Logo Przewdonik Katolicki

Człowiek z lustra

Łukasz Kaźmierczak
fot. Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

Uciekłem dwa razy: najpierw udało mi się wydostać z piekła Auschwitz. Potem wyswobodziłem się z ubeckiej katowni Mieczysława Moczara – wspomina Edward Padkowski.

Zastanawiam się, od czego rozpocząć ten tekst. Do głowy przychodzi mi dość ograne określenie, że taki życiorys nadaje się idealnie na gotowy scenariusz filmu trzymającego w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny, chwytającego za gardło i naszpikowanego zaskakującymi zwrotami akcji. Tak, to byłby murowany hit. Sztampa kończy się w momencie, kiedy mogę dopisać: Oto bowiem naprawdę znaleźli się ludzie, którzy chcą nakręcić film o uciekinierze z Auschwitz.
 
Wyścig z czasem
„Tacy ludzie jak Edward Padkowski emanują niezwykłą, piękną energią, której nie jest w stanie stłumić ani wiek, ani jakiekolwiek choroby. To jest człowiek ulepiony z tej samej gliny co Jan Paweł II, który choć słabnący, cichnący, cały czas zachowywał siłę ducha i ten niezwykły błysk w oku” – wspomina swoje pierwsze spotkanie z Padkowskim przed kilku laty Mirosław Krzyszkowski, redaktor, dokumentalista i reżyser m.in. głośnego fabularyzowanego dokumentu Pilecki.
Teraz Krzyszkowski wraz z Bogdanem Wasztylem wzięli na filmową tapetę właśnie postać uciekiniera z Auschwitz. Film Lustro realizowany jest pod auspicjami oświęcimskiego stowarzyszenia Auschwitz Memento, które od 2008 r. zajmuje się z dużym powodzeniem nie tylko utrwalaniem historycznych relacji, ale także popularyzowaniem historii poprzez zapisy niezwykłych i dramatycznych ludzkich losów w realiach systemów totalitarnych. Prace nad filmem mają ruszyć na początku sierpnia – jak mówi Bogdan Wasztyl z władz stowarzyszenia – nie można dłużej zwlekać, bo główny bohater ma już dziś 96 lat i nie zawsze jego stan zdrowia pozwala na aktywne uczestnictwo w projekcie. Jedno jest pewne: „Będzie to opowieść o bohaterstwie, ale też o wierności zasadom, niezmienności przekonań i wartości w zmieniającym się świecie. Nasz bohater nigdy nie wyrzekł się ich dla kariery czy pieniędzy. Nie doszedł do majątku, ale ze spokojem może spojrzeć w lustro” – wyjaśniał w niedawnej rozmowie z PAP Wasztyl.
Niestety, jak przyznaje Mirosław Krzyszkowski, tym razem nie będzie to tak duży i tak efektowny fabularyzowany dokument jak w przypadku Pileckiego. Ta produkcja nie ma takiego budżetu, choć stowarzyszenie Auschwitz Memento cały czas próbuje zdobyć niezbędne środki m.in. poprzez publiczną zbiórkę. „Powstanie dokument w nieco innej poetyce. Na szczęście siła słowa i przekazu Edwarda Padkowskiego jest tak duża, że to ona ma stanowić o głównej wartości filmu. To jest bohater naprawdę nietuzinkowy – nie nazwałbym go może Jamesem Bondem – ale jednak żołnierzem nietuzinkowym, z ogromną witalnością, sprytem, odpowiedzialnością, ale poczuciem humoru” – wyjaśnia Krzyszkowski.
 
