W Kamerunie, na obszarze zbliżonym wielkością do kilku polskich województw, jeszcze niedawno pracowało tylko dwóch dentystów. Nietrudno więc sobie wyobrazić, jak mało dostępna w tym kraju jest fachowa pomoc z ich strony. Znaleźli się jednak w Polsce stomatolodzy, którzy postanowili Kameruńczykom pomóc i tak powstał projekt „Dentysta w Afryce”. Do jego realizacji dołączyła również poznańska Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio”, która od ponad 20 lat medycznie wspiera pracujących na misjach Polaków. Dwoje jej wolontariuszy, młodych stomatologów, postanowiło podjąć wyzwanie i leczyć zęby w Afryce, nie tylko zmagając się z ciągłym brakiem prądu, ale także materiałów stomatologicznych, które musieli przywozić ze sobą. Najpierw pojechała więc tam Joanna Cudnoch, a po jej powrocie Krzysztof Gniazdowski. Jak wspomina, w czasie swojego 3-miesięcznego pobytu przyjął prawie tysiąc pacjentów, a ich wdzięczności, okazywanej w bardzo żywiołowy sposób, nie zapomni do końca życia. Szczególnie jednak zapadł mu w pamięci pewien chłopczyk. Poważnie zranił się w nogę, wkręcając ją w koło. Infekcja, która się wywiązała, sprawiła, że myślano już o amputacji. Pan Krzysztof podjął się leczenia chłopca, podając mu antybiotyk i codziennie opatrując nogę. W gabinecie przy misji, gdzie pomagał, na szczęście był zapas materiałów opatrunkowych. Dostarczyła je tam Fundacja „Redemptoris Missio” w ramach swojej akcji „Opatrunek na ratunek”. Dziś maluch już biega.
Wolontariusz wie najlepiej
Tuż przed Świętami Wielkanocnymi do ok. 1500 placówek misyjnych na całym świecie, w których pracują Polacy, trafiają życzenia z Centrum Formacji Misyjnej działającego przy Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. Do ciepłych słów przesyłanych przez jego pracowników dołożone są jeszcze kolejne życzenia i kartka z prostym pytaniem: „Jak możemy pomóc?”. Ich autorem jest Fundacja „Redemptoris Missio”. To jednak tylko jeden ze sposobów na poznanie potrzeb różnych ośrodków misyjnych. Najlepszymi informatorami są jednak sami wolontariusze fundacji, którzy będąc już na miejscu, potrafią świetnie je dostrzec. Tak było z Agnieszką Łuczak, która jako studentka medycyny wyjechała do Kamerunu. Bardzo przeżyła tam śmierć pewnego wcześniaka, który w polskim szpitalu miałby ogromne szanse na uratowanie. W kameruńskim szpitalu misyjnym, gdzie Agnieszka pracowała, inkubatora po prostu nie było. Fundacja postanowiła więc zebrać środki na zakup takiego sprzętu i w ten sposób, w 2009 r., zrodził się pomysł akcji „Puszka dla maluszka”, polegającej na zbiórce zużytych, aluminiowych puszek. Pieniądze uzyskane z ich sprzedaży wystarczyły nie na jeden, a na trzy inkubatory, które ratują już życie kameruńskim wcześniakom. W następnym roku pieniądze postanowiono przeznaczyć na zakup leków dla misyjnych przychodni i szpitali, bowiem w Afryce z powodu zapalenia płuc, malarii, biegunek, odry czy tężca każdego roku umierają miliony dzieci. W międzyczasie do fundacji zgłosiła się siostra zakonna pracująca w Etiopii, która nie mogła podawać swoim małym pacjentom szczepionek, bowiem byli oni po prostu wygłodzeni. Kolejna edycja akcji pozwoliła więc na zakup takiej ilości mleka w proszku, która starczy w tej przychodni na kilka lat. Nie o bicie rekordów w takich akcjach chodzi, ale warto zauważyć, że zeszłoroczna „Puszka dla maluszka” przyniosła aż 8 ton puszek. Uzbieranie ich wymagało zaangażowania dziesiątek tysięcy osób nie tylko z Wielkopolski, ale również z całego kraju. Dzieci z ośrodków misyjnych w Sudanie i Etiopii są im jednak na pewno wdzięczne. Dzięki pieniądzom pochodzącym ze sprzedaży puszek, zostały bowiem opłacone im posiłki i teraz nie chodzą już głodne.
Dla marznących dzieci
Na lotnisku wojskowym, podczas transportu wspomnianych inkubatorów, Justyna Janiec-Palczewska, wiceprezes Fundacji „Redemptoris Missio”, spotkała polskich żołnierzy z kontyngentu stacjonującego w Afganistanie. − Ze wzruszeniem słuchałam ich opowieści o tamtejszych dzieciach, które szukając czegokolwiek na opał, biegają boso po śniegu. Od razu wiedziałam, że musimy jakoś tym maluchom pomóc – wspomina, przybliżając początki innej akcji nazwanej „Pomoc dla dzieci z Afganistanu”. Pomysł był prosty: trzeba dla marznących malców zebrać ciepłą odzież, koce, buty, a żołnierze przetransportują je i rozdadzą w afgańskich wioskach. I znowu Polacy nie zawiedli. Każdego roku pomoc liczona jest w tonach, choć oczywiście równie cenna jest każda sztuka odzieży. Wie o tym także urszulanka, s. Cecylia Śmiech, która od lat dzierga z wełny czapeczki dla afgańskich dzieci. W sumie zrobiła ich już prawie pół tysiąca.
Kiedy tylko fundacja wyśle rzeczy do Afganistanu, wiosną zabiera się za organizację akcji „Opatrunek na ratunek”. Już od początku działalności fundacji, powracający z wolontariatu lekarze podkreślali, że w misyjnych szpitalach brakuje nie tylko leków, ale i materiałów opatrunkowych. Mając więc świadomość, że liczy się każda pomoc, fundacja od lat wspiera te placówki także i w tym obszarze. Na misjach nieustannie brakuje również przyborów szkolnych dla dzieci. Akcja „Ołówek dla Afryki”, polegająca na ich zbiórce, trwa więc zasadniczo przez cały rok.
Pomoc przeliczamy na kilogramy
Najmłodszym „dzieckiem” fundacji jest akcja „Czary mary okulary”. Zaistniała ona z inspiracji lekarek wolontariuszek, które przebywały na Jamajce. Wiedząc o tym, że latem przyjadą tam okuliści, postanowiły zadbać o okulary, chociażby używane, które będą mogli oni dobrać tamtejszym mieszkańcom. Bardzo niewielu z nich może sobie bowiem pozwolić na ich zakup. − Kiedy na Jamajce ludzie z wiekiem zaczynają widzieć coraz słabiej, uczą się po prostu z tym żyć. Nie widzieć i nagle zobaczyć dzięki okularom, to dla miejscowych jak „czary mary”, stąd nazwa naszej najnowszej akcji – tłumaczy Justyna Janiec-Palczewska. Mimo że akcja trwa od niedawna, zebrano już kilkadziesiąt kilogramów okularów. − Tak już mamy, że pomoc zawsze przeliczamy na kilogramy – żartuje pani Justyna, dodając, że jeśli akcja zda egzamin, zostanie wpisana w roczny plan pracy fundacji.
Jej działalność nie ogranicza się jednak do cyklicznych akcji. Fundacja dzięki pomocy Ministerstwa Spraw Zagranicznych wybudowała w Tanzanii, w wiosce Kiabakari przychodnię zdrowia, która jest jedną z najnowocześniejszych w regionie. Każdego roku, właściwie od początku swojego istnienia, organizuje również kursy przygotowujące kadry medyczne dla misji, w których uczestniczą osoby z całej Polski.
Fundacja prowadzi też adopcję na odległość. Objętych jest nią ponad 90 dzieci z Kamerunu. Ich polskimi „rodzicami” są zarówno osoby indywidualne, w tym jeden ksiądz, jak i całe rodziny czy szkoły. Przekazują one 400 zł rocznie, co w Afryce wystarcza na opłacenie szkoły, zakup mundurka i książek, ale także leków. Pieniędzmi na miejscu dysponuje siostra zakonna z misji, dbająca także o to, aby osoby, które adoptowały konkretne dziecko, otrzymywały informacje na jego temat.
