Kardynał, który został "aniołem"
Michał Gryczyński
Fot.
Przed tygodniem pisałem o tym, jak św. Franciszek Salezy uzdrowił św. Joannę de Chantal relikwiami św. Karola Boromeusza, którego otaczał wielką czcią. Pochowany w mediolańskiej katedrze Boromeusz to jeden z najbardziej fascynujących świętych. Ten potomek rodu Hohenzollernów, jako najmłodszy syn został przeznaczony do stanu duchownego. I chociaż był szpetnym, cherlawym jąkałą,...
Przed tygodniem pisałem o tym, jak św. Franciszek Salezy uzdrowił św. Joannę de Chantal relikwiami św. Karola Boromeusza, którego otaczał wielką czcią. Pochowany w mediolańskiej katedrze Boromeusz to jeden z najbardziej fascynujących świętych. Ten potomek rodu Hohenzollernów, jako najmłodszy syn został przeznaczony do stanu duchownego. I chociaż był szpetnym, cherlawym jąkałą, to – jako nepot późniejszego papieża Piusa IV – zdołał osiągnąć najwyższe godności kościelne i jako arcybiskup Mediolanu i legat papieski na Italię wykazał się wielką troską o dobro Kościoła. Uczestniczył aktywnie w soborze trydenckim, inspirując wiele reform kościelnych i zyskując przydomek „nauczyciela biskupów”. Mediolańczycy czczą go jednak jako „anioła miłosierdzia”.
A to dlatego, że latem 1576 r. – kiedy w Mediolanie szalała epidemia dżumy – na kolanach błagał Boga o ratunek, a potem wyruszył do zadżumionych dzielnic, opuszczonych przez przerażonych urzędników państwowych.
Z narażeniem życia organizował pomoc dla dotkniętych zarazą, przekazując na zbożne cele wszystko co posiadał, a także drogocenne sprzęty z pałacu arcybiskupiego. Nie tylko sam niósł pomoc, ale zachęcał do niej również kapłanów i mnichów. A jeśli któregoś z nich dosięgło morowe powietrze, osobiście udawał się z posługą sakramentalną.
Prowadził ulicami Mediolanu – boso, w szacie pokutnej, z powrozem u szyi – procesje błagalne, które kończył kazaniami, wzywając do poprawy życia jako warunku zmiłowania Bożego. Nie miał czasu na posiłki, a nocą kładł się na deskach, bo swoje łoże oddał wcześniej do szpitala. Po roku zaraza wygasła, a mediolańczycy zaczęli nazywać Boromeusza „ojcem”.