Ksiądz ich nie oszuka...
Adam Suwart
Fot.
Z księdzem Józefem Szamockim, biskupem pomocniczym diecezji toruńskiej, o Afryce, AIDS i religijności w Zambii, rozmawia Adam Suwart
Przez pięć lat był Ksiądz Biskup misjonarzem i kapłanem w Zambii.
- Rzeczywiście, przebywałem w Afryce w latach 1983-1988. Stało się tak, ponieważ powrócił z misji jeden z naszych kapłanów. Byłem wówczas księdzem diecezji chełmińskiej i ówczesny...
Z księdzem Józefem Szamockim, biskupem pomocniczym diecezji toruńskiej, o Afryce, AIDS i religijności w Zambii, rozmawia Adam Suwart
Przez pięć lat był Ksiądz Biskup misjonarzem i kapłanem w Zambii.
- Rzeczywiście, przebywałem w Afryce w latach 1983-1988. Stało się tak, ponieważ powrócił z misji jeden z naszych kapłanów. Byłem wówczas księdzem diecezji chełmińskiej i ówczesny ordynariusz - biskup Marian Przykucki zaproponował, abym pojechał do Zambii zastąpić misjonarza, który wrócił. Biskup Przykucki przyrzekł afrykańskiemu ordynariuszowi przysłanie do Lusaki kapłana z Polski. Tak zaczęła się moja misyjna przygoda.
Początkowo utrzymywana była nawet w tajemnicy. W Polsce trwał jeszcze formalnie stan wojenny. Nie było Centrum Formacji Misyjnej i takich jak dzisiaj procedur załatwiania wiz, paszportów. O swoim wyjeździe mogłem mówić dopiero wtedy, gdy była już zupełna pewność, że otrzymam paszport i wizę do Zambii.
Początki były zgoła konspiracyjne... Czy wyjazd Księdza Biskupa do Zambii wiązał się z jakimiś obawami? Wkraczał Ksiądz Biskup przecież w zupełnie nowe środowisko.
- Na początku zupełnie nie znałem tamtejszych warunków. Biskup Przykucki wiedział jednak o mojej miłości do misji. Był czas, że chciałem być nawet werbistą. Wstąpiłem jednak do seminarium diecezjalnego. Po święceniach, na pierwszej placówce, gdzie pracowałem jako wikariusz, w kółku misyjnym wprowadzałem "kolorowy Różaniec". Biskup przyszedł do człowieka, któremu mógł taki wyjazd zaproponować.
Jakie były pierwsze wrażenia Księdza Biskupa po przyjeździe do Zambii, w zetknięciu z tamtejszą wspólnotą wiernych Kościoła?
- Kultura i tradycje w Zambii i w Kościele zambijskim są zupełnie inne niż w Polsce. Na początku mogą bardzo zadziwiać. Misje w Zambii były jednak zakładane głównie przez Polaków, a więc nasz polski Kościół miał wpływ na obraz tamtejszego Kościoła, który nabył wiele bliskich nam rysów. Księża jezuici na przykład tłumaczyli polskie godzinki, polskie kolędy. Oczywiście nie śpiewano ich tak jak u nas przy organach, ale raczej przy bębnach i afrykańskich instrumentach. Jednak melodia, a nawet sposób przeżywania wiary i celebrowanie świąt były nam, Polakom, dość bliskie. Zwłaszcza klimat świąt Bożego Narodzenia, z tradycyjnym żłóbkiem i drzewkiem przypominającym naszą choinkę; dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń przyjęły się już na trwałe w parafiach prowadzonych przez Polaków czy w ośrodkach prowadzonych przez polskie siostry zakonne. Te tradycje przejęli chętnie czarni mieszkańcy Afryki, formowani przecież w szkołach pod wpływem zwyczajów angielskich.
Te polskie i angielskie zwyczaje dobrze się uzupełniają. Nasz tradycyjny drugi dzień świąt został zastąpiony przez tzw. Boxing Day, czyli dzień pamięci o ubogich. Trzeba pamiętać, że Afrykańczycy święta Bożego Narodzenia poznali dopiero wraz z przybyciem pierwszych chrześcijan. Trudno jest mówić o zwyczajach związanych z ich rdzenną kulturą w kontekście jakichkolwiek świąt chrześcijańskich.
