Logo Przewdonik Katolicki

Wierszem napisane

Joanna Sopyło
Fot.

Gdy piszę, mam wrażenie, że te wszystkie przedmioty do mnie mówią. Pióro samo im odpowiada mówi Krzysztof Rosiński, który wierszem wyraża wszystko.


– Gdy piszę, mam wrażenie, że te wszystkie przedmioty do mnie mówią. Pióro samo im odpowiada – mówi Krzysztof Rosiński, który wierszem wyraża wszystko.

„Siedzę sobie tu z Joanną, naszą miłą, ładną panną.

Włosy sobie poprawiała i w oczęta mi patrzała.

Byłem troszkę zawstydzony, powiem nawet przerażony,

gdy tu zeszyt swój wyjęła i zabrała się do dzieła”.

Tymi słowami Krzysztof Rosiński zaczyna nasze spotkanie.. Z towarzyszącej mu zawsze i wszędzie torby na zakupy wyciąga kartki i karteczki. Wszystkie są obustronnie zapisane drobnymi literami, bo on tworzy dosłownie wszędzie. Natchnienie twórcze jest bardzo silne u tego ponadpięćdziesięcioletniego postawnego mężczyzny. – Piszę tak, jakby ktoś do mnie mówił. Patrzę na coś i po prostu czuję, że muszę pisać. Tak było z hymnem o Hostii. Ja słyszę, jak te przedmioty do mnie przemawiają, nawet książeczka z obrazkami dla dzieci – nieśmiało przyznaje ściszonym głosem. – Przez dwa dni napisałem czterdzieści bajek o instrumentach, wszystko dla mojego wnuka. Mały pokoloruje obrazki, a synowa będzie mogła mu czytać. Pisałem o zwierzątkach, ale wnuczek zabrał już te historyjki do domu. Myśli Pani, że to się spodoba? – pyta i zaraz zaczyna recytować.

 

Skrzypce

Ileż razy one grają, swą muzyką urzekają.

Wielu grą oczarowały, to instrument doskonały.

Lutnicy je sporządzają, swoją duszę im oddają.

Cienkie struny, gryf tu mały, aby struny wiecznie grały.

Smyczek trzeba ciągnąć panie, tu na strunie dźwięk powstanie.

Wszyscy, co na skrzypkach grają, słuch tu doskonały mają.

(…)

 

Akordeon

Mam klawiszy tu bez liku, które tworzą kilka gam.

Są też miechy, jak i basy. Ileż ja melodii znam.

Czarno-białe są klawisze, które różne nazwy mają.

Z drugiej strony są guziczki – basami je nazywają.

Kiedy miechy rozciągają i guziki naciskają, wtedy to melodia płynie.

Ten instrument z piękna słynie.

(…)

Z natury jest pogodnym człowiekiem, ale gdy tylko zaczyna mówić o swoich wierszach czy tekstach piosenek, staje się najszczęśliwszą osobą na świecie. O jego utworach można powiedzieć, że są grafomańskie, że mają częstochowskie rymy, ale nie można im zarzucić, że są nieszczere. Wszystko, co Krzysztof pisze i recytuje, wypływa z jego serca. Pisanie to taki własny sposób na życie. Dzięki temu ma cel, marzy o przyszłości, choć ma już na karku parę krzyżyków.

Efektowne, chociaż mało czytelne pismo wypełnia arkusze papieru aż po marginesy. Każda z kartek to dla Krzysztofa skarb. Tworzenie to odskocznia od codzienności – pracy w FSO, żony w domu. Wystarczy popatrzeć na jego oczy, gdy mówi, że napisał coś nowego, gdy przychodzi z kolejną kartką, dzwoni, żeby powiedzieć o kolejnym wierszu. Kartki z zeszytów zajmują kolejne półki w domu, a żona czasami nie może patrzeć na rosnące wciąż „sterty utworów”. Krzysztof jednak nieustająco pisze, bo wie, że tego właśnie chce i że nic na świecie, poza wierszami, nie jest ważne.

Gdyby ktoś zobaczył go na ulicy, nie pomyślałby, że ma do czynienia ze szczęśliwym człowiekiem. Krzysztof spokojnie przemierza ulice warszawskiej Pragi, ale gdy tylko słyszy o pikniku czy konkursie, na którym będzie mógł zaprezentować swoją twórczość, ożywia się. Ludzie to widzą i doceniają – praski poeta zdobył już nagrodę na święcie Floriańskiej, a piekarze  na jednym z regionalnych jarmarków uhonorowali jego twórczość metrowym bochenkiem chleba. Pasja Krzysztofa sprawia, że inni też się uśmiechają.

 

Modlitwa w stanie wojennym

Jest rok 1981. Krzysztof, wychowany w katolickiej tradycji, jest przeciw wprowadzeniu stanu wojennego. Już jako młody chłopak wolał robić na partyjnych świętach żarty niż stać z poważną miną i trzymać sztandar. – Nie było mi po drodze z tamtym systemem.  To wydarzenie wywołało bardzo silne emocje – mówi. Reakcją było pisanie.

Dwa lata wcześniej do Polski przyjeżdża papież Jan Paweł II. Widziałem go z bardzo bliska – wspomina. Nie mógł tego nie opisać.

Emocjonalnie odmawiał też kościelne modlitwy. – Nie lubiłem odmawiać Różańca, kolejne dziesięć „zdrowasiek” mnie nużyło, więc zacząłem wtrącać między tajemnice swoje teksty – wspomina. Potem, jak sam przyznaje, to już poleciało. – Koledzy namówili mnie do napisania czegoś na Boże Ciało, potem na Drogę Krzyżową, a w końcu na Gorzkie żale. Zainteresowanie innych pobudzało tylko chęć do pisania.

 

Wstęp do Gorzkich żali

Co oznacza słowo żal? Trudno będzie to wyrazić.

Nie chciałbym Cię Jezu drogi definicją tą obrazić.

Żal to skrucha, to pokora, żal to wszystkie smutku cienie,

Żal dla człowieka oznacza, cóż odpowiem. zbawienie.

(…)

 

Czytały i płakały

Po modlitwach przyszły „zlecenia” od kolegów. Jego wiersze wręczali siostrom, matkom i dziewczynom jako własne, a kobiety były zachwycone. Do tego stopnia, że za każdym razem prosiły o więcej. – Kolega zaniósł jeden wiersz, a słuchaczki chciały kolejnego, więc przyszedł do mnie znowu. Za każdym razem pytałem się, czy się podobał.  Podobał? – pytał kolega. One słuchały i płakały i ciągle wychodziły z pokoju i wracały i słuchały dalej – śmieje się poeta.

Krzysztof zaczął tworzyć wierszowaną historię Polski i stworzył – od czasów Mieszka I po współczesność. I tego było mu mało. – Chciałem porwać się na coś, czego nikt dotychczas nie zrobił. Chodząc  na pielgrzymki, a byłem już na kilkunastu, kupowałem książki opisujące sanktuaria maryjne w Polsce. No i pisałem o sanktuariach: o ich architekturze, o moich przeżyciach z nimi związanych, dosłownie o wszystkim. Chciałem stworzyć taki przewodnik dla osób, które szukają najbardziej podstawowych informacji – tłumaczy. Pisze już od kilkunastu lat i z różnych miejsc dostaje pochwały i gratulacje.  – Ks. Bielecki przysłał mi podziękowanie za napisanie o św. Krzyżu. Gdy napisałem o klasztorze Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie, dostałem podziękowanie od głównego generała zakonu, były publikacje  w gazetkach, a także otrzymałem relikwie z nitkami od habitu ks. Kolbego – wymienia, a w jego oczach trudno nie dostrzec dumy. Religia zdominowała twórczość Krzysztofa. – Do pisania o religii zachęcał mnie proboszcz z mojej parafii. Gdy tylko coś napisałem, brał to ode mnie. Ciągle dopytywał się o nowe wiersze. Nawet gdy zbierał na tacę podczas Mszy, to zawsze zagadywał, czy nie mam czegoś nowego – uśmiecha się Krzysztof.

 

Artysta i jego muza

Jak na prawdziwego artystę przystało, Krzysztof ma też swoją muzę. Nie jest nią żona, która  zawsze uważała, że jego zeszyty tylko zagracają mieszkanie i że wkrótce nie będzie w nim nic poza szpargałami. Muzą jest pewna tajemnicza Jola. Anioła, bo tak Krzysztof ją nazywa, poznał na Święcie Pragi na Ząbkowskiej. – Zobaczyłem, jak tańczyła. Od tamtego momentu ona mnie inspiruje. Wiedziałem tylko, jak ma na imię, ale udało mi się ją odnaleźć w Warszawie. To niezwykła osoba – ucina Krzysztof i więcej o Joli nie wspomina.

Patrząc na niego, nikt by nie pomyślał, że w tym prostym pracowniku warszawskiego FSO kryje się dusza artysty.

Krzysztof urodził się na Pradze, do szkoły chodził na Białostocką, a wychowywał się w całej dzielnicy. – Rodzice nie byli bogaci, raczej biedni, więc musiałem sam organizować sobie czas. Wiedziałem, gdzie kto „się łajdaczy”, gdzie można coś zarobić. Biegałem po całej dzielnicy. Pod „wileniakiem” sprzedawałem „ekspresiaka” („Ekspres Wieczorny” – przyp. aut.) i tylko patrzyłem, żeby mnie milicja nie złapała, bo przecież to było nielegalne – opowiada z wypiekami na twarzy. Dlatego w dorosłym życiu nie mógł nie zacząć pisać o… Pradze.

 

Spod ręki Krzysztofa wyszła też cała rymowana sztuka poświęcona słynnej Czarnej Mańce.

Krzysztof, chociaż ma już parę krzyżyków na karku, a półtora roku temu urodził mu się wnuk, chciałby się dalej rozwijać. Szuka osoby, która zechciałaby wydać jego twórczość. Nie poddaje się. Kapela z Targówka „zatrudniła” go do pisania tekstów piosenek. Tego mu było trzeba. Nawet brak „sukcesów” w postaci książek nie powstrzymuje go przed pisaniem, bo rymuje przede wszystkim dla siebie.

– Kiedyś przerwałem studia na politechnice. W dziekanacie wszyscy się w głowę pukali, ale ja im mówiłem, że muszę żonę utrzymać, bo co to za facet, co żyje na koszt żony. Ambicja wzięła górę – wspomina z żalem. – Ale teraz, gdybym miał pieniądze, to bym wrócił na studia. Na jakiś kierunek ze słowem związany. Może polonistyka albo coś z reklamą, bo wie pani, ja to tak lubię te wiersze wymyślać.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki