Boże Narodzenie – przez dzieci nazywane po prostu Gwiazdką – to chyba najbardziej utęsknione i oczekiwane święta roku. Na pewno przyczynia się do tej tęsknoty dobrze przeżyty Adwent – czas oczekiwania.
Jednakże w coraz większym stopniu te świąteczne apetyty rozbudza odpowiednia reklama, dekoracje sklepów i ulic, melodie kolęd dyskretnie sączące się z głośników w hipermarketach i całe tabuny krasnalowatych mikołajów, kuszących do kupna zbytkownych towarów. Niestety, w ten sposób akcent przesuwa się na handlową komercję, a religijne skojarzenia i treści schodzą na drugi plan.
W krajach Zachodu poprawność polityczna wręcz zakazuje używania nazwy Christmas. Tam to jest już tylko Holiday, czyli zwykłe święta, albo raczej wolne. Dlatego tym bardziej musimy się zatroszczyć o pielęgnowanie duchowości Bożego Narodzenia, by nie zatracić jego najgłębszych i najcenniejszych wartości.
Osobiste doświadczenie każdego z nas pokazuje, jak głęboko wpisują się w naszą świadomość i pamięć Święta Bożego Narodzenia. Zwykle jest to jedno z najsilniejszych wspomnień i przeżyć dzieciństwa, które pozostawia trwały ślad w naszej psychice i uczuciowości. Nieodłącznie kojarzy się z tymi świętami poczucie ciepła, przytulności, radości i obdarowania. Dziecko, nawet najmłodsze, odczuwa to i rozumie bardzo dobrze. Ale później trzeba włożyć sporo wysiłku, by to dziecięce doświadczenie przenieść na wyższy poziom – żeby od nastroju przejść do zrozumienia, od radości z prezentów do wdzięczności i ofiarności, a od apetytu na wigilijne potrawy do modlitwy i uwielbienia Boga.
Świąteczne symbole i skojarzenia, odczucia zmysłów i wspomnienia, stają się nośnikiem głębokich treści. Dziecko ich jeszcze nie rozumie, ale doskonale potrafi odczuć świąteczną atmosferę i ważność tego święta. Później te wspomnienia ożywają i można na nich budować wiarę. Jest to wiara całkowicie zanurzona w życiu, związana z rodziną, domem, miłością, czyli najbliższym środowiskiem człowieka. Każdy osobiście odczuwa i przeżywa, że Bóg wszedł właśnie w jego życie, że Boże Narodzenie nie jest jakąś abstrakcją, lecz konkretnym wydarzeniem, i to nie tylko historycznym, lecz osobistym, aktualnym, rodzinnym. Bóg stał się nie tylko członkiem rodziny ludzkiej, lecz także mojej rodziny, mojego rodu. Stał się domownikiem naszego domu: bliski niczym brat.
Duchowość Bożego Narodzenia to świadomość obecności Boga w mojej codzienności, w przestrzeni mojego życia, rozumianej najbardziej konkretnie: w mojej kuchni, sypialni, przy wspólnym stole, na spacerze. Wyraźnie potwierdza się tu prawda, że nic, co ludzkie, nie jest Bogu obce. Chyba w żadnym innym przypadku duchowość nie splata się tak ściśle z życiem i różnymi jego przejawami, a sprawy boskie nie stykają tak blisko ze sprawami ludzkimi. Przecież Bóg stał się Człowiekiem, Słowo – Ciałem, by zamieszkać między nami. To stąd ten swojski klimat Bożego Narodzenia. Jeśli będziemy go pielęgnować i chłonąć, Bóg będzie z nami – i to nie w kościele, lecz w domu.
Świąteczne wspomnienia
Dużą choinkę, prosto z lasu, kupowało się wtedy wprost z przyczepy za parę złotych i ciągnęło na sankach ośnieżonym chodnikiem. W domu zapach prawdziwego igliwia mieszał się z wonią świeżo wypastowanej podłogi, świątecznych pierników i kapusty z grzybami. Było coś szczególnego i niepowtarzalnego w tych wigilijnych przygotowaniach, podawaniu tacie bombek i świeczek na choinkę, rozplątywaniu „anielskich włosów” z ubiegłego roku, rozsuwaniu dużego stołu... Z kuchni dochodziło skwierczenie i zapach pieczonych karpi, ale ja cieszyłem się na makiełki i barszcz z uszkami. Najbardziej święty był opłatek: leżał na kryształowym talerzyku i babcia kazała nam go pocałować.
Pamiętam, jak szukałem na niebie pierwszej gwiazdki. Stanęliśmy wtedy odświętnie ubrani wokół stołu, tata przeczytał modlitwę, zaśpiewaliśmy kolędę, potem życzenia z opłatkiem, rozlany barszcz na białym obrusie... i wreszcie utęskniony św. Mikołaj. Miał wielką brodę z waty, zegarek taty na ręce i wszystko o nas wiedział, ale ja wierzyłem, że to jest prawdziwy św. Mikołaj.
Za oknami cicho padał śnieg i było zupełnie biało. Następnego ranka z pewnym żalem trzeba było zostawić otrzymane w prezencie auto i iść do kościoła. Na szczęście przeczysty, śnieżny puch umilał wyjście z domu i wracając ze Mszy, rzucaliśmy się z tatą kulkami, ile tylko się dało. Przed obiadem w ciepłej kuchni śpiewaliśmy wszyscy kolędy, a mama doprawiała świąteczny rosół.
Potem szliśmy na obowiązkowy, rodzinny spacer do parku, ślizgając się przy tym co niemiara i rzucając śniegiem. Po drodze odwiedzaliśmy wszystkie kościoły, by podziwiać żłóbki. Następną radością był podwieczorek z przepysznym makowcem i kawą, którą na mocy świątecznego przywileju zostaliśmy poczęstowani. Jedną z dwóch „zdobycznych” pomarańczy podzieliliśmy między wszystkich tak, by przynajmniej każdy dostał po kawałeczku. Na kolację był bigos i resztka wigilijnego karpia. Natomiast o dwudziestej uroczyście włączaliśmy telewizor, by wspólnie obejrzeć western. Po filmie znów śpiewaliśmy kolędy. Wszyscy byli szczęśliwi, syci wrażeń, słodyczy, miłości… Nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem w fotelu, a tata przeniósł mnie cicho do łóżka.