W ostatnim czasie pojawiły się podobnego rodzaju wątpliwości wobec dwóch ugrupowań – Prawa i Sprawiedliwości, przy okazji „taśm Kaczyńskiego”, oraz Wiosny Roberta Biedronia, w związku z niezwykle efektowną, a więc zapewne i kosztowną konwencją założycielską.
Partie w powszechnym mniemaniu uchodzą za niezwykle zamożne organizacje, dzięki czemu są wręcz wszechwładne. Mówi się czasem nawet o „partiokracji”. Teza ta jest przynajmniej naciągana, a rezygnacja z finansowania partii z budżetu standardy w polskiej polityce mogłaby jeszcze pogorszyć.
Na garnuszku państwa
Faktem jest, że podstawowym źródłem dochodów partii politycznych w Polsce są subwencje budżetowe. Przysługują one wszystkim ugrupowaniom, które w wyborach parlamentarnych osiągnęły próg 3 procent poparcia. Przysługują one więc także niektórym ugrupowaniom, które nie weszły do Sejmu.
Subwencja jest obliczana według niezwykle skomplikowanego wzoru, którego nawet nie warto przytaczać, główną jednak zasadą jest to, że system ma charakter regresywny. Inaczej mówiąc: wraz z przekraczaniem kolejnych progów poparcia, wsparcie finansowe liczone od jednego głosu staje się coraz mniejsze. Przykładowo za pierwsze 5 procent głosów otrzymuje się 5,77 zł od jednego wyborcy, ale już głosy powyżej progu 30 procent poparcia są warte jedynie 87 groszy. Dzięki temu zmniejsza się przewagę finansową ugrupowań dominujących w elektoracie, wyrównując szanse i dając je także mniejszym i nowszym projektom.
Określona w ten sposób subwencja trafia do partii politycznych co roku, taka sama w czteroletnim okresie. Obecny okres przypada na lata 2016–2019. W tym czasie subwencję otrzymuje aż sześć ugrupowań spoza Sejmu – Razem, KORWiN oraz cztery ugrupowania wchodzące w skład kolacji Zjednoczonej Lewicy (m.in. SLD). Z ugrupowań sejmowych wsparcie otrzymują tylko cztery (PiS, PO, PSL i Nowoczesna), gdyż Kukiz’15 nie jest partią, tylko ruchem społecznym.
Partyjne zrzutki
Drugim istotnym źródłem, choć mającym już zdecydowanie mniejsze znaczenie, są składki oraz darowizny i dobrowolne wpłaty od osób fizycznych. Istnieją tu pewne ograniczenia – suma składek od jednego członka nie może przekraczać w ciągu roku kwoty minimalnego wynagrodzenia za pracę, a suma dobrowolnych wpłat od jednego donatora kwoty 15-krotności minimalnego wynagrodzenia. Dzięki temu utrudnia się powstanie „partii bogaczy”, która finansowana przykładowo przez milionerów po wygranych wyborach realizowałaby ich partykularne interesy. Kwoty osiągane w ten sposób są już znacznie niższe – przykładowo w 2017 r. PiS z dochodów od osób fizycznych osiągnęło 930 tys. zł, a Partia Razem 512 tys. zł.
Jak widać, im mniejsza partia, tym większe znaczenie składek i darowizn. Kolejne źródła wpływów, na przykład odsetki od lokat bankowych czy sprzedaż majątku, mają marginalne znaczenie dla finansów partii.
Gdyby rzeczywiście zrezygnować z subwencji partyjnych, należałoby też znieść ograniczenia dla dotacji od osób różnego rodzaju. Inaczej partie, które przecież prowadzą działania w całym kraju, nie miałyby wystarczających środków na funkcjonowanie. Musielibyśmy więc znieść ograniczenie 15-krotności minimalnego wynagrodzenia, a nawet umożliwić dotacje dla osób prawnych, czyli korporacji i mniejszych spółek. Dokładnie tak jest w Stanach Zjednoczonych, których system podlega nieustannej krytyce. Olbrzymie wsparcie, które kieruje wielki biznes do swoich wybrańców, potrafi wypaczać wyniki wyborów, a wpływ na demokrację szarych obywateli według wielu analiz jest minimalny. Za oceanem słynni są przede wszystkim baronowie naftowi bracia Koch, którzy wspierając republikanów, potrafią przeznaczyć na jedną kampanię wyborczą nawet miliard dolarów.
