Logo Przewdonik Katolicki

Strach przed wolnością

Natalia Budzyńska
Fot.

"Grupy zwiadowców", "posterunki", "grupa operacyjna" - te określenia wbrew pozorom wcale nie dotyczą formacji wojskowych czy policyjnych. W ten sposób funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa opisywali księży i młodzież z Oazy ewangelizujących w czasie Festiwali Muzyków Rockowych w Jarocinie. Wprawdzie przez całe lata siedemdziesiąte w Jarocinie cyklicznie odbywały się imprezy muzyczne...

"Grupy zwiadowców", "posterunki", "grupa operacyjna" - te określenia wbrew pozorom wcale nie dotyczą formacji wojskowych czy policyjnych. W ten sposób funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa opisywali księży i młodzież z Oazy ewangelizujących w czasie Festiwali Muzyków Rockowych w Jarocinie.



Wprawdzie przez całe lata siedemdziesiąte w Jarocinie cyklicznie odbywały się imprezy muzyczne (Wielkopolskie Rytmy Młodych), ale dopiero dekada lat osiemdziesiątych sprawiła, że nazwa miasteczka w południowej Wielkopolsce stała się znana w całym kraju. W czasach ogólnej beznadziei i szarości Jarocin przez kilka letnich dni wyglądał jak oaza wolności. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Czy była to wolność kontrolowana? Oczywiście, że tak, zresztą nikt chyba nie miał złudzeń, że nie. Odpowiedź na pytanie, do jakiego stopnia Jarocin "był wolny" daje książka wydana przez historyków Instytutu Pamięci Narodowej pt. "Jarocin w obiektywie bezpieki".

Wentyl bezpieczeństwa czy nieporadność



Oprócz historii festiwalu jarocińskiego, która sama w sobie jest ciekawa, w książce znajdują się prawdziwe perełki: kilka stron "fotografii operacyjnych" wykonanych przez tajniaków oraz służbowe raporty funkcjonariuszy SB. Przez wiele lat trwały dyskusje na temat kontroli festiwalu przez komunistyczny system. Jak to bowiem możliwe, żeby w czasach, gdy o wszelkich aspektach życia decydowała jedynie słuszna partia, mogła istnieć impreza, na którą bezkarnie zjeżdżało się kilka tysięcy młodych ludzi? To przecież nie był festiwal w Sopocie, Opolu czy Kołobrzegu. Co więcej, w 1982 roku, kiedy w tamtych miastach koncerty zostały odwołane z wiadomych powodów (stan wojenny), w Jarocinie świetnie się bawiono. Wydaje się niemożliwe, żeby nie zdawano sobie sprawy z tego, że zgromadzenie w jednym miejscu kilku tysięcy zbuntowanych ludzi może doprowadzić do jakiś rozruchów. Nie trzeba być profesorem socjologii, żeby wyobrazić sobie, jaką władzę sprawczą na tłum ma hasło rzucone ze sceny. Dlatego też wiele osób występujących w Jarocinie podejrzewało, że dla komunistycznej partii Jarocin był czymś w rodzaju "wentyla bezpieczeństwa": pozwólmy młodzieży wyszumieć się tutaj, gdzie są pod całkowitą kontrolą. Będą zadowoleni, błędnie uważając, że są wolni. Jednak z dokumentów opublikowanych w wydanej niedawno książce wynika, że Jarocin, owszem, był pod obserwacją, ale wcale nie taką znowu dokładną. Podczas trwania festiwalu byli obecni funkcjonariusze różnej maści: tajni i nietajni, cenzurowano teksty piosenek, choć nie było trudno wmówić cenzorowi, że Babilon to baśniowa kraina i wcale nie dotyczy systemu politycznego, a "Spytaj milicjanta" nie jest ironiczne, tylko na serio. Wydaje się jednak, że do końca nie
rozumieli, co się w Jarocinie dzieje i zupełnie nie wiedzieli, jak wobec tego fenomenu postępować. Ostatecznie nie wiadomo, czy istnienie jedynego w całym obozie państw komunistycznych festiwalu tego typu było sprawą przemyślaną (na zasadzie, że jeśli zakażemy, to dopiero będzie rozróba) czy głupotą pozbawionych wyobraźni urzędników.

Walka duchowa



Od 1984 roku funkcjonariusze SB zauważyli z niepokojem zwiększoną obecność kleru na festiwalu. Akcję ewangelizacyjną podjął Kościół z inicjatywy oblata o. Andrzeja Madeja, dziś misjonarza w Turkmenistanie. Odtąd na polu namiotowym, na ulicach miasteczka i na koncertach sutanna i habit nikogo nie dziwiły. W pomoc zaangażowały się miejscowe parafie i wspólnoty oazowe, organizowano darmowe posiłki, miejsca noclegowe i - oczywiście - spowiedź oraz Msze Święte, na których, o dziwo, zwykle były tłumy. Zapytany dzisiaj przeze mnie o. Andrzej, co takiego szczególnego zauważył u przyjeżdżającej do Jarocina młodzieży, krótko odpowiedział: pragnienie miłości.
W języku bezpieki "ofensywna działalność Oazy i kleru dostrzegalna była nawet przez szarego uczestnika", choć wygląda na to, że kłuła w oczy głównie funkcjonariuszy. Zadziwiająco wiele miejsca poświęcono w corocznych raportach "działalności kleru katolickiego": ewangelizacji (czyli "indoktrynacji i infiltracji"), upatrując w niej niemal główne zagrożenie podczas trwania festiwalu. W raporcie z 1986 roku czytamy: "W przedmiocie zabezpieczenia imprezy przed próbami oddziaływania kleru katolickiego tutejszy Wydział IV opracował zasady postępowania, zorganizował specjalną grupę operacyjną". Oazie poświęcono w raportach więcej miejsca niż ruchom subkulturowym, widząc w niej strukturę podobną niemal do ZSMP z "odprawami", "zwiadowcami", "tajniakami" i znaczkami rozpoznawczymi. Choć to nieporadne nazewnictwo wzbudza teraz śmiech, to jednak sprzyja pewnej refleksji: gdyby zmienić perspektywę patrzenia z historycznej na duchową, to najważniejszą rzeczą, jaka działa się w Jarocinie, była walka duchowa. Jak inaczej niż pragnieniem miłości można wytłumaczyć agresywnych punków przystępujących do Komunii Świętej i spowiadających się gdzieś na skwerze? Wolność duchowa, którą może dać tylko Bóg, była dla komunistów czymś znacznie bardziej zagrażającym niż wolność polityczna. To tamtej bali się najbardziej, bo była nie do stłumienia. Dzisiaj nie ma Jarocina, a z wolnością walczą nie funkcjonariusze SB, a coś bardziej zwyczajnego... pieniądz.

NATALIA BUDZYŃSKA

Tomasz Budzyński
(Armia, 2 Tm 2,3, Trupia Czaszka)


