Trudno ukryć zażenowanie, czcigodni utracjusze raju, ilekroć jakiś rodzimy „autorytet” wyjeżdża na Zachód i udziela wywiadu – albo publikuje w tamtejszej prasie – użalając się na autorytarne rządy nad Wisłą. Ten biadoli, że panuje u nas terror – czyżby wymazał z pamięci paskudne wspomnienia z czasów komuny o wyczynach SB i ZOMO? Ów apeluje o pomoc, a jeszcze inny rozdziera szaty nad rzekomo zagrożoną demokracją. Toż to niegodne Polaka! Czy można się dziwić, iż czasem nachodzi człeka myśl, że za takie paskudne zachowania należałoby karać donosicieli na własną Ojczyznę banicją? Skoro im z nami tak źle, to po co się mają, chłopaki, dłużej męczyć?
Jak tu się nie irytować, zwłaszcza jeśli pamiętamy jeszcze histerię rozdzierania szat z powodu rzekomego zagrożenia państwem wyznaniowym i rządami „czarnego luda”? Tak właśnie, z iście masońskim wdziękiem, nazywano przed laty duchownych katolickich. Teraz zaś przychodzi nam wysłuchiwać, co i rusz, kolejnych olśniewających refleksji. Nie wiem, doprawdy, skąd się bierze owa erupcja myśli? Temu prezydent Kaczyński przypomina Putina albo Łukaszenkę, tamten powiada, że rządy PiS wyglądają jak władanie bolszewików, a inny trwoży się, bo przeżywa omamy, iż powraca do nas cenzura. I jak tu dopomóc tym nieszczęśnikom?
A konsekwencje już są. Oto za oceanem obrońca Edwarda Mazura próbował przekonywać sąd, że w Polsce drwi się z prawa i manipuluje dowodami. Z kolei Siwiec – który wcześniej dał się poznać jako „małpiszon” Jana Pawła II, całujący ziemię po wyjściu z helikoptera – mówił, strojąc się w szaty poważnego europosła, o polskiej... homofobii. W tym czasie Wałęsa wygadywał co mu ślina na język przyniesie, a Mazowiecki czy Geremek pletli swoje mądrości dla zagranicznych mediów.
Ostatnie dni upłynęły nam pod znakiem pierwiastkowania. Walka o korzystniejszy dla Polski system głosowania w UE napotkała na opór eurofilów, choć nikt nie mówił o co tak naprawdę chodzi. Napadano na rząd, zamiast wyjaśnić, że oto ważą się nie tylko sprawy wspólnego hymnu czy flagi, ale i wspólnych ministerstw ds. finansów i ds. zagranicznych na Starym Kontynencie. A niby dlaczego mielibyśmy mieć na to wszystko mniejszy wpływ niż to możliwe?