Praca misjonarza to modlitwa, katechezy, budowanie parafii – ale często również niezwykłe przygody w egzotycznych krajach.
Niedziela Misyjna to dzień, podczas którego mówi się o misjach, wspierając je modlitwą i darami. - Ten wyraz miłości i jedności, przekazany za cennym pośrednictwem Papieskich Dzieł Misyjnych, którym jestem bardzo wdzięczny, umożliwi formację kapłanów, kleryków oraz katechistów na najbardziej odległych terenach misyjnych i doda odwagi młodym wspólnotom” – pisze papież Benedykt XVI w tegorocznym orędziu na Światowy Dzień Misyjny.
Od wielu lat misjonarze z archidiecezji gnieźnieńskiej wyjeżdżają do pracy na misjach na całym świecie, pomagając budować młode wspólnoty Kościoła w bardzo czasem egzotycznych krajach. Ich codzienna praca ewangelizacyjna różni się od wszystkiego, co znali w Polsce, a różnice kulturowe często są przyczyną dziwnych niespodzianek i zabawnych przygód.
Zambia
- Nie mamy dzwonów, a ludzie nie mają zegarów, toteż trzeba im jakoś dać znać, że zbliża się czas odprawiania Najświętszej Ofiary. Dlatego na pół godziny przed Mszą św. ministranci biją żelaznymi prętami w blachy niby w gongi, zwołując wiernych do kościoła. Lud przychodzi chętnie, nawet dwie godziny przed wyznaczonym czasem, by pogawędzić ze znajomymi. Dla ich wygody rozmieściliśmy liczne ławki w cieniu pod drzewami. (ks. Wacław Macocha, 1973-1983)
Kamerun
- Pojechałem do stolicy. Odebrałem pieniądze na budowę studni. Miejscowi chuligani najpierw przebili koło w moim samochodzie, potem, niemal siłą, ofiarowali swą pomoc przy zmianie koła. Nawet nie wiem, kiedy mnie okradli – zabrali wszystkie pieniądze i dokumenty. Najpierw usiadłem i płakałem jak dziecko. Ale bywało też zabawnie. Któregoś roku w Wielką Sobotę pijany katechumen przygotowujący się do chrztu św. i do sakramentu małżeństwa, którego nie chciałem jeszcze ochrzcić, gonił mnie wokół kościoła z niemałych rozmiarów dzidą. Takie miał pragnienie chrztu i ślubu kościelnego! Biegaliśmy tak trochę, aż w końcu ministranci pomogli mi go uspokoić. (ks. Janusz Czerniejewski, 1999 r.)
Wybrzeże Kości Słoniowej
- Przechodzę koło pewnego domu i widzę dwie kobiety. Jedna bardzo młoda i w stanie błogosławionym. Wije się z bólu. Pytam więc moim łamanym angielskim: - Co ci jest? – Jest chora – odpowiedziała współtowarzyszka niedoli. – Więc czemu nie idziesz do przychodni? – Nie mamy pieniędzy. – Więc chodźcie za mną.
Zatroszczyłem się o tę kobietę jak prawdziwy ojciec. Poszliśmy do przychodni, stwierdzono infekcję układu rodnego, która najczęściej kończyła się poronieniem. Wypisano receptę, poszliśmy do apteki, zapłaciłem za leki i zapomniałem o całej sprawie. Po kilku tygodniach przyszły na misję dwie kobiety z niemowlakiem. – To twój syn – oświadczyły i podały mi go na ręce. Postąpiły zgodnie ze zwyczajem: kobieta była panną, a ja uratowałem życie dziecku, więc jestem jego ojcem. Spanikowałem, ale nie dałem tego po sobie poznać. – Więc go biorę – powiedziałem – ale oddaję go wam. Odetchnęły z ulgą, wzięły dziecko z powrotem, a mnie prosiły jeszcze, żebym nadał mu imię. Dostał imię po moim ojcu – Sylwester. Więcej go nie zobaczyłem. (ks. Janusz Umerle, 1994 – 1998 r.)
Papua-Nowa Gwinea
- Pierwszy raz widzę ślub kościelny w Nowej Gwinei. Panna młoda pięknie ubrana, umalowana, w pióropuszach. Pan młody także ubrany w tradycyjny strój. Ludzie w kościele ubrani i po europejsku, i po miejscowemu. Niektórzy mają czapki jak u nas ORMO, a nawet kaski na głowach. Zachowanie w czasie Mszy św. „dosyć głośne”. Obecne są także psy! Jeden mały chłopiec, ok. 5-6 lat, miał tylko marynarkę, która sięgała mu do połowy brzuszka. W czasie Mszy św. pochylał się czasem, wystawiając pupę na ludzi... Widok godny sfotografowania! (ks. Zbyszko Hanelt, 1975 r.)
