoista rekompensata kosztów, jakie dany komitet wyborczy ponosi w związku ze startem w wyborach. Na dotację podmiotową mogą liczyć jednak tylko te komitety wyborcze, którym udało się uzyskać mandat parlamentarny. Wysokość dotacji nie może przekroczyć jednak limitu, jaki obowiązuje dany komitet w wyborach parlamentarnych. Ten zaś zależy od liczby okręgów wyborczych, w których dany komitet wystawi swoją listę. Największe limity mają więc największe partie, które rywalizują o mandaty w każdym okręgu wyborczym, zarówno w wyborach do Sejmu, jak i do Senatu. Wysokość dotacji podmiotowej ma już bezpośredni związek z liczbą uzyskanych przez dany komitet mandatów. W ten sposób partie polityczne, zwłaszcza te największe, które cieszą się dużym poparciem i zdobędą dużo mandatów, mogą zrekompensować sobie część wydatków poniesionych w związku z kampanią wyborczą.
 
… i każdy głos
Zdecydowanie większe pieniądze można jednak zgarnąć w ramach subwencji. Ta także ma związek z wyborami parlamentarnymi. W przeciwieństwie do dotacji podmiotowej nie jest jednak wypłacana jednorazowo, ale regularnie przez cały czas trwania kadencji parlamentu. Subwencja nie jest związana z liczbą uzyskanych mandatów parlamentarnych, ale z liczbą głosów oddanych na dany komitet. O ile dotację otrzymują tylko te ugrupowania, które znalazły się w parlamencie, o tyle na subwencję mogą liczyć także te, które nie przekroczyły progu wyborczego. Subwencja przysługuje więc partii politycznej, która zdobędzie minimum 3-procentowe poparcie oraz koalicji
z choćby 6-procentowym poparciem. W dość skomplikowanym systemie, procentowe poparcie dzieli się na działy (do 5 proc., 5–10 proc., 10–20 proc. itd.). Każdemu działowi przypada określona kwota pieniężna. Procentowe poparcie przypadające na każdy z działów przelicza się na
liczbę głosów, a to z kolei mnoży się przez wspomnianą wcześniej przypisaną danemu działowi stawkę. Tak obliczoną subwencję wypłaca się każdego roku trwania kadencji parlamentu w kwartalnych ratach.
 
Polska awangardą w Europie?
Publiczne wsparcie dla partii politycznych w Unii Europejskiej jest standardem. Tak jak w Polsce, jego wysokość zwykle wiąże się z poparciem, jakim dana partia cieszy się w społeczeństwie. Zupełnie inaczej jest już jednak w Stanach Zjednoczonych, gdzie partie jako machiny wyborcze potrzebują paliwa w postaci gigantycznych pieniędzy pochodzących tak od osób indywidualnych, jak i od organizacji. W wyborach prezydenckich w USA wyciągnięcie ręki po publiczną kasę jest wprawdzie możliwe, ale wymusza limity wsparcia z innych źródeł, więc po prostu się nie opłaca. Europejskie mechanizmy finansowania partii z budżetu miały chronić przed korupcją, przed kupowaniem konkretnych ustaw, pojedynczych posłów czy całych partii i dyktowaniem parlamentowi, jak ma głosować. Publiczne pieniądze miały być gwarancją niezależności. Czy są? Rozmaite grupy interesu, lobbyści powinni działać wprawdzie w granicach prawa, ale i w Polsce znane są próby szemranego załatwiania konkretnych rozwiązań prawnych, jak choćby słynna afera Rywina czy afera hazardowa. Zapora, jak widać, nie jest wcale tak skuteczna. Uzależnienie od zewnętrznych źródeł finansowania i powiązanie z biznesem, czyli to, czego najbardziej obawiają się przeciwnicy zniesienia publicznego wsparcia dla partii, ma przecież w jakimś stopniu miejsce już teraz. W ostatnich latach mimo wspomnianego wcześniej ograniczenia z 2010 r., subwencje kosztowały nas wszystkich kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Czy to dużo? Porównując tę kwotę do całości państwowego budżetu, to niewiele. Niewiele też kosztuje to w przeliczeniu na głowę jednego obywatela, choć niewątpliwie na zwykłym Kowalskim sumy te muszą robić wrażenie. Z pieniędzy wydawanych na swoją działalność partie muszą się rozliczyć i składać sprawozdanie finansowe. Tymi pieniędzmi powinny płacić za opinie, badania i analizy ekspertów, opłacać pensje pracowników, rozwijać swoje zaplecze intelektualne, a tym samym szukać rozwiązań służących całemu społeczeństwu. W rzeczywistości często wydają je na reklamę, płacąc powiązanym z samymi partiami czy ich politykami, firmom doradczym, agencjom PR-owym, nie mówiąc już o wydatkach na alkohol czy drogie ubrania. Takie informacje serwowane raz po raz przez media, działają na opinię publiczną jak płachta na byka. Nic dziwnego, są bowiem kolejnym przykładem pogardy elit politycznych dla społeczeństwa i ich oderwania od rzeczywistości, w jakiej ono żyje. Partie oczywiście mogą tłumaczyć, zresztą zgodnie z prawdą, że nie wszystkie pieniądze, którymi dysponują, pochodzą z publicznej kasy. Jednak jeśli wyniki badań sondażowych potwierdzą się we wrześniowym referendum (a ono samo ze względu na frekwencję okaże się wiążące), to partiom do wydawania pozostaną już tylko pieniądze pozabudżetowe.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki