Większość nowych wynalazków miała służyć dobru. Choćby obecne we wszystkich miastach kamery. Dzięki nim szybko odpowiednie służby odnajdą zaginione dziecko lub złodziei okradających sklep. Ale wszystko ma swoją drugą stronę. Nie przeraża cię, że jesteś nieustannie obserwowany? Nie spuszcza ciebie z oka osiedlowa kamera, sklepowy monitoring, nie uda ci się nigdzie ukryć, a zaraz możesz zostać pozbawiony intymności. Jeszcze tylko chwila, wszystko w imię twojego bezpieczeństwa. A skoro można psom wszczepiać czipy, żeby się nie zgubiły, to dlaczego nie zrobić tego dzieciom? Wszak kiedy zaginie dziecko, strata jest o wiele większa. Wydaje ci się, że to niemożliwe, myślisz, że nikt nigdy nie przekroczy tej granicy? Kiedy obejrzysz serial Black mirror, nie będziesz już taki pewien. Dla poczucia władzy i dla osiągnięcia sukcesu człowiek zrobi wiele, a jeśli do tego da mu się ułudę wolności, to można się bać. Bo ludzka natura jest zawsze taka sama, a nowe technologie przybliżają do zrealizowania tych pragnień.
Od HALA do smartfona
Pamiętają państwo film Stanleya Kubricka 2001: Odyseja kosmiczna? Został nakręcony według książki brytyjskiego pisarza science fiction Arthura C. Clarke’a, wydanej w 1968 r. Na statku kosmicznym „Discovery One” spotykamy załogę, nad którą panowanie przejmuje pokładowy komputer HAL 9000. Sztuczna inteligencja bowiem wie lepiej, jaki jest prawdziwy cel misji. Oglądamy więc zmagania człowieka z HALEM, tyle że wciąż człowiek posiada mądrość odróżniania dobra od zła. W każdym razie zarówno powieść, jak i film stawiają bardzo wyraźne pytania dotyczące zależności człowieka od maszyny, czyli od tak zwanych najnowszych technologii. Film Kubricka był pewnie pierwszy, ale potem powstało ich sporo na ten temacie. Właściwie w każdym obrazie science fiction mogliśmy spotkać cyborga czy inną maszynę stworzoną przez człowieka, która zamiast człowiekowi pomagać, buntowała się przeciwko niemu i zaczynała własne życie skierowane przeciwko swojemu twórcy. Patrząc wstecz, właściwie można by ten wywód rozpocząć od mitu o Frankensteinie, szalonym doktorze, który stworzył monstrum. Czyli od pragnienia towarzyszącemu człowiekowi od zarania: bycia niczym bóg.
Ale wróćmy do nowych technologii. Różnica między filmami, o których pisałam, a serialem Black mirror jest taka, że tamte dzieją się najczęściej gdzieś w kosmosie, co sprawia, że problem w nich pokazany wydaje się oddalony od nas o miliony lat świetlnych. Nie dotyczy nas, ziemian, żyjących tu i teraz. To wciąż tylko wymysł scenarzystów i pisarzy z wybujałą wyobraźnią. Tymczasem twórca Black mirror, brytyjski scenarzysta Charlie Brooker, osadził akcję kolejnych epizodów w świecie, jaki znamy. Wszystko wydaje się takie same: krajobrazy, miasta, domy, samochody, ubrania. Nie ma tutaj astronautów, są mężowie i żony, koledzy z imprezy i koleżanki z pracy, a świat funkcjonuje znajomo i właściwie normalnie. Z wyjątkiem technologicznych możliwości, którymi dysponuje człowiek. I jak je wykorzystuje?
