Jeśli we współczesnym świecie istnieją jeszcze jakiekolwiek intelektualne „autorytety moralne”, to kimś takim jest dla mnie bez wątpienia francuski filozof André Glucksmann.
Mówi rzeczy niewygodne i dla prawicy, i dla lewicy, daje bolesne prztyczki w nos zatopionej w ślepym konsumpcjonizmie i doczesnych uciechach Europie, naraża się opinii publicznej i wszechwładzy „najlepszych czasów antenowych” – o tak, André Glucksmann robi wiele, by zostać znienawidzony, zamilczany i zapomniany. A jednak na przekór temu wszystkiemu jest uważnie słuchany.
Więcej niż Nobel
W świecie wszechobecnego klakierstwa, lizusostwa i konformizmu jasna, bezkompromisowa postawa Glucksmanna, nazywającego zawsze zło po imieniu, niezależnie od jego politycznych i geograficznych barw, jest dziś prawdziwą rzadkością. Docenili ją także członkowie Akademii Oświęcimskiej, przyznając mu pod koniec ubiegłego roku prestiżową Nagrodę Praw Człowieka im. Jana Pawła II. Otrzymują ją te postaci, które „w praktyce, poprzez własne życie i działania realizują ideał zaangażowania w sprawie człowieka”. Doprawdy trudno znaleźć dziś kogoś, kto zasługiwałby na to miano bardziej niż André Glucksmann. – Jest to publicysta kontrowersyjny, to znaczy daleki od oportunizmu. Po prostu przedstawia własne opinie i podejmuje takie tematy, które bardzo często są niewygodne i dla polityków, i nawet dla ludzi sumienia (…), sprawy, o których politycy europejscy próbują zapomnieć, sprawy tragedii ludzkich i bardzo ostro się na ten temat wypowiada – tak na temat kulisów przyznania nagrody francuskiemu filozofowi mówił w Radiu Watykańskiemu prof. Antoni Kamiński ze związanej z Akademią Oświęcimską Fundacji Pro Publico Bono.
Glucksmann otrzymał Nagrodę Oświęcimską z rąk Benedykt XVI po zakończeniu audiencji generalnej w Watykanie, niemal w tym samym czasie, kiedy Barack Obama odbierał w Oslo Pokojową Nagrodę Nobla. Pytany o swoją ocenę decyzji komitetu noblowskiego stwierdził, w charakterystycznym dla siebie stylu, że to nie prezydent USA powinien otrzymać to wyróżnienie, ale naród amerykański, który wybrał pierwszego Afroamerykanina. – Dostał ją za słowa, za przemówienia – ocenił Glucksmann, dodając, że pokojowy Nobel należał się prawdziwym obrońcom praw człowieka w Rosji.
Pokuta filozofa
Poglądy Glucksmanna są tym ciekawsze, im dłuższą intelektualną drogę pokonał 72-letni dziś filozof. Ten syn austriackich Żydów związał się we wczesnej młodości z wpływowymi francuskimi ruchami radykalnej lewicy, a w 1968 r. należał już do czołówki ideologów ówczesnej paryskiej rewolty antyimperialnej. Młodzieńczy radykalizm szybko jednak ustąpił miejsca właściwej mu uczciwości intelektualnej oraz krytycyzmowi i samodzielności w myśleniu. Z czasem Glucksmann zaczął więc coraz bardziej dystansować się od naiwnych mrzonek sytego Zachodu na temat sprawiedliwego socjalizmu. Na początku lat 70. stał się jednym z najgłośniejszych krytyków marksizmu, maoizmu, trockizmu i wszelkich innych odmian komunizmu.
Swoistą ekspiacją Glucksmanna za błędy młodości były dziesiątki jego publikacji poświęconych dogłębnej diagnozie systemu komunistycznego, który według francuskiego filozofa musi prowadzić nieuchronnie do totalitaryzmu. Prawdziwie mistrzowską wykładnię źródeł totalitaryzmu dał zwłaszcza w swojej znakomitej książce „Kucharka i ludożerca”, zrównując w niej komunizm z nazizmem, jako systemu równie zbrodnicze.
Poglądy Glucksmanna musiały oczywiście wywołać szok nad Sekwaną, gdzie obowiązywał model myślenia narzucony przez lewicowych intelektualistów w rodzaju Jean-Paula Sartre’a czy weterana komunistycznej Międzynarodówki Maurice Thoreza, głoszących, że „Stalin miał swoje wady, ale był człowiekiem rozsądnym”. Ów zamach na „święte” dogmaty lewicy sprawił, że Glucksmann, podobnie jak inny czołowy francuski filozof Raymond Aron, znalazł się na dłuższy czas poza głównym nurtem życia publicznego, spotykając się z jawnym ostracyzmem ze strony tamtejszych elit. Ale Glucksmann nie dbał o to, bo też i nigdy nie zabiegał o tanią popularność salonowego intelektualisty.