Każdy pomaga jak może
Zorganizowanie różnych akcji charytatywnych nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie wolontariusze pomagający fundacji w jej poznańskiej siedzibie. – Oni są sercem fundacji – stwierdza jej prezes Anna Tarajkowska. – Zajmują się wszelkimi zbiórkami, pakowaniem paczek i przygotowaniem ich do wysyłki. A do tego potrzeba wielu par rąk – dodaje. Obecnie, na stałe, w fundacji pomaga ok. 20 osób, ale nie sposób zliczyć tych wszystkich, które przewinęły się przez ponad 20 lat jej istnienia. W niewielkiej siedzibie „Redemptoris Missio”, którą stanowi jedno duże pomieszczenie w podziemiach domu parafialnego poznańskiej parafii pw. św. Jana Kantego przy ul. Grunwaldzkiej, panuje rodzinna atmosfera i bardzo często wesoły gwar. Tak jest na przykład teraz, gdy rozmawiamy: ktoś pracuje przy komputerze, ktoś inny dzwoni, a jeszcze inne osoby obszywają paczki płótnem (chroni je to przed rozkradzeniem w czasie transportu). Kiedy pytam, jak dzielą obowiązki, słyszę, że każdy robi to, w czym czuje się najlepiej. Drzwi pomieszczenia otwierają się co chwilę, wchodzą kolejni wolontariusze. To głównie studenci medycyny i stomatologii czy przyszłe położne, z których wielu prędzej czy później wyjedzie na praktyki do krajów misyjnych.
Wracamy do Puri
Jedną z pierwszych wolontariuszek fundacji była jej obecna prezes. − Ojciec Marian Żelazek potrzebował stomatologa dla swoich trędowatych z wioski, którą założył w Puri w Indiach. I tak się złożyło, że to ja tam pojechałam. To był rok 1993. Na miejscu zastałam bardzo prymitywne warunki. Stomatolog nie przyjmował tam od lat, więc przez sześć tygodni mojego pobytu głównie usuwałam zęby, bo nie było już co leczyć – wspomina pani Anna, dodając, że czuła się tam tak potrzebna, że odtąd regularnie jeździła do Indii, przywożąc ze sobą leki i podstawowy sprzęt medyczny.
Ostatni raz była w Puri 10 lat temu, więc kiedy została zaproszona na odbywające się na przełomie stycznia i lutego tego roku sympozjum poświęcone życiu i działalności zmarłego w 2006 r. o. Mariana Żelazka, chętnie tam pojechała. Towarzyszyła jej w tej podróży Justyna Janiec-Palczewska. – Postanowiłyśmy wykorzystać tę okazję do podtrzymania kontaktu z tamtejszą placówką, aby nasi studenci mogli znowu jeździć tam na staż. To bowiem miejsce, w którym mogą się oni wiele nauczyć i dużo pomóc – zauważa pani prezes i dodaje, że fundacja wspiera również finansowo wioskę o. Mariana.
Przez lata działalności Fundacja „Redemptoris Missio” wysłała na kilkumiesięczne, ale także dłuższe pobyty blisko 150 osób. Pomagały one w Tanzanii, Ugandzie, Kamerunie, Kenii, Republice Środkowej Afryki, Papui-Nowej Gwinei, Indiach i na Jamajce. – Żaden nasz wolontariusz nie trafił jeszcze do Ameryki Południowej. Ale teraz, kiedy mamy papieża z Argentyny, czujemy się zdopingowani, żeby i tam dotrzeć – stwierdza Anna Tarajkowska.
Fundacja Pomocy Humanitarnej „Redemptoris Missio” powstała w 1992 r. z inicjatywy środowiska naukowego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Jej nazwę zaczerpnięto z encykliki Redemptoris missio (Misja Odkupiciela) bł. Jana Pawła II o stałej aktualności posłania misyjnego Kościoła. Od 1997 r. fundacja zrzeszona jest w Medicus MundiInternational, międzynarodowej sieci organizacji humanitarnych. Więcej o działalności oraz możliwościach jej wsparcia na www.medicus.ump.edu.pl.