W jednej z bajek Andersena w piekle zostaje stworzone lustro. Jest szczególne. Rzeczy piękne, wielkie i wzniosłe odbite w nim wyglądają na pokraczne, karłowate, brzydkie. Diabeł jest zachwycony, każe swoim sługom zanieść lustro do nieba, ci jednak po drodze upuszczają diabelski wynalazek. Lustro pęka, a jego okruchy zostają rozsiane po całym świecie, jeżeli wpadną do czyjegoś oka - rzeczy piękne i dobre będzie widział jako szpetną karykaturę...
Niestety coraz częściej odnoszę wrażenie, że dziewiętnastowieczny duński bajkopisarz wcale nie wymyślił tej historii, po prostu przewidział naszą rzeczywistość. Wielu współczesnych twórców zachowuje się tak, jakby mieli w oku fragmenty diabelskiego lustra. W imię tzw. prawdy obnażają czy to na kartach książek, czy to na filmowych ekranach najbardziej odrażające ludzkie przypadłości. W salach wystawowych lansują obrazoburcze produkcje (bo przepraszam, ale trudno mi za dzieło sztuki uznać coś, co się nazywa "merda del artista" i jest po prostu zwykłym g..., niewykluczone zresztą, że przez rzeczonego artystę zrobionym) . W zasadzie oburzeni krytycy powinni wezwać do bojkotu tego typu działań. Dzieje się jednak odwrotnie - im coś obrzydliwsze, tym większym cieszy się zainteresowaniem, im bardziej obrazoburcze, tym lepszą ma prasę. Nie daj Boże promować piękno, bezinteresowność, patriotyzm. Od razu podnoszą się głosy piętnujące hipokryzję takiego twórcy. No, bo przecież człowiek z natury jest ułomny, więc pokazywanie jego szlachetnych postępków to zakłamywanie obrazu. Gilbert K. Chesterton pisząc kiedyś o kardynale Newmanie stwierdził, że zamiast zdumiewać się, iż kardynał potrafił zachować się jak mierny człowiek, należy dziwić się raczej, że mierny człowiek potrafił zostać kimś takim, jak kardynał Newman. Tyle, że to wymagało wysiłku, a my wysilać się nie lubimy. Lepiej więc oglądać filmy czy czytać książki obnażające nędzę ludzkiej kondycji. Od razu można poczuć się bardziej komfortowo. Tylko czy aby na pewno? Jak długo da się żyć wśród takich komfortowo nastrojonych osobników uważających, że ich jedynym celem jest "robienie sobie dobrze". Jak długo przetrwa kraj, którego obywatele dojdą do wniosku, że patriotyzm, poświęcenie dla ojczyzny to głupia zaściankowość. W dodatku zatrącająca niebezpiecznym w jednoczącej się Europie szowinizmem. Być może przesadzam, ale przestraszyła mnie debata wokół przygotowywanego właśnie filmu "Tajemnica Westerplatte, fabuła oparta na faktach". Przeczytałam fragmenty scenariusza opublikowane przez jedną z gazet i zdębiałam. Na 70. rocznicą wybuchu wojny miał powstać film dający specyficzny obraz obrońców Westerplatte. Część żołnierzy to tchórzliwi, siedzących w kałuży własnego moczu dezerterzy (cytuję za scenariuszem), major Sucharski – alkoholik chcący poddać się następnego dnia, jego zastępca kpt. Dąbrowski - psychopata. Wszystko razem – nikomu niepotrzebna z militarnego punktu widzenia farsa. Jest oczywiste, że obrońcy Westerplatte nie szli - jak pisał Gałczyński "czwórkami do nieba". Jednak to, co pod tytułem "fabuły opartej na faktach" chce sprzedać reżyser nieszczęsnego filmu, z faktami tym bardziej nie ma nic wspólnego. Prawdą jest natomiast bohaterska, trwająca 7 dni obrona, która nawet jeżeli z wojskowego punktu widzenia nie miała specjalnego znaczenia, dla reszty Polski była bardzo ważna. Moi rodzice, wówczas 16- i 18-letni, do dzisiaj wspominają, co znaczył wówczas radiowy komunikat: "Westerplatte jeszcze się broni".
Najgorsze jest jednak, że dyskusja dookoła filmu wybuchła nie po ujawnieniu tych kompromitujących szczegółów, ale po tym, jak zaczęto mówić o cofnięciu państwowej dotacji dla produkcji. Wtedy dopiero zaczął się krzyk i powstał list tzw. autorytetów, że to skandal i cenzura. Żadna cenzura, nich sobie kto chce kręci podobne filmy, ale za własne, a nie podatnika, czyli także moje, pieniądze. Poza tym nie widzę powodu, aby polskie władze czy to dotowały, czy sprawowały patronat nad dziełem, które może byłoby zgodne z nazistowsko-komunistyczną, ale na pewno nie polską, racją stanu.
Moi zachodni przyjaciele niejednokrotnie wyrażali zdziwienie, że Polacy nie próbują przybliżyć światu swoich najnowszych dziejów. Europa nie wie, że w Polsce istniało najsilniejsze na okupowanym kontynencie państwo podziemne, że to Polacy odkryli sekret Enigmy (w brytyjskim filmie poświęconym tej sprawie jedyny Polak jest zdrajcą), że to dzięki polskiemu wywiadowi alianci rozpracowali pociski V-1,V-2, co pozwalało na skuteczną z nimi walkę. Dlaczego nikt nie nakręci filmu o pomagającej Żydom organizacji Żegota, o ratującej żydowskie dzieci Irenie Sendlerowej? O tym, że Polacy wydawali Żydów w czasie wojny wie cały świat. Wajda nakręcił film o polskiej chłopce za pieniądze podejmującej się przechowania córki swych żydowskich chlebodawców i dobrze, ale należy pokazywać całą prawdę, a nie tylko jej część. W dodatku tę dla Polski niepochlebną. Dosyć mam patrzenia na mój kraj i jego historię z perspektywy diabelskiego lustra.