Jedenaste przykazanie
Najbardziej charakterystyczna dla całego systemu myślenia Glucksmanna jest jednak jego nieustanna walka o prawa człowieka. Ten bezkompromisowy humanista nie godzi się na jakiekolwiek przejawy ich ograniczania ani na żadne ideologiczne próby usprawiedliwiania takiego postępowania. Wręcz alergicznie reaguje także na stwierdzenia w stylu „cel uświęca środki”. - Istnieje bowiem wspólny mianownik wszystkich niszczycielskich ideologii, takich jak teraz islamski ekstremizm, a wcześniej: komunizm i faszyzm. Ten wspólny mianownik brzmi: „Wszystko mi wolno - teraz i tutaj”. Jako bojownik „wyższej sprawy” mogę dokonać zbrodni przeciwko ludności cywilnej w imię „świetlanego jutra” – mówił Glucksmann w jednym z wywiadów.
Równie krytyczny stosunek prezentuje wobec ateistycznego nihilizmu. Podczas wykładu wygłoszonego po otrzymaniu Nagrody Oświęcimskiej stwierdził, że wiedza o Auschwitz nie może prowadzić do odrzucenia Boga, zwątpienia w ludzkie sumienie czy relatywizacji takich podstawowych wartości, jak dobro i przyzwoitość, przeciwnie - musi stać się nową definicją obrony praw człowieka. Wielokrotnie wcześniej mówił zresztą, że „od czasów Auschwitz obrona praw człowieka oznacza zagradzanie drogi do piekła”.
Wszechobecnemu nihilizmowi przeciwstawia Glucksmann postawę zaangażowaną tak w myśleniu, jak i w działalności publicznej. Mottem przewodnim jego życia jest wszak „jedenaste przykazanie”: nie zadawaj cierpień drugiemu człowiekowi ani nie staraj się osiągać dobra jego kosztem.
Glucksmann jest jednak daleki od uprawiania naiwnego pacyfizmu, czego dowodem jest choćby jego poparcie dla antyterrorystycznej interwencji w Afganistanie. Zaangażowanie francuskiego filozofa w obronę prześladowanych ma zresztą charakter uniwersalistyczny i aideologiczny – z równą mocą nawołuje do bojkotu olimpiady w Pekinie w obronie Tybetańczyków, jak i wstawia się za chrześcijanami prześladowanymi w Indiach; krytykuje modny antyamerykanizm europejskich elit, by za chwilę bronić etycznego nauczania Benedykta XVI przed atakami dzisiejszych progresistów.
Zachód podszyty strachem
Znakomity filozof lwią część swojej publicystycznej energii kieruje dziś na kwestie łamania praw człowieka w Rosji oraz imperialne zakusy Kremla. Glucksmann przestrzega szczególnie przed „edukacją agresji i przemocy”, jaką Putin, Miedwiediew i spółka stosują wobec swojego własnego narodu, a także szantażem w stosunku do innych krajów, określając go „rodzajem bardzo niebezpiecznej i nieludzkiej agresji”.
Francuski myśliciel wstydzi się za bierną postawę Europy i Ameryki w obliczu tragedii Czeczenii, nazywając ją „czarną dziurą moralności” Zachodu. Uważa przy tym, że postawa zachodnich przywódców wobec polityki Rosji wynika z mieszanki interesów, lęku, cynizmu i głupoty. - George W. Bush mówił, że Putin to „Good Guy”, Chirac dał mu Legię Honorową, a Gerhard Schroeder dał się po prostu kupić Gazpromowi – przypomniał niedawno francuski myśliciel. Równie negatywnie ocenia zresztą postawę ich dzisiejszych następców, stwierdzając, że „pomiędzy rządami zachodnimi wytworzył się rodzaj niezdrowej rywalizacji. W pojedynkę idą wkupić się w łaski Putina”.
Glucksmann nie jest optymistą, uważa, że działania Putina i jemu podobnych są typowe dla dzisiejszego świata, w którym bardziej liczą się ci, którzy mają większą „siłę niszczenia” aniżeli „tworzenia cywilizacji”: - Żyjemy w epoce szalejących biesów. CNN powinna być dubbingowana fragmentami powieści Dostojewskiego. Lepiej zrozumielibyśmy wtedy nową epokę, w której żyjemy od czasów pamiętnych zamachów terrorystycznych w USA – stwierdza Glucksmann.