Jan Grzegorczyk, pisarz, publicysta, autor scenariuszy filmowych i słuchowisk radiowych. Jego książka „Cudze Pole” otrzymała Feniksa 2008. 
W swojej najnowszej książce „Pieśń słoneczna Róży Bluszcz” starasz się ukazać czytelnikowi zupełnie inną twarz naszych świętych...
- Piszę w ogóle o człowieku. A nie sposób tego robić, jeśli nie zgłębia się zarówno jego słabości, jak i świętości. Trudno jest człowiekowi, kiedy zapomina, że są w nim ziarna świętości, które są jak gwiazdy na ciemnym niebie. Dzisiaj dyżurnym tematem jest małość człowieka, jego podłość, krętactwa. Próbuję dawać temu przeciwwagę, ale nie idealizując człowieka, tylko szukając w nim tych gwiazd, okruchów świętości, które go zbawiają, dla których Bóg tak bardzo go kocha.
Od lat piszę o świętych kanonizowanych, ale przede wszystkim piszę o ludziach, którym zdarza się być świętymi. Człowiekowi zdarzają się w życiu święte chwile, kiedy przekracza swój lęk, egoizm, pychę. Roman Brandstaetter, mój mistrz, dał mi podstawową miarę człowieczeństwa i świętości jednocześnie. Powtarzał: „Jestem, gdy jestem dobry”. Naszą doskonałością jest zdolność do współodczuwania z drugim. Brandstaetter wiele też mówił i pisał o sprzecznościach drzemiących w człowieku. Uważał, że one go nie umniejszają, lecz są jego bogactwem. Napisał nawet psalm o błogosławionych niosących tysiące sprzeczności, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Trzeba kochać bliźniego w jego sprzecznościach.
Przez wieki traktowano świętość jako bukiet cnót heroicznych, jako uwolnienie się od grzesznych skłonności czy pogardę dla życia ziemskiego. Taki model świętości oddalał ją od normalnego człowieka zmagającego się z własną lichością, nędzą. Oczywiście w skarbcu Kościoła na szczęście są też inne wzorce. Siostrę Faustynę otocznie przekonywało, że ma sobie wybić z głowy, żeby Jezus przestawał z taką niedoskonałą istotą jak ona. Kiedy ją samą ogarnęły wątpliwości, Jezus ją zapewnił, że właśnie „przez taką nędzę chce okazać wszechmoc swego miłosierdzia”.
Dla mnie jednym z najpiękniejszych świętych jest Syn Marnotrawny. Święta jest dla mnie ta chwila w jego życiu, gdy znalazłszy się na dnie, odszukał Adres Domu swego Ojca. Człowiek potępia się całym swoim życiem, a zbawia się jednym półprzytomnym oddechem, w którym jest miłość. Znam człowieka, który popełniał samobójstwo. Cudem odratowany wszedł potem na nieprawdopodobnie piękną ścieżkę duchowego odrodzenia i żył w moim rozumieniu jak święty. W jednym żywocie może się ścierać piekło i niebo.
Do Boga często idziemy przez upadek. Żywoty ludzkie mają tak nieprawdopodobnie cudowne i karkołomne scenariusze. Niektórzy są tym faktem wręcz zgorszeni. Ja należę do tych, których te „zakręty w ciemnościach” zachwycają i prowokują do poszukiwania gwiazd. Okruchów świętości. Kocham moich garbatych świętych.