Argentyna
- Argentyna – kraj maty i asada. Co to jest el mate? Tak brzmi właściwa nazwa herbaty z ziół, którą piją prawie wszyscy, z jednej rurki, przy śniadaniu i po południu na podwieczorek. Dla nas wydaje się to czymś nienaturalnym. Poza tym trudno pojąć, aby nieznajomych zaprosić do stołu i razem delektować się napojem. W tym właśnie tkwi cały sekret argentyńskiej gościnności.
Argentyńczycy to ludzie bardzo otwarci i serdeczni. Lubią cudzoziemców. Z natury są bardzo weseli, lubią śpiewać i tańczyć. Wieczorami, gdy słońce już zajdzie, zbierają się, by spożywać asado – pieczone na rożnie mięso, przeważnie wołowe, które popijają obficie winem. Każde takie spotkanie jest okazją do rozmów, dyskusji i czasami długich gawęd. (ks. Andrzej Rogowicz, 2003 r.)
Peru
- Moją dzielnicą jest Barrios Altos. Przyklejono jej etykietkę miejsca rabunku, handlu narkotykami, przemocy. Kiedy w samolocie zapytałam mieszkankę Limy, czy zna Barrios Altos, odpowiedziała: - Nie znam, bo nigdy tam nie chodzę. To miejsce, gdzie cię okradną.
Tak więc na mojej dzielnicy ciąży smutne jarzmo. Powoli się przyzwyczajam. Coraz mniej mnie szokuje. Rytmy salsy nie ustają i przyznam, że to mi nie przeszkadza. Przyzwyczaiłam się również do widoku psów, rozszarpujących na ulicy worki ze śmieciami, do widoku ludzi sprzedających na ulicy co się da, nawet do palm, które z rzadka pną się w górę. Przyzwyczaiłam się do nieprzyjemnego zapachu wilgoci, do lodowatego prysznica i do tego, że na ulicy zwraca się na nas uwagę ze względu na kolor skóry. Z ciekawostek: w Peru jedzą świnki morskie, jeszcze nie próbowałam. Widziałam kolibra w ogródku. W Barrios Altos ludzie noszą na szyi różańce. (Katarzyna Martyniak, 1999 r.)
Alaska
- Od połowy czerwca temperatury wahają się między +20 a +30 stopni. Dni są bardzo długie, słońce zachodzi po północy. Roślinność rozwija się błyskawicznie. Wszędzie pełno dzikich kwiatów. Słowem – jest pięknie. Jest to krótki czas zabezpieczania żywności na zimę. Wioski indiańskie i eskimoskie są zupełnie wyludnione. Prawie wszyscy, którzy nadają się do pracy, całe lato przebywają w tzw. obozach rybackich, czyli różnych miejscach nad rzekami i jeziorami, gdzie łowią, wędzą i konserwują ryby. Wszyscy biali mieszkańcy Alaski mogą złowić bardzo ograniczoną ilość ryb. Przepisy dotyczące tego są surowo przestrzegane. Eskimosi i Indianie nie są jednak w żaden sposób ograniczeni. Dla nich jest to sprawa przeżycia. (ks. Maciej Napieralski, 2001 r.)
Kazachstan
- Pomału zaczyna wracać cywilizacja po czasie wielkiego kryzysu gospodarczego, jaki miał miejsce po rozpadzie Związku Radzieckiego. Trudną rzeczą było przeżycie 5 lat bez prądu – to było cofnięcie się o 100 lat wstecz. Ile razy zapalałem lampę naftową, czułem się dumny, że to nasz rodak wymyślił to cudo techniki. Ludzie na wioskach sami w dużej mierze produkują dla siebie żywność w ogrodach przydomowych. Mają krowę – żywicielkę rodziny, 2-3 świnie. Chleb często nadal pieką sami, masło robią swoje, w ogóle to jest tam zdrowiej i bliżej natury, tak po franciszkańsku. Przechowują swoje zapasy w szopie zwanej saraj, jest to połączone z domem jakby podwórko pod dachem, w której jest wszystko: świnie, krowy, opał na zimę i inne zapasy, domowe urządzenia i garaż. (ks. Przemysław Prętki, 2004 r.)
Wspomnienia misjonarzy pochodzą z książki ks. dr. Franciszka Jabłońskiego, „Błogosławione stopy głoszących Dobrą Nowinę. Świętowojciechowi Misjonarze”.