Czterdzieści metrów od świętości                                                                                               
Charakterystyczna rzecz: najmniej we wspomnieniach Edwarda Padkowskiego jest jego cierpienia w Auschwitz – w swoich opowieściach skupia się raczej na tym, od kogo uzyskał pomoc, i na życiu po ucieczce, na pracy w konspiracji.
Trafia do obozu koncentracyjnego w maju 1941 r. jako młody 21-letni człowiek. Wcześniej bierze udział w walkach podczas kampanii wrześniowej w 1939 r., następnie wstępuje do  Narodowej Organizacji Wojskowej włączonej później do Armii Krajowej. Wraz z kilkoma kolegami z NOW zostaje aresztowany za kolportaż tygodnika „Walka” – po ciężkim śledztwie, mimo bicia i szykan, nie wydaje nikogo i ostatecznie zostaje zesłany do KL Auschwitz, gdzie otrzymuje numer obozowy 16366. Tam od razu trafia w sam środek piekła kacetu – po kwarantannie zostaje skierowany do wyniszczającej pracy ponad ludzkie siły w komando budującym zakłady chemiczne Buna-Werke. Po kilku miesiącach takiej „pracy” jest skrajnie wycieńczony, cierpi na flegmonę – owrzodzenie ciała, nie może pracować. Po selekcji ląduje w bloku szpitalnym, z którego prawie nikt już nigdy nie wychodzi… „Przeżycie zawdzięczam zupełnemu przypadkowi. Jako sanitariusz pracował tam student III roku medycyny we Lwowie, Józef Mężyk, który studiował z moim starszym bratem. Rozpoznał mnie i pielęgnował. W miarę możliwości opatrywał te moje owrzodzenia i dawał dodatkową miskę zupy. Dzięki niemu przeżyłem” – relacjonuje Padkowski w swoich wspomnieniach. Ostrzeżony przed kolejną selekcją, w czasie której Niemcy wybierają „kandydatów” do testowania nowej komory gazowej w Auschwitz-Birkenau, ucieka z lazaretu. Cały czas jest jeden krok przed śmiercią
Potem „awansuje” w obozowej hierarchii pracy: najpierw obiera ziemniaki, później trafia do pracy pod dachem, z początku w komando krawieckim, a następnie w grupie mierników. Ci ostatni wychodzą często do pracy poza teren obozu, mają kontakty z ludnością cywilną i konspiracją na zewnątrz. Edward Padkowski jest już wówczas zaprzysiężonym członkiem obozowej konspiracji.
W Auschwitz staje się także świadkiem heroicznego gestu św. Maksymiliana Kolbego, który w czasie „przebiórki” po ucieczce jednego z więźniów, zgłasza się dobrowolnie w miejsce skazanego na śmierć głodową współwięźnia Franciszka Gajowniczka. Padkowski widzi to wszystko jak na dłoni – potem opowie, że stał w odległości ledwie czterdziestu metrów od Ojca Kolbe…
 
Z wystruganą bronią
Edward Padkowski i jego przyjaciel z konspiracji w NOW Wincenty Ciesielczuk nawiązują na zewnątrz kontakt z tajnym oddziałem AK „Sosienki”. Czekają na dogodny moment do ucieczki, nie chcą narażać innych. Bo w obozie najpierw obowiązuje zasada odpowiedzialności zbiorowej, w myśl której za ucieczkę więźnia mordowani są innych więźniowie, a potem hitlerowcy zastępują ją nową regułą: za uciekiniera trafia do obozu jego rodzina. Sygnałem do ucieczki dla Padkowskiego jest dopiero wiadomość, że Sowieci zajęli Lubelszczyznę. 11 sierpnia 1944 r. dwaj mierniczy nie wychodzą jak co dzień do pracy, tylko ukrywają się, wycinają dziurę w obozowym płocie – tym, który nie jest pod napięciem – i wydostają się na zewnątrz. Ucieczka jest brawurowa, ale dobrze zaplanowana. Idą jak po sznurku między posterunkami, sprzyja im też szczęście. Parokrotnie esesmani przechodzą  dosłownie kilka kroków od uciekinierów. Ci wykazują się jednak iście stalowymi nerwami i nie panikują.
Po ucieczce trafiają do „Sosienek” – jedynego w swoim rodzaju, niezwykłego oddziału Armii
Krajowej, który sam w sobie zasługuje na osobny artykuł. Jego członkowie nie są umundurowani, nie chodzą na co dzień z bronią, tylko pracują normalnie „w cywilu”. Głównym zadaniem oddziału jest utrzymywanie kontaktów z obozem Auschwitz, organizowanie przepływu korespondencji i grypsów, przemycanie żywności do obozu albo podawanie jej więźniom pracującym na zewnątrz, zapewnianie lekarstw dla chorych, a także komunikantów dla księży osadzonych w obozie, aby mogli oni podtrzymywać życie religijne za drutami. To ogromny system pomocy dla więźniów realizowanej na pierwszej linii frontu w warunkach szczególnego narażenia życia. I jeszcze ta druga stokroć bardziej niebezpieczna sfera: pomoc w organizowaniu ucieczek z obozu – planowanie akcji, zapewnianie cywilnych ubrań i żywności, przygotowywanie kryjówek, w których więźniowie po ucieczce mogą się na chwilę zatrzymać, nabrać sił, poczekać, aż odrosną im włosy. Potem w cywilnych ubraniach są przeprowadzani albo w bezpieczne miejsce, albo trafiają do oddziału AK   „Garbnik” w Beskidach, traktowanego jako miejsce przechowywania świadków zbrodni oświęcimskiej.
W „Sosienkach” także jednak wykorzystują doświadczenie byłych więźniów Auschwitz – ludzi, którzy znają obóz od środka, znają język niemiecki i wiedzą, co tam się dzieje. Padkowski i Ciesielczuk pomagają więc w organizacji kilku zbiorowych ucieczek z obozu, dzięki czemu wolność odzyskuje 21 więźniów kacetu. Szczególnie brawurowe są akcje, podczas których żołnierze przebrani w mundury SS i z wystruganymi z drewna atrapami broni wyprowadzają więźniów z obozu pod pretekstem prac remontowych na zewnątrz. Ten „numer” wykorzystywany jest parokrotnie.
 
Uciekłem Moczarowi
Po zakończeniu wojny Padkowski dostaje sygnał, że interesuje się nim komunistyczna bezpieka. Zmienia personalia i miejsca zamieszkania, myli pościgi, zaciera za sobą ślady. Rozpoczyna studia w Lublinie, potem przenosi się na Politechnikę Łódzką, gdzie mieszka jego młodszy brat. Kończy pierwszy semestr studiów, ale wtedy po raz kolejny odzywa się w nim gen przyzwoitości i nonkonformizmu. W Łodzi zdarza się tragiczna historia: młoda studentka Politechniki zostaje zgwałcona i zamordowana przez sowieckich żołnierzy. Padkowski wraz z kilkoma kolegami, mimo przeszkód ze strony bezpieki, organizują demonstracyjny pogrzeb dziewczyny. Wieczorem wszyscy organizatorzy siedzą już w okrytej ponurą sławą łódzkiej katowni UB, którą kieruje Mieczysław Moczar, późniejszy szef całego aparatu represji w PRL. „Przesłuchiwano mnie w pokoju na drugim piętrze, było gorąco, okno otwarte. W pewnym momencie przesłuchujący ubowiec wyszedł na chwilę z pokoju.  Zauważyłem, że obok okna przytwierdzona jest rynna. Bez namysłu zjechałem po niej i po prostu zwiałem. Tym sposobem uciekłem z łap pana Moczara” – relacjonował Padkowski.
I znowu musi się ukrywać. Wyjeżdża do Gdańska, gdzie kontynuuje studia, potem na chwilę do Krakowa, aż wreszcie Wincenty Ciesielczuk ściąga go do Gliwic, gdzie trafia na Politechnikę Śląską. Po jej skończeniu tuła się trochu po kraju, gubi tropy, w końcu zostaje zatrudniony jako asystent w swojej macierzystej gliwickiej uczelni. „Moja kariera naukowa skończyła się, kiedy odkryto moje karty i zostałem rozszyfrowany jako „zapluty karzeł reakcji” z AK – wspomina. Na szczęście to już końcówka terroru stalinowskiego – komuniści zostawiają byłego więźnia Auschwitz w spokoju, ale zabierają mu chwalebną przeszłość i przekreślają szanse na karierę naukową. „Początkowo pracowałem jako asystent, następnie wykładowca, by skończyć na starszym wykładowcy. Aby uzyskać tytuł profesorski, trzeba było mieć <<błogosławieństwo>> ze strony miejscowego komitetu PZPR. Całe szczęście dla mnie czerwonej legitymacji nigdy nie odebrałem” – zaznacza we wspomnieniach.
Na ten motyw niezwykłej wierności prawdzie i elementarnym zasadom, przewijający się we wszystkich opowieściach Padkowskiego, zwraca także uwagę Mirosław Krzyszkowski: „Kiedyś powiedział mi dość dosadnie, że dzięki temu <<patrząc w lustro widzi twarz Edwarda Padkowskiego>>”…
 
……
Aby mógł powstać film o Edwardzie Padkowskim, potrzeba około 208 tys. zł. Stowarzyszenie Auschwitz Memento uzyskało w ramach ogłoszonego programu wsparcie z Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych w wysokości 25 tys. zł., reszta pochodzi ze środków własnych. Nadal jednak brakuje około 100 tys. zł. „Jedyną możliwością zbudowania budżetu jest odwołanie się do ofiarności Polaków. Poszukujemy darczyńców i sponsorów. Każda wpłata jest ważna” – apeluje Bogdan Wasztyl ze Stowarzyszenia. Pieniądze można przekazywać  na konto: 58 8110 1023 2003 0300 3381 0001 z dopiskiem „Darowizna na film Lustro”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki