Portret przede wszystkim miał za zadanie „nieobecnych czynić obecnymi”. Ale mógł również zajrzeć w głąb duszy portretowanego.
Malarz musiałby być jednocześnie dobrym psychologiem, aby odczytać z twarzy pozującego to, co ten głęboko przed światem ukrywał. Nie zawsze w historii sztuki malarz miał jednak takie ambicje. Wystawa w Zamku Królewskim „Uroda portretu” prezentuje historię portretu w Polsce od XVI wieku po dwudziestolecie międzywojenne. Malowano portrety z różnego powodu, z których najważniejszy był ten, o którym pisał w XV wieku Leon Battista Alberti: aby nieobecnych uczynić obecnymi, a osobom przedstawionym na portrecie pozwolić „wieść jak gdyby dłuższy żywot”. Portret czyni osobę pozującą kimś wyjątkowym – na wieki zapamiętano jej imię, stanowisko i funkcję. Nie należy już do szarej masy. Na wystawie w Zamku Królewskim można zaobserwować nie tylko zmieniającą się stylistykę malowania portretów, ale także jakże oczywisty fakt, że ludzie jednak nie
wiele się od siebie różnią. W gruncie rzeczy portret to sztuka bardzo intymna, choć przeznaczona do publicznego oglądania. Postać jest odziana – stroje się zmieniają w zależności od epoki i mody. Twarz przecież jednak pozostaje naga, być może w oczach kryje się dusza. Właśnie wyraz twarzy, sposób ułożenia rąk, grymas, zdradza prawdę o człowieku. Malarze portreciści, nawet jeśli portretowanie traktowali jak usługę, starali się pokazać osobowość pozującej osoby. Bo przecież portret to spotkanie z drugą osobą, choćby tą sprzed kilku wieków. W jednej z zamkowych sal zgromadzili się królowie, magnaci, arystokracja, a także bohema artystyczna sprzed wojny. Razem patrzą na nas nieśmiertelni dzięki pędzlom artystów.
Jak Batory
Do drugiej połowy XVI wieku sztuka portretu w Polsce nie była zbyt istotna. W sztuce portretowania byliśmy daleko w tyle za Niderlandami. Wszyscy historycy są zgodni, że prekursorem tego gatunku sztuki na ziemiach polskich był Mikołaj Marcin Kober. Kober urodził się w 1550 roku we Wrocławiu, był malarzem czeladniczym. Malował na dworze Stefana Batorego, Rudolfa II i Zygmunta III Wazy oraz arcyksięcia Ferdynanda. Do dziś przetrwały zaledwie dwa obrazy sygnowane jego ręką, ale przypisuje mu się co najmniej kilkanaście portretów. Uważa się, że sztuka Kobera była inspiracją dla licznych portrecistów późniejszych wieków. Obraz z 1583 roku „Portret króla Stefana Batorego” posiada wszystkie charakterystyczne cechy zjawiska jedynego w swoim rodzaju w całej sztuce europejskiej – portretu sarmackiego. Dzieło to weszło do kanonu całopostaciowych wizerunków w sztuce polskiej. Każdy magnat pragnął mieć taki portret – w takiej samej pozie z podobnym wyrazem twarzy, co wybrany przez niego władca. Do dziś z kolei zachwycają koronki wdowiego stroju królowej Anny Jagiellonki, wzbudza do refeleksji nad przemijaniem jej pomarszczona twarz ujęta w „Portrecie królowej Anny Jagiellonki w stroju wdowim”. Kober malował władców do końca życia, a sposób jego przedstawiania królów stał się obowiązującym wzorem dla innych portrecistów na kolejne sto lat.
Malarze królów
Posada nadwornego malarza była opłacalna i budziła ogólny szacunek. Nierzadko taki malarz stawał się jednym z najbliższych władcy osób, ale najważniejszą jego pracą było oczywiście portretowanie. Trzeba przyznać, że oryginalność na dworze królewskim nie była w cenie, no i oczekiwano, że wizerunek będzie raczej urodziwszy niż w rzeczywistości. Tym bardziej należy się szacunek tym z artystów, którzy wyłamywali się ze schematów i wykazywali odwagą. Na wystawie „Uroda portretu” zobaczyć można obrazy kilku kolejnych nadwornych malarzy. Jerzy Daniel Schultz był zafascynowany sztuką niderlandzką, z której czerpał malując portrety Jana Kazimierza. Z niezbyt pięknej fizjonomi i powierzchowności Michała Korybuta Wiśniowieckiego potrafił uczynić postać fascynującą i intrygującą. Służył również Janowi III Sobieskiemu w pierwszych latach jego panowania, ale malował także znane osobistości Rzeczpospolitej. Dbał o najdrobniejsze szczegóły, postaci do dziś patrzą na nas przenikliwym wzrokiem, a Schultz najwyraźniej pragnął przekazać na płótnie psychologiczną głębię portretowanej osoby.
Ze ścian spoglądają na nas także inne słynne osobistości, np. Stanisław August Poniatowski namalowany przez ulubioną portrecistkę Marii Antoniny, Elisabeth-Louise Vigee Le Brun. Jednak nadwornym portrecistą Stanisława Augusta był Włoch Marcello Bacciarelli, który jest autorem aż 30 królewskich portretów, nie licząc wizerunków, jakie malował dla otaczającej króla magnaterii.
Gęby ludzkie
W malarstwie portretowym XX wieku królują nie władcy a osoby z kręgów artystycznych. Natomiast samym artystom dwudziestolecia zależało na przedstawieniu jak najbardziej pogłębionej psychiki modela. Olga Boznańska, Stanisław Wyspiański, Jacek Malczewski w swojej twórczości przywiązywali do portretu ogromną wagę. Malarstwo portretowe było niemal głównym nurtem ich twórczości. Szukali w nim głębi, prawdy o drugim człowieku, chcieli zobaczyć duszę i zatrzymać przemijającą chwilę.
Autorem portretu zamykającego wystawę jest Stanisław Ignacy Witkiewicz. „Gęba ludzka w niesamowity sposób mnie interesuje” – mawiał Witkacy, choć początkowo portretowanie traktował jako sposób na zarobienie pieniędzy. O usługowym charakterze tego rodzaju twórczości świadczy założona przez niego Firma Portretowa. Jest autorem ogromnej ilości portretów, które może właśnie dopiero dziś robią wrażenie. Jego nowatorskie podejście do portretu i – wbrew pozorom – poważne traktowanie zarówno pozującego, jak i siebie – zaowocowało prawdziwą i oryginalną sztuką.
Wystawa „Uroda portretu” to spotkanie przede wszystkim z ludźmi, których artysta zatrzymał na chwilę w jednej pozie. Samotni, zatrzymani w kadrze obrazu, patrzą przed siebie, o czymś myślą, marzą. Na chwilę zastygli upozowani, za chwilę gdzieś pójdą, coś powiedzą, może się roześmieją, a może będą się awanturować lub tęsknie spojrzą przez okno. Życie potoczy się dalej, ale dla potomnych zawsze pozostaną tacy sami.
„Uroda portretu. Od Kobera do Witkacego”
Zamek królewski w Warszawie
Wystawa czynna do 28 lutego