- Jarocin był wielkim mitem lat osiemdziesiątych. Przez trzy dni można było posłuchać i zobaczyć najlepsze zespoły grające wtedy w Polsce, a które nie istniały w oficjalnych mediach lansujących tylko "bezpiecznych" wykonawców w stylu Lady Pank, Perfect czy Maanam. Wydawanie płyt przez zespoły "jarocińskie" należało do rzadkości, dlatego też publiczność masowo nagrywała wszystko na magnetofony kasetowe. Szczególnie miło wspominam festiwal w 1984 roku, który uważam za najlepszy. Występowałem wtedy w zespole Siekiera, a potem już prawie co roku z Armią. Festiwal był kontrolowany przez SB, często miałem z nimi do czynienia. Wyglądało to w ten sposób, że w dzień koncertu przychodził do nas funkcjonariusz i wręczał nam wezwanie na komendę MO. Tam byliśmy przesłuchiwani i dawano nam wyraźnie do zrozumienia, że jesteśmy pod obserwacją. W 1985 roku nawet oskarżono mnie o włamanie do sklepu z futrami, którego w Jarocinie nie było, ale zakutego w kajdanki przetrzymywano na komendzie MO przez jakiś czas. Zespoły występujące w Jarocinie musiały też oddawać teksty piosenek do cenzury. Pamiętam, że kiedy kolega z zespołu Immanuel zaśpiewał na próbie tekst: "I nie potrzebne jest PZPR", na koncercie już ten zespół nie wystąpił. Tego typu wydarzenia miały miejsce do 1989 roku. Atmosfera tego festiwalu była fajna i sympatyczna, była to jakaś namiastka wolności w komunistycznym państwie. W zasadzie był to taki "wentyl bezpieczeństwa". Polityczne manifestacje należały raczej do rzadkości, natomiast w tekstach było pełno aluzji do otaczającej nas rzeczywistości i wszyscy to doskonale rozumieli. Mimo tych oczywistych uprzykrzeń ze strony tajnych służb bardzo miło wspominam ten czas. Paradoksalnie, to co nie udało się służbom komunistycznego reżimu, udało się komercyjnej rzeczywistości - festiwal nie istnieje.


Darek Malejonek
(Maleo Reggae Rockers, 2 Tm 2,3)


- W Jarocinie spotkałem Jezusa. Było tam wtedy kilku księży i grupy oazowe, które grały na gitarach na rynku. Nie przeszkadzało mi to, nie byłem antyklerykalny. Wiedziałem, że w kościele odbywały się Msze za zmarłych muzyków, jednak w okolice kościoła trafiłem dopiero w 1988 roku. Pocztą pantoflową doszła do mnie wieść, że przed kościołem wystąpi międzynarodowy zespół z Holandii, który dostał zakaz grania na scenie festiwalowej. To był zespół protestancki No Longer Music. Przyszło tam wtedy dużo ludzi, bo każdy był ciekawy, co to za zespół, któremu zabroniono grać. Grali muzykę rockową i wystawiali pantomimę. To było moje pierwsze zetknięcie z ewangelizacją. Tam, w Jarocinie zobaczyłem, że chrześcijanie to są ludzie tacy sami jak ja. Oni byli punkowcami, a mówili, że robią wszystko dla Jezusa. Ich świadectwa, to co mówili o Jezusie, to była dla mnie pierwsza Dobra Nowina. Wcześniej Kościół był mi całkowicie obojętny, symbole chrześcijańskie nie wywoływały we mnie żadnych uczuć: ani negatywnych, ani pozytywnych. Wtedy, po koncercie, oddałem swoje życie Chrystusowi i... zapomniałem o tym. Ale Bóg nie zapomniał i już wtedy - teraz to widzę - zaczął zmieniać moje serce.


o. Andrzej Madej
oblat, inicjator ewangelizacji w Jarocinie


- Kiedy myślę o Jarocinie, przypomina mi się pewna opowieść o. Karola Meissnera. Mówił o spotkaniu teologów moralistów w latach sześćdziesiątych w kurii biskupa krakowskiego - Wojtyły. Były to pierwsze lata po legalizacji aborcji w Polsce. Ojciec Meissner zadał wówczas pytanie: "Co to będzie, jak wyrośnie młodzież epoki aborcyjnej i antykoncepcyjnej?" Prawdopodobnie - nie pamiętam już dobrze - odpowiedział Wojtyła: "To będzie coś strasznego".
Agresja przeciw życiu dała o sobie znać także i w takim kształcie, jaki oglądaliśmy w Jarocinie. Widziałem tam pokolenie poranionych, którzy wołali o to, by ich zauważyć. To był krzyk buntu i bezradności, krzyk o miłość. To, co przeżyłem w Jarocinie, jest dla mnie swoistym świadectwem, że człowiek woła o zbawienie w każdej sytuacji i daje znaki, żeby go ratować.


Krzysztof Lesiakowski, Paweł Perzyna, Tomasz Toborek
"Jarocin w obiektywie bezpieki"
Instytut Pamięci Narodowej, 2004 r.
Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki