Logo Przewdonik Katolicki

Czy uczucia są dobre lub złe?

Jerzy Grzybowski
Fot.

Podczas studiów, w czasie sesji egzaminacyjnej, usłyszałem kiedyś od jednego z kolegów: Nie przeżywaj tak!. Sam był chłodny w relacjach z innymi, a sukcesy czy porażki nie powodowały zmiany wyrazu jego twarzy. Trochę blokowało mnie jego zdanie, bo chciałem być sobą. Poza tym, cóż mogłem poradzić na to, że przeżywałem inaczej? Niemniej zacząłem tłumić swoje...

Podczas studiów, w czasie sesji egzaminacyjnej, usłyszałem kiedyś od jednego z kolegów: „Nie przeżywaj tak!”. Sam był chłodny w relacjach z innymi, a sukcesy czy porażki nie powodowały zmiany wyrazu jego twarzy.

Trochę blokowało mnie jego zdanie, bo chciałem być sobą. Poza tym, cóż mogłem poradzić na to, że przeżywałem inaczej? Niemniej zacząłem tłumić swoje uczucia, bo skoro ktoś mówi, że to źle, to może ma rację. Może jestem nieopanowany, nadpobudliwy? Dopiero późniejsza wiedza z zakresu psychologii uświadomiła mi, że mam prawo przeżywać zgodnie z moimi predyspozycjami, i że uczuć nie należy tłumić, ale nazywać je i obserwować, do jakich zachowań i postaw mnie prowadzą.

Ani złe, ani dobre
Uczucia takie jak lęk, smutek, gniew są niewątpliwie przykre. Ale dopóki nie włącza się w ich rozwój rozum i wola, nie są moralnie złe ani negatywne. Podobnie radość czy wzruszenie nie są ani dobre, ani pozytywne. Nie mamy wpływu na ich pojawienie się, są końcowym wynikiem procesów pobudzająco-hamujących układu nerwowego, a to jest moralnie obojętne.

Kiedy je żywię i podsycam...
Dopiero to, co z nimi robię – żywię, podsycam czy też pozwalam spokojnie przeminąć, podlega ocenie moralnej od momentu, kiedy w ich przeżywanie włącza się rozum i wola. Doświadczyłem zresztą sam, że uczucia stłumione z przekonaniem są złe, nie znikają, ale jakby wciśnięte pod pokrywkę, często się „gotują” i nieoczekiwanie wybuchają agresją, stymulują trudne postawy w relacjach z innymi. Prowadzenie Spotkań Małżeńskich przyniosło także doświadczenie, że uczucia takie jak: złość, gniew, smutek, niechęć, poniżenie czy zranienie, jeżeli nie zostaną nazwane i „obejrzane”, prowadzą w małżeństwie na przykład do tzw. cichych dni, fałszywych osądów i oskarżeń współmałżonka, odzwierciedlających jednak najczęściej własne nieradzenie z uczuciami niż rzeczywistą winę drugiej osoby.

Podobnie gniew, złość – można je „mieć”, kiedy nas przysłowiowa krew zaleje, czyli wzrośnie adrenalina. Jednakże jest to wynik naszej emocjonalności. Nie ma jeszcze w tym nic złego ani dobrego. Dopiero jeżeli zaczniemy budować na tym uczuciu chęć „dokopania” drugiemu i żywić postawę agresywną, możemy mówić o złu. Ale i przeciwnie. Gniew może być sygnałem, że coś w relacjach międzyludzkich jest nie w porządku i wymaga zmian. Możemy to osiągnąć przez wysłuchanie, zrozumienie, postawę zdecydowaną, ale pełną miłości. Dlatego gniew jako uczucie nie jest ani dobry, ani zły. Nie jest pozytywny ani negatywny. Dopiero to, co z nim zrobimy, może być dobre albo złe, negatywne lub pozytywne.

Podobnie jest z uczuciami przyjemnymi. Doświadczenie fascynacji czy zauroczenia, jako pierwszego poruszenia wewnętrznego na widok osoby płci przeciwnej, jest niewątpliwie bardzo przyjemne. Rozwijanie i pielęgnowanie rodzącej się w ten sposób więzi może zakończyć się małżeństwem mężczyzny i kobiety. Jednak to samo przyjemne uczucie podsycane, utrwalane i przekształcane w postawę, a skierowane ku osobie żyjącej już w małżeństwie, po spotkaniu się z wzajemnością, prowadzi do rozbicia tego małżeństwa, co jest moralnie naganne. Uczucie zakochania pojawia się, ale kiedy zaczynamy je utrwalać, wtedy ma już swój wydźwięk moralny.

Przynoszą szansę, ale i zagrożenia
Niechętny stosunek do drugiego człowieka, niemal przysłowiowe przechodzenie na drugą stronę ulicy na widok osoby nielubianej, odsuwa szanse na pojednanie. Także uczucia przyjemne, np. duma i satysfakcja z sukcesu, dokonania czegoś, mogą prowadzić do pełniejszego służenia innym ludziom, jednakże mogą być motorem samouwielbienia, pychy i tzw. niezdrowych ambicji. Wszystko zależy od świadomego kształtowania swojej osobowości.

Pamiętam swój smutek i przygnębienie, kiedy umierała moja mama. Były to bardzo przykre i trudne uczucia. Ale czy były złe albo negatywne? W głębi serca kierowały moją uwagę na sprawy najważniejsze dla mojej mamy w ostatnich minutach jej świadomości, a także dla mnie w perspektywie myślenia o sensie życia. Rodziły świadomość uczestniczenia w przechodzeniu osoby ludzkiej przez bramę nowego życia.

W Drugim Liście do Koryntian znajdziemy: „Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu […] To bowiem, że zasmuciliście się po Bożemu – jakąż wzbudziło w was gorliwość, obronę, oburzenie, bojaźń, tęsknotę, zapał i potrzebę wymierzenia kary” (2 Kor 7,10-11). Podobnie uczucia lęku, niepokoju czy bojaźni – jeżeli nie paraliżują – mogą wyzwolić zachowania ochronne, które pomogą lepiej przygotować się do trudnych wydarzeń, np. do egzaminu, ważnej rozmowy, uciążliwej podróży. Uczucia te są niewątpliwie przykre, ale mogą prowadzić do odpowiedzialnych zachowań i postaw. Dlatego nie mogą być nazwane negatywnymi.

Niedawno ktoś opowiadał mi, jak bardzo bał się o swoją żonę, która miała w zamieci śnieżnej wracać do domu samochodem kilkadziesiąt kilometrów. Było to przykre uczucie, ale czy negatywne? Niestety, rozmawiając z żoną przez komórkę, nie podzielił się tym uczuciem, tylko ostro zakazywał jej wyruszania w drogę. Uczucie przerodziło się w negatywną postawę wobec niej. Ona zaś, nawet w trudnych warunkach, czuła się pewnie za kierownicą i nie chciała opóźniać swojego powrotu. Zaczęła go oskarżać, że pewnie nie chce, by wróciła szybko do domu i zaczęła mieć podejrzenia wobec niego. Jej poczucie pewności siebie nie było negatywne ani pozytywne, choć było dla niej przyjemne. Nie potrafiła jednak zbudować na tym uczuciu postawy życzliwości wobec męża.

Dodają kolorytu, ale nie decydują o wartościach
Podświadomie chcielibyśmy, by uczucia przyjemne towarzyszyły nam nieustannie, a uczuć przykrych wolelibyśmy w ogóle nie przeżywać albo je stłumić, jeśli już się pojawią. Dlatego mamy podświadomą tendencję nazywania uczuć przyjemnych – dobrymi lub pozytywnymi, a przykrych – złymi lub negatywnymi. I to jest błąd. Słownik języka polskiego wyraźnie definiuje „negatywny” jako „ujemny, niekorzystny, zły, stwierdzający brak lub nieistnienie czegoś, odmowę, negację i zaprzeczenie”, zaś „pozytywny” – „zgodę, aprobatę, akceptację, dodatnią ocenę”. W teologii moralnej miejsce uczuć można porównać z miejscem pokusy. Tak jak pokusa nie jest grzechem, a dopiero pójście za nią może nim być, tak i uczucia w chwili pojawienia się nie są grzechem. Może nim być dopiero negatywna, zła postawa, decyzja czy oskarżenie świadomie kierowane rozumem i wolą.

Piszę o tym wszystkim także z racji dość powszechnego w naszej cywilizacji hedonizmu, przejawiającego się kultem dla uczuć. Miłość jest często mylona z zakochaniem. Zdaje nam się, że uczucia takie jak: fascynacja, zauroczenie i zakochanie powinny trwać wiecznie, bo są dobre, pozytywne. I jeśli te uczucia wygasną, to znaczy, że miłość się skończyła. Tymczasem to właśnie smutek, lęk, a czasem rozczarowanie, mówią o tym że mnie naprawdę zależy na małżeństwie, i że warto się starać o nową jakość naszych relacji. Kryzys staje się wtedy twórczy. Uczucia przykre mogą być motorem rozwoju osobowości, a przyjemne – kultywowane jako cel sam w sobie – nawet jej degradacji. Uczucia mogą dodawać życiu kolorytu, ale o dobrych wyborach, decyzjach i postawach decydować powinien rozum i wola, a nie oceny, oskarżenia, pretensje czy wymówki zbudowane na uczuciach.

Dlatego uczuć w chwili pojawienia się nie można oceniać, że są dobre lub złe, pozytywne czy negatywne, nie powinno się ich w żaden sposób wartościować ani kwalifikować. Ocenie takiej podlegać będą dopiero nasza postawa, decyzja oraz wnioski, jakie dla siebie wyciągniemy z pojawienia się takich czy innych uczuć. Między innymi na tym polega kształtowanie osobowości.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki