No i stało się. Nad Polską rozbiła się bańka z całą spuścizną romantyzmu: romantycznym mesjanizmem, biologiczną preferencją młodości, mistycznym wtajemniczeniem w kosmos, naturę, historię, wrażliwością, zafascynowaniem kulturą ludową, zwłaszcza pradawną Słowiańszczyzną, oraz bezgranicznym wprost zaufaniem do pozarozumowych źródeł poznania, takich jak: wiara, uczucie, intuicja, dary wewnętrzne. A nad tym wszystkim unosi się duch wieszcza Słowackiego, o którym młode pokolenie w dużej mierze myśli dziś z przekąsem, ślęcząc nad „Balladyną”, „Kordianem” czy „Horsztyńskim” i powtarzając słowa gombrowiczowskiego nauczyciela Bladaczki: „Słowacki wielkim poetą był”. I tyle. Czy ktoś sięga jeszcze po „Beniowskiego”, który mógłby konkurować z „Don Juanem” Byrona, „Godzinę myśli” – doskonały przykład medytacyjnego nurtu w polskim romantyzmie – czy artystycznie niezwykły poemat „Król-Duch”? Rozkoszuje się „Anhellim” czy ukazującym jadowitą satyrę „Fantazym”? Gwoli prawdy trzeba przyznać, że najlepiej znana jest historia tytułowej Balladyny, dręczonego niepokojem i niezdolnego do wielkich czynów młodzieńca Kordiana, no i może jeszcze „sztandarowy” „Testament mój”... O popularności pierwszego z wymienionych utworów świadczy np. jego niedawna ekranizacja. Na język filmu, którego premiera odbędzie się 4 września, „Balladynę” „przełożył” Dariusz Zawiślak. Oby była to udana ekranizacja. Obawiam się jednak, że większość z tych tytułów to dla wielu jedynie głucho brzmiące słowa, zasłyszane być może jedynie na antenie radia czy przeczytane na teatralnym afiszu. A przecież wiele z nich niesie uniwersalne prawdy.
Syn stepu
Słowacki to poeta, którego trudno wcisnąć w sztywne ramy interpretacyjne, bo i jego twórczość jest ogromna, zamyka się bowiem w kilkunastu opasłych tomach. Ten, który zrewolucjonizował język poetycki, posługując się eterycznymi obrazami, romantyczną tęsknotą za nowymi wrażeniami, tworząc wiersze skrzące się dowcipem i liryzmem, zdobył sławę dopiero po śmierci. Dopiero pokolenie symbolistów zaczęło widzieć w nim swojego mistrza, poprzednika francuskiego symbolizmu. Jak zatem najtrafniej określić autora „Grobu Agamemnona”? Bardzo celnie wypowiedział się o nim Artur Górski, pisząc: „Słowacki, syn stepu i dusza stepu, gdzie księżyc wschodzi poprzez krzyże, a błękit, jak oko świata nalane blaskiem po brzegi, waży orlich myśli lot i zadumę – natura anhelliczna, jak lira w ręku Boga cała gędźbą brzęcząca, światłolotna i przenikliwa jak eter, a zarazem pełna dumnego żalu własnej odmienności, samotna w życiu i zgonie, jak zdychający lew na pustyni...”. Czy ten krótki, aczkolwiek bogaty w obrazy i kolory opis nie zachęca do lektury równie złożonej twórczości autora?
Słowackiego warto czytać na co dzień, a nie tylko z okazji rocznic zaglądać do jego tomików, bo to jeden z tych, „którym Polska pod zaborami zawdzięcza trwanie duchowe i narodowe, który łączył polską kulturę i historię z kręgiem antycznej cywilizacji greckiej”, który miał niezachwianą wiarę w rychłość wielkiej przemiany, gorączkowo wpatrując się w niebo szukał znaków pochodu „Ducha” zapalającego świat błyskami piorunów, który zapoczątkuje nową erę, a wraz z nią da wolność Polsce.
Idzie jako Król Duch
Wychowywał się na Wołyniu, gdzie 4 września 1809 r. przyszedł na świat w Krzemieńcu, w rodzinie typowo inteligenckiej, prowadzącej coś w rodzaju salonu literackiego, gdzie często goszczono literatów, artystów, uczonych prowadzących dyskusje o sztuce czy literaturze oraz poetyzującą młodzież. Ojciec jego, Euzebiusz Słowacki, był profesorem literatury na Uniwersytecie Wileńskim. Gdy zmarł w 1814 r., matka Juliusza, Salomea z Januszewskich, po raz drugi wyszła za mąż, również za profesora uniwersytetu, doktora Augusta Bécu, który jednakże nie interesował się wychowaniem pasierba. Na wychowanie małego Juliusza, od urodzenia wątłego, chorowitego i zagrożonego po ojcu skłonnością do gruźlicy, największy wpływ wywarła właśnie matka, roztaczając nad nim nadmierną wprost opiekę, niesprzyjającą usamodzielnieniu się przyszłego autora „Księdza Marka”. Młody Słowacki był uzdolniony, choć wyniosły i o niepohamowanych ambicjach. Był bardzo młody, gdy otrzymał dyplom z prawa na Uniwersytecie Wileńskim.
Poetyckie zainteresowania ukształtowały się w nim dość wcześnie. Drugą jego namiętnością była chęć dorównania, a następnie rywalizacji z Mickiewiczem o pozycję „narodowego” poety. Wydane w Paryżu w 1832 r. dwa tomiki „poezji” nie zrobiły wrażenia na publiczności, a i obecność, i kult osoby Mickiewicza-wieszcza, wpłynęły na decyzję o wyjeździe z Francji. Dwa lata spędzone w Genewie (1833-1835) zaowocowały powstaniem m.in. „Kordiana” i „Balladyny”. Ten okres, a także późniejsza podróż do Rzymu, a potem na Wschód, uczyniły ze Słowackiego twórcę dojrzałego, oryginalnego, czego owocem jest m.in. „Podróż do Ziemi Świętej”. Na rok 1842 r. przypada tzw. mistyczny przełom Słowackiego, pogarsza się również jego stan zdrowia – organizm poety trawiła gruźlica. Odkrywaniu tajemnic genezyjskich natury i historii Słowacki poświęcił swe ostatnie lata.
Do końca gorączkowo pisał lub dyktował nowe strofy „Króla-Ducha”. Zmarł 3 kwietnia 1849 r. w Paryżu. Pochowano go na cmentarzu Montmartre, a w 1927 r. jego prochy ekshumowano i przewieziono do Krakowa, gdzie spoczął na Wawelu. 28 czerwca tego roku, na dziedzińcu zamkowym Józef Piłsudski, wierny czytelnik nierozstający się z „Beniowskim”, wygłosił przemówienie, które zakończył słowami: „(...) patrząc na tę trumnę wiem, że (...) Słowacki idzie (...). Idzie jako Król Duch”(...). „W imieniu Rządu Rzeczypospolitej polecam Panom odnieść trumnę Juliusza Słowackiego do krypty królewskiej, bo królom był równy”.