Z biskupem seniorem Ignacym Jeżem, byłym więźniem „bloku kapłańskiego” KL Dachau, rozmawia Adam Gajewski
Obozowy numer zostaje z człowiekiem przez całe życie...
– Oczywiście, to piętno nie do zapomnienia! Siebenunddreizig – hundertsechsundneunzehn! Trzydzieści siedem – sto dziewięćdziesiąt sześć! Przez trzy lata tylko to się liczyło, nie miałem nazwiska… Wciąż trzeba było się meldować esesmanom. Numeru nie można zapomnieć.
Błogosławionego Michała Kozala nazywa się niekiedy „Mistrzem Męczenników”; jak mocno jego osoba zaznaczyła się w dziejach Dachau?
– Biskup Michał Kozal był już w obozie koncentracyjnym, kiedy przybyłem tam 7 października 1942 roku. Wtedy dostałem się do Dachau… Siedziałem najpierw na tak zwanym Zugangsblocku, a potem zostałem przydzielony na blok księży – i tam przedstawiono mnie Michałowi Kozalowi. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak każdy heftling, ale muszę powiedzieć, iż robił wrażenie swą godnością… Strój więźnia nosił godnie, biła od niego jakaś powaga, dostojność. Nasze spotkanie było bardzo krótkie, ja mieszkałem w innej izbie niż on. To był listopad 1942 roku. W styczniu wybuchła epidemia tyfusu brzusznego – nie chodziliśmy do pracy. Któregoś dnia rozeszła się wiadomość, że księdza biskupa zabrano na „rewir”, z którego już nie wrócił. Nikt nie wątplił, że jest to męczennik za wiarę. Wszyscy byliśmy w niego wpatrzeni.
Ekscelencjo, jak w zwięzły sposób można by podsumować życie duchowe „bloków kapłańskich?”
– Trzeba pamiętać – dla kapłana brak Mszy św. to tragedia. Istotą kapłańskiego życia jest wszak liturgia i kontakt duchowy z Chrystusem Panem. Nam, polskim księżom, pozostawał kontakt tylko i wyłącznie poprzez modlitwę. Ale było to trudne. Trzeba było trwać w ramach surowego reżimu – nie było mowy o brewiarzu, książeczce… Kiedy znaleziono różaniec u jakiegoś salezjanina, kazano mu go podeptać – on oczywiście na to się nie zgodził. Zatłuczono go na miejscu. Czasem sporządzaliśmy różańce z chleba. Ale i chleb trzeba było oszczędzać, by przeżyć.
Zewnętrzne życie religijne ograniczało się do wieczornych godzin – po zgaszeniu świateł następowała cisza i wtedy jeden z księży przeprowadzał medytację, modlitwę. W niedzielę, wolną od pracy, była ewentualna możliwość skupienia się potajemnie w małej grupie. Jednak generalnie formą naszego życia duchowego było „samotne spotkanie z Panem Bogiem”, dokonywane ukradkiem, ale przy każdej okazji – w pracy, w marszu. Jeśli nie nakazano śpiewać pieśni, można było maszerować i odmawiać Różaniec na palcach. Niestety, to wszystko. Dopiero pod sam koniec… W 1944 roku, w listopadzie, grudniu, ja sam byłem na „bloku tyfuśników” i w pierwsze Święto Bożego Narodzenia odprawiłem tam Mszę św. z grupą polskich więźniów. W garnuszku miałem trochę wina mszalnego zdobytego od niemieckich księży. Na ich bloku była kaplica, ale Polacy nie mieli tam wstępu.
Biskup senior Ignacy Jeż
Jeden z ostatnich polskich świadków męczeństwa kapłanów w KL Dachau. Jako kapłan diecezji katowickiej aresztowany przez hitlerowców w roku 1942. Przetrzymywany w więzieniu katowickim, następnie osadzony w Dachau. Po zakończeniu wojny przewodniczy m.in. Komitetowi Księży Polskich Byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych. Współorganizator i uczestnik słynnych kaliskich pielgrzymek ocalonych kapłanów. Krzewiciel Ruchu Szensztackiego. Pierwszy biskup erygowanej w roku 1972 diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej; do dziś z nią związany.