Odczuwam obecność Tajemnicy
Katarzyna Jarzembowska
Z Alicją Mozgą, laureatką medalu za twórczy wkład w kulturę chrześcijańską, aktorką Teatru Polskiego w Bydgoszczy oraz wykładowcą w Akademii Muzycznej, rozmawia Katarzyna Jarzembowska
Jest Pani zaskoczona tym wyróżnieniem?
Bardzo zaskoczona. Wydawało mi się, że zdobycie takiego medalu jest możliwe tylko wtedy, kiedy człowiek obraca się w wyraźnie katolickim...
Z Alicją Mozgą, laureatką medalu „za twórczy wkład w kulturę chrześcijańską”, aktorką Teatru Polskiego w Bydgoszczy oraz wykładowcą w Akademii Muzycznej, rozmawia Katarzyna Jarzembowska
Jest Pani zaskoczona tym wyróżnieniem?
– Bardzo zaskoczona. Wydawało mi się, że zdobycie takiego medalu jest możliwe tylko wtedy, kiedy człowiek obraca się w wyraźnie katolickim kręgu lub publicznie złoży deklarację na temat swoich poglądów i postawy moralno-etycznej. Tymczasem ja nigdy takiego manifestu nie wygłosiłam. Po prostu żarliwie pracuję z młodzieżą, czy też pracuję sama nad tekstami, które mnie wzruszają. Tak się składa, że to wzruszenie przychodzi do mnie nie w momentach trywialnie rzeczywistych, tylko wtedy, kiedy odczuwam obecność Tajemnicy. Ja mam takie poczucie – i to nie jest założenie programowe – tylko autentyczne poczucie, że każde dzieło sztuki zawsze przychodzi skądś. Od Boga. To znaczy, że jest ta Tajemnica i Bóg daje nam szansę jej dotknięcia. Możemy z niej skorzystać, ale nie musimy. Ci, którzy posługują się w sztuce kalkulacją czy wyrachowaniem, tracą to coś, czego nigdy dokładnie nie określimy, ale co pozwala nam się wzruszyć i wzlecieć ponad biologiczne istnienie.
Czym jest zatem kultura chrześcijańska? I czy w ogóle może być kultura niechrześcijańska?
– Myślę, że jeśli ktoś jest szczery, żarliwy i działa zgodnie z dziesięciorgiem przykazań – także tworząc czy kreując – to jest twórcą chrześcijańskim. A jeżeli wywiesi sobie tylko szyld i posługuje się spekulacją i sztampowymi hasłami, to może jest mniej chrześcijański. Często się mówi o przeglądach piosenki tzw. chrześcijańskiej. Nie bardzo wiem, jak na to patrzeć, bo są rzeczy, które nas wzruszają i nawet bez słów prowadzą wysoko, a są takie, które drażnią, ponieważ tłumią żar. Nie ma wiary bez miłości. Jestem może naiwna w traktowaniu swojej pracy. Nie wyznaczyłam sobie takiego programu, że na przykład nie powinno się „dotykać” rzeczy, które po ludzku bolą lub są świadectwem ludzkiej ułomności czy zwątpienia. Nie, ja uważam, że należy mówić o ludzkich słabościach. O tym, że człowiek często wątpi – to jest dramat i ból. Wtedy jako ludzie możemy iść do Boga, a jeżeli się „klepie” znane w kanonie kościelnym formułki, to czasami wyłącza się mózg i serce, a tego w sztuce robić nie wolno.
Po co – Pani zdaniem – są Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej?
– Może po to, by przyciągnąć tych, którym pusto w życiu? Żeby potwierdzić, że w ogóle warto? Bo tak naprawdę, potrzeba obcowania z Bogiem istnieje w każdym świadomie żyjącym człowieku – nawet w tych naiwnych, o których często mówimy, że są głupi lub niewykształceni. Tęsknota do Boga jest w nas. Poprzez to dotykamy piękna i chcemy je ludziom ofiarować. Wtedy tęsknimy razem i to ma sens. To „razem” daje niepowtarzalną atmosferę. Nawet jeśli w kręgu znudzonych wiernych przekazujemy sobie znak pokoju, niech chociażby kilku osobom zabłyśnie w oczach to coś – ta życzliwość, chwila wzruszenia. To znaczy, że warto.
Czy ten medal do czegoś zobowiązuje?
– Wyróżnienie zawsze zobowiązuje. Żeby się wspinać – doskonalić. Ja szukam wzorców w literaturze, biografii ludzi wielkich. Bardzo długo na przykład nie rozumiałam poezji Jana Pawła II. Nie rozumiałam, bo chciałam do tego używać tylko intelektu. W miarę jak dojrzewam, analizuję z młodzieżą teksty głęboko religijne – Słowackiego czy Norwida, który – bywało – wadził się z Bogiem. I dopiero teraz do mnie dociera, że tego „czegoś” trzeba szukać wzruszeniem i sercem. I to jest kolejna droga w moim doskonaleniu się – żeby móc „pogadać” z innym człowiekiem. Nie „pofilozofować”, ale właśnie „pogadać” o tym, że życie to coś znacznie więcej niż chleb powszedni…