Lizbonę dzieli od Gniezna 3500 kilometrów. To duża odległość. By ją pokonać, musiałem spędzić dwie i pół doby w podróży. Jednak warto było wyruszyć w drogę, by uczestniczyć w XXVII Europejskim Spotkaniu Młodych. Wzięło w nim udział około 40 000 młodych Europejczyków.
Znaczna odległość - która najwyraźniej wielu przeraziła - sprawiła, że na spotkanie w Lizbonie stawiło się tylko 6000 Polaków. Z naszej archidiecezji, po raz pierwszy od kilkunastu lat, nie wyruszyła żadna grupa. Dołączyłem do pielgrzymów z Torunia. Na szlak kolejnego etapu "Pielgrzymki Zaufania przez Ziemię" wyruszyliśmy w pierwszy dzień świąt. Dwie "nocki" spędziliśmy w autokarze, jedną w gościnnej szkole katolickiej w Tours. Nad ranem, 28 grudnia, dotarliśmy do Lizbony. Stolica Portugalii powitała nas miłym ciepłem i... palmami rosnącymi na ulicach. Nigdy dotąd Europejskie Spotkanie Młodych nie odbywało się w mieście tak bardzo wysuniętym na zachód i południe.
Wszyscy pielgrzymi przyjęci zostali bardzo gościnnie przez portugalskie rodziny. Nikt nie nocował w szkołach. Z taką gościnnością spotkali się dotąd jedynie we Wrocławiu i Warszawie. Skąd ta przysłowiowa staropolska, niezwykła gościnność w portugalskim wydaniu? Portugalczycy wieloma cechami charakteru przypominają Polaków. Mają niemal słowiańską duszę - otwartą, szczerą i skłonną do sentymentalizmu... Stworzyli dla nas wspaniałą atmosferę, cieplejszą jeszcze od portugalskiego klimatu.
Pomarańcza i gorące serca
Z chwilą gdy rozpoczęło się Europejskie Spotkanie Młodych, czas jakby przyspieszył. Modlitwy poranne, południowe i wieczorne wyznaczały rytm dnia. Przed południem poznawaliśmy życie goszczących nas parafii - gospodarze opowiadali o prowadzonych dziełach i pracy duszpasterskiej. Gościłem w parafii pw. św. Pawła w Malveirze, około 30 kilometrów od Lizbony. Najpiękniejszym doświadczeniem, jakie mnie tam spotkało, była wizyta w domu pogodnej starości. Tyle serdeczności! Tyle gorących serc witających nas niemal jak własne wnuki! Wraz z przyjaciółmi z Polski, Chorwacji i Portugalii opowiadaliśmy pensjonariuszom o sobie, Taizé i o tym, dlaczego pielgrzymujemy. Pewna na wpół głucha staruszka opowiadała mi o sobie, nie wiedząc, że nie znam portugalskiego. Na szczęście obok siedział przyjaciel - współpielgrzym, który mi wszystko tłumaczył. Każdy z nas otrzymał na pamiątkę piękne rękawiczki i kafelek z naklejoną kalkomanią. Tuż obok domu, w którym doświadczyliśmy tyle ciepła, rosło drzewko pomarańczowe. Nie mogłem odmówić sobie zerwania i zjedzenia owocu. Pomarańcza była kwaśna, dopiero dojrzewająca, ale przecież to nieważne - po raz pierwszy jadłem taką, którą sam zerwałem z drzewa!
Każdego popołudnia odbywały się liczne spotkania i warsztaty tematyczne. Było ich kilkadziesiąt i - nie po raz pierwszy zresztą - bardzo żałowałem, że nie mam daru bilokacji, jak o. Pio. Chciałoby się pójść do dzielnic biedoty, do muzeum azulejos - pięknych, ręcznie malowanych kafli, wysłuchać wszystkich koncertów, pomówić o sprawach duchowych i problemach tego świata... Ale i tak mam świadomość, że wybrałem to, co najlepsze - wysłuchałem wspaniałego koncertu fado - tradycyjnych pieśni portugalskich.
Obrigado!
Program Europejskiego Spotkania Młodych wypełniał nam niemal cały czas, a tu jeszcze trzeba było choć trochę poznać Lizbonę. Pięć dni szybko minęło. Aż dziwne, jak szybko nadszedł czas rozstania. Obrigado! - dziękuję! - to słowo było na ustach wszystkich. Z Lizbony udaliśmy się do sanktuarium NMP Różańcowej w Fatimie, by je zwiedzić i uczestniczyć w Mszy św., której w miejscu, gdzie objawiła się "Pani jaśniejsza niż słońce" przewodniczył bp Serafim de Sousa Ferreira e Silva, ordynariusz diecezji Leiria--Fatima. Z jego błogosławieństwem wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski, by dalej nieść przesłanie dane nam w Lizbonie. Obrigado, Boże! Serdeczne obrigado za wszystko, czego doświadczyliśmy! To były naprawdę piękne dni.