Fundacja na swoim
Nawet w tym systemie partiom „jest mało” i wykorzystują one kruczki prawne, by zbudować sobie większe zaplecze finansowe.
Partie polityczne nie mogą prowadzić działalności gospodarczej, ale mogą je prowadzić fundacje. Jak to wygląda w praktyce, pokazały opublikowane w „Wyborczej” „taśmy Kaczyńskiego”. Ludzie PiS założyli fundację Instytut im. Lecha Kaczyńskiego (wcześniej jako Fundacja „Nowe Państwo”). W zarządzie zasiada m.in. Adam Lipiński, jeden z najważniejszych polityków PiS, a w radzie nadzorczej Jarosław Kaczyński i Krzysztof Czabański. Fundacja jest właścicielem spółki Srebrna, która zarządza należącymi do niej nieruchomościami, które wraz z „Expressem Wieczornym” u zarania III RP nabyła inna fundacja, należąca do Porozumienia Centrum, czyli poprzednika PiS. W 2017 r. Srebrna zanotowała zysk na poziomie 1,7 mln zł.
Srebrna wspiera działania statutowe Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, którego zadaniem jest m.in. upowszechnianie myśli byłego prezydenta. Srebrna ma też większość udziałów (bezpośrednio i pośrednio poprzez spółkę zależną) w spółce Forum S.A., która jest właścicielem „Gazety Polskiej Codziennie”, a więc pisma przychylnego obecnej partii rządzącej. W ten sposób spółka Srebrna, kontrolowana przez formalnie organizację pozarządową, wspiera pośrednio różnego rodzaju działania (intelektualne i medialne) korzystne dla konkretnej partii politycznej.
Odzieżowy sklep polityczny
Podobne mechanizmy wykorzystuje Robert Biedroń. Założył on fundację Instytut Myśli Demokratycznej, w której zarządzie zasiadają jego najbliżsi współpracownicy (Krzysztof Śmiszek, Monika Gotlibowska i Marcin Anaszewicz). Instytut przyjmował dotacje od donatorów i w ten sposób finansował powstawanie nowego ruchu politycznego – zarówno działalność jego ekipy programowej, jak i organizację spotkań Roberta Biedronia w całym kraju.
Biedroń poszedł dalej i założył sklep, w którym sprzedaje ubrania promujące jego ruch polityczny. Jak sam wskazuje na jego stronie, całość dochodów trafi do jego think tanku, czyli do Instytutu Myśli Demokratycznej. „Sklep Roberta” funkcjonuje jako spółka z o.o. Obecnie jeszcze w KRS pod tym numerem widnieje spółka Klic, w całości należąca do współpracowniczki Biedronia. Możemy być pewni, że powstała właśnie partia Wiosna będzie korzystać z wymienionych fundacji oraz spółki na bardzo podobnej zasadzie, co PiS korzysta z własnych.
Jak widać dzięki działalności fundacji ugrupowania polityczne mogą tworzyć swoje dodatkowe zaplecze finansowe. Jest to bardzo nieprzejrzysty mechanizm – w zarządach fundacji zasiadają ludzie związani z daną partią, a fundacja ta może posiadać spółki prowadzące zwykłą działalność gospodarczą, której zyski muszą finansować działalność statutową fundacji. Ale ta działalność zwykle ma znaczenie propagandowe.
Zakładanie przez polityków fundacji to nic złego, w końcu w Polsce brakuje partyjnych think tanków, tak jak jest chociażby w Niemczech. Gorzej, gdy te fundacje służą finansowaniu działalności stricte politycznej. Rozwiązaniem mogłoby być uniemożliwienie organizacjom pozarządowym (fundacje i stowarzyszenia) prowadzenia działalności gospodarczej, która często staje się ważniejsza w całej układance niż sama organizacja. To uzdrowiłoby zarówno politykę, jak i tak zwany trzeci sektor.