Jak wygląda liturgia w Zambii? Jakie jest miejsce ministrantów i w ogóle młodzieży, stanowiącej przecież duży odsetek afrykańskiej populacji?
- Grupy ministranckie są bardzo dobrze zorganizowane. Chłopcy bardzo lubią brać udział we wszystkich uroczystościach. To wiąże się również z tym, że na misjach życie kulturalne, społeczne często koncentruje się niemal wyłącznie przy parafii.
Będąc w Zambii, pracowałem z wiernymi w slumsach. Zwłaszcza w takich miejscach Kościół był dla wiernych nie tylko miejscem wiary i modlitwy, ale także centrum życia kulturalnego i społecznego. Przy parafii działała młodzieżowa rada parafialna oraz grupy zainteresowań, takie jak koło dramatyczne, sportowe czy drużyna piłkarska. Staraliśmy się organizować naszym wiernym i nie tylko im codzienne życie w slumsach, gdzie nie mogli liczyć na pomoc żadnej innej instytucji. Była nawet nauka języka angielskiego i przygotowanie dzieci do szkoły podstawowej. Najbardziej uroczysta była jednak zawsze Eucharystia. Niedziela stała się prawdziwym centrum życia wspólnot wiernych. Zwłaszcza ministranci i chórzyści - niekiedy do przesady - potrafili przygotowywać się do niedzielnej Eucharystii, ćwicząc przez całą sobotę tańce, ukłony, gesty. Rozpracowywali tę liturgię aż do najdrobniejszych detali przez wiele godzin, nie potrzebowali do tego specjalnej zachęty ze strony kapłana. Brali na siebie autentyczną odpowiedzialność za parafię, jej życie, także liturgię.
Początek lat 80. to także zidentyfikowanie wirusa HIV, badanie i diagnozowanie AIDS, potem definiowanie epidemii, która w Afryce, również w Zambii, zbiera chyba największe żniwo.
- Tak jest. Dramat ten trwa do dziś w krajach afrykańskich. Zambia rzeczywiście przoduje w tych wskaźnikach. Pamiętam, jak za moich czasów prowadzono badania w jednej z zambijskich prowincji. W niejednej wiosce dwie trzecie tubylców było seropozytywnych.
Jednak to nie jest tak, że w Afryce na początku przyczyną epidemii była wyłącznie niemoralność. Po prostu, choroba ta przekradła się tam, a potem rozwinęła z powodu biedy i nieprzestrzegania często elementarnych zasad higieny. Wtedy nawet szczepienie dziecka we wsi, w buszu prowadziło do zakażenia. Niewysterylizowane igły, brak szpitali, leków i odpowiedniej opieki medycznej prowadziły do zakażeń na wielką skalę, w szybkim tempie. Tak zaczął się wielki dramat Afryki, zanim jeszcze na dobre zidentyfikowano wirus HIV i drogi zarażenia. Początkowo objawy zakażenia wirusem lub rozwijającego się AIDS brano za "zwykły" brak odporności organizmu. Wtedy, w latach 1984-1986, gdy w mojej parafii w slumsach byłem wzywany do chorych, to najczęściej po to, by namaścić umierających właśnie z powodu HIV i AIDS.
Dla kapłana to chyba bolesne przeżycie: dość bezradnie obserwować ludzką nędzę, umieranie, choroby...
- Początkowo nie wiedzieliśmy, tak jak teraz to wiadomo, czym jest AIDS. Później natomiast warunki, jakie postawiła Światowa Organizacja Zdrowia, były bardzo niepokojące. Promowana uparcie błędna profilaktyka, jedynie przez prezerwatywy, praktycznie nie sprawdzała się. Także przez wzgląd na odmienność afrykańskiej mentalności. Choroba rozwijała się dalej w zastraszającym tempie. Raziła i boleśnie dotykała nas nieuczciwość niektórych organizacji, które pod pozorem ochrony zdrowia, na boku realizowały własny biznes. Pieniądz, a nie człowiek, stawał się najważniejszy. Wiele szpitali w Zambii to szpitale katolickie, prowadzone także przez polskie siostry zakonne, które z wielkim poświęceniem opiekują się chorymi i umierającymi. Swego czasu jedna z pomagających organizacji postawiła cyniczny wymóg, że pomoże szpitalom, pod warunkiem, że w nich będą rozdawane prezerwatywy. Lobbing farmaceutyczny był nieraz tak wielki, że nie liczyło się już dobro człowieka, ale sprzedaż konkretnego produktu.
Co można doradzić przeciętnemu wiernemu, który nie mogąc wyjechać do Afryki, chciałby tu, na miejscu, w Polsce pomóc wiernym z Afryki, tamtejszej ludności, dziesiątkowanej przez głód i choroby?
- W Polsce jest wiele struktur misyjnych, działa Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, a także ośrodki misyjne w wielu polskich miastach. Trzeba szukać kontaktu z tymi grupami i ośrodkami. Tam jest największe rozeznanie, w jaki sposób i komu można pomagać.
Jak w Zambii wygląda sytuacja kościelno-religijna?
- Katolicy są tam w dużej mniejszości. W zależności od rejonu ich liczba dochodzi najwyżej do 25 procent ogółu ludności. Reszta to ludzie innych wyznań chrześcijańskich, animiści. Dużo jest sekt, a ostatnio zaznaczają się też wpływy islamu. Współżycie międzywyznaniowe, szczególnie pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi, układa się raczej poprawnie. Zambia znana jest z tego, że nie było tam wojen, w przeciwieństwie do Zimbabwe, Angoli czy Mozambiku.
Mogę opowiedzieć taką "ekumeniczną" anegdotę. W początkach mojego pobytu w Zambii mieszkałem z arcybiskupem Adrianem Mugandu; nie pozwalał mi jeszcze wtedy mieszkać w slumsach. Pewnego dnia arcybiskup przywiózł z wizytacji żywą kozę. Zwierzę przeznaczone do zjedzenia dał do zabicia ogrodnikowi, który był muzułmaninem. Wdzięczny ogrodnik złożył swoją rytualną ofiarę, a my mieliśmy jedzenie na niedzielę!
Jaki jest prestiż kapłana w Afryce, nie tylko w oczach wiernych?
- Mogę szczerze powiedzieć, że jest duży. Dla Zambijczyków kapłan jest człowiekiem, który rzeczywiście przyszedł głosić Dobrą Nowinę i Chrystusa; nie przyszedł naciągać czy robić biznesu. Przecież w Zambii przez wiele lat pracował, mający dziś 95 lat kardynał Adam Kozłowiecki. On i zaproszeni przez niego kapłani diecezjalni, pierwsi fideidoniści razem z pionierami, polskimi jezuitami, zapisali się wspaniale w pracy misyjnej.
W Zambii zawsze chodziłem w koloratce. Pewnego razu stałem w kolejce na poczcie w Lusace. Nagle podeszła do mnie pani z pytaniem, czy bym jej pomógł. Okazało się, że dostała pieniądze, które trzeba było wybrać z kasy. Kobieta ta była jednak analfabetką i bała się, że ktoś ją oszuka. Zapytałem, czy ty mnie znasz? Nie, nie znam cię - odpowiedziała. To dlaczego przyszłaś do mnie? - pytałem dalej. Ty jesteś przecież księdzem, odpowiedziała. A czy ty jesteś katoliczką? - Nie, ale ty jesteś księdzem i ja wierzę tobie. Zaufanie było ogromne - w długiej kolejce na przepełnionej ludźmi poczcie kobieta odszukała księdza, mimo że nie była katoliczką, bo wierzyła, że ksiądz jej nie oszuka...
Czy brakuje Księdzu Biskupowi Afryki?
- A brakuje, pewnie, że tak, teraz nawet bym pojechał…