Po drugiej stronie lustra
Każdy dzień rozpoczynasz od spojrzenia w czarne lustro. Otwierasz oczy i bierzesz do ręki smartfona, tablet, otwierasz laptopa. I zanim wszystkie układy zaczną działać, zanim naciśniesz aktywator, przez sekundę, dwie lub pięć twoja twarz odbija się w czarnej tafli
ciekłego kryształu. Cóż jest po drugiej stronie? Czarne lustro wciąga nas w przestrzenie, nad którymi powoli i niemal niezauważalnie tracimy kontrolę. Na razie wydaje nam się, że panujemy nad swoimi wyborami i cyfrowy świat tylko nam służy pomocą. Ale Charlie Brooker ma wizję dość apokaliptyczną i w inteligentny i błyskotliwy sposób pokazuje nam ją w kolejnych epizodach czwartej już serii swojego serialu. Najbardziej interesujące jest to, że jego twórcy nie tyle straszą nowymi technologiami, co pokazują prawdę o człowieku, o jego popędach i egoizmie, o chciwości, o potrzebie akceptacji, kontroli, władzy, sukcesu. Potrafią też spojrzeć globalnie, na całe społeczeństwa i wydają trafne diagnozy. W tym miejscu przypomnę jeszcze jeden film sprzed dwóch dekad: Truman Show z Jimem Carreyem w roli głównej. To wizja świata bez moralności, w którym całe społeczeństwo ogląda reality show z udziałem niczego nieświadomego przeciętnego mężczyzny. Ten świetny film sprawia jednak, że nie czujemy się dobrze po jego obejrzeniu. Podobne uczucia towarzyszyły mi po każdym odcinku Black mirror. Ten dyskomfort ma związek nie tylko z tym, że nie chce się żyć w takim świecie, ale też z tym, że właśnie do takiego świata zmierzamy, że tak niewiele nas dzieli, bo mechanizmy, które tamtymi filmowymi obrazami rządzą, są przecież obecne w realnym życiu, obserwujemy je, znamy i zauważamy wokół. Czyżby więc tylko wystarczyło dać nam do dyspozycji odpowiednie instrumenty – i wejdziemy w rzeczywistość przedstawioną w Black mirror?
Pełna kontrola
Każdy z odcinków czterech sezonów serialu można oglądać niezależnie, bo każdy opowiada inną historię, często nawet przedstawioną w innej stylistyce. Są to właściwie godzinne filmy, a wśród nich kryminały, dramaty rodzinne, zwykłe obyczajówki, filmy w klimacie noir albo skandynawskiego zimnego kryminału; są thrillery i horrory, a nawet kino wojenne, romans i film polityczny oraz space opera. Twórca mówi w wywiadach, że najbardziej przeraziło go, gdy dowiedział się, że nad niektórymi rozwiązaniami, jakie pokazał w filmach, rzeczywiście prowadzone są badania. Dla niego to wizja koszmarnej niedalekiej przyszłości, w której człowiek dzięki technologiom wykorzystywanym z wygody traci wolność. Tymczasem naukowcy pełni dobrej myśli pracują nad ulepszaniem naszego świata, wierząc w ludzki rozsądek. Nie chcę streszczać fabuły kolejnych serialowych historii, ale mam wrażenie, że wszystkie dotyczą niepohamowanej pokusy kontrolowania cudzego życia. Chcemy być niczym bóg – to nic nowego. Sądzimy, że wiemy lepiej, jak powinno wyglądać nasze życie, a stąd tylko krok od decydowania o życiu innych. Twórcy serialu udowadniają, że właściwie nieważna jest intencja: jedni będą chcieli, żeby było bardziej bezpiecznie, inni będą mieli ochotę na zemstę lub dyktaturę. W obu przypadkach ludzie utracą to, co najważniejsze: wolność. W nowym sezonie zapoznamy się z technologiami, za pomocą których matka będzie mogła sprawdzać, czy jej ukochana córka jest bezpieczna, agentka ubezpieczalni upewni się, czy wypłacić ubezpieczenie na podstawie urządzenia odkrywającego głęboko przechowywane w świadomości wspomnienia, a zakompleksiony programista za pomocą DNA skopiuje nielubianych przez siebie pracowników do wirtualnego świata, w którym gra rolę despotycznego przywódcy. Ludzie pragnący znaleźć swoją „drugą połowę”, bezmyślnie poddają się wyborom randkowej aplikacji, całkowicie tracąc na własne życzenie wolną wolę. Nie wszystkie odcinki kończą się katastrofą, niektóre mają coś w rodzaju happy endu, ale tak naprawdę twórcy za każdym razem stawiają znak zapytania: na serio uważasz, że wszystko skończyło się dobrze?
Zapewniam, że jeśli ktoś widział odcinek z poprzedniego sezonu o życiu sterowanym przez social media, to kilka razy zastanowi się, zanim kliknie „like” czy ikonkę serduszka albo sfotografujecie kupioną właśnie kawę z pianką.