Logo Przewdonik Katolicki

Polska Władeczków

Mateusz Wyrwich
Fot.

Kilka lat temu przybysz zza wschodniej granicy znajdował pracę w Warszawie jeszcze bez pośredników. Dziś jest to prawie niemożliwe. Szczególnie teraz, w sezonie. Ten rynek bowiem zdominowało mafijne "pośrednictwo pracy". Nielegalnych "pośredniaków" jest w Warszawie kilkadziesiąt. Jeden z takich "urzędów" znajduje się na Stadionie X-lecia. Od lat stoi w tym samym miejscu, choć jest...

Kilka lat temu przybysz zza wschodniej granicy znajdował pracę w Warszawie jeszcze bez pośredników. Dziś jest to prawie niemożliwe. Szczególnie teraz, w sezonie. Ten rynek bowiem zdominowało mafijne "pośrednictwo pracy".


Nielegalnych "pośredniaków" jest w Warszawie kilkadziesiąt. Jeden z takich "urzędów" znajduje się na Stadionie X-lecia. Od lat stoi w tym samym miejscu, choć jest ruchomy - mieści się w starej furgonetce. Doskonale prosperuje, współpracując z podobnymi na Białorusi, Ukrainie i w Rosji. Tylko pracujący w nim pan Władeczek postarzał się i zgubił dwa przednie zęby. Ale, jak mówi, jeszcze nie odstrasza, więc woli inwestować w swoje kolejne przedsięwzięcie - dom niż w swój wygląd.
Pan Władeczek przekłada pieniądze z kieszeni do kieszeni. Po cichu mamrocze przekleństwa. Ma kilka "kas" w kieszeniach obszernych spodni. Prawa kieszeń - to wpływy z jego straganu po prawej stronie. Lewa - ze straganu po lewej stronie. Za pazuchą trzyma pieniądze ze środkowego straganu - starej, zdezelowanej furgonetki, ale z niej ma największy dochód. Sprzedaje tu skóropodobne i skórzane kurtki. Niekiedy między "skóry" wciśnie kilka par butów, kupionych okazyjnie od rzemieślnika z głębokiej prowincji.

Furgonetka pana Władeczka


Pan Władeczek zaczynał handlować na stadionie na początku lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu dorobił się niewielkiego mieszkania w stolicy i nieco ponadstumetrowego domku pod Warszawą. Swoje miesięczne zarobki obejmuje szczególną tajemnicą. - Szarpią mnie co miesiąc w Urzędzie Skarbowym, to wystarczy - mówi.
Przede wszystkim ciuła na niedaleką już emeryturę i nie narzeka na swoją dolę, choć czasem pozwala sobie na szaleństwo i zjada niedzielny obiad w drogiej restauracji. - Żeby zobaczyć, jak ludzie się pokazują w wielkim świecie - uzupełnia.
Starą furgonetkę kupił na wyprzedaży od wojska. Zaczynał pracę "handlowca", wożąc nią towar po prowincji, ale z czasem okazało się to dla niego nieopłacalne. Pan Władeczek uważa się za patriotę i wymienia przymioty swego patriotyzmu. Rokrocznie chodzi na Powązki, w rocznicę powstania warszawskiego. Co miesiąc - na Mszę za Ojczyznę. Dwa razy do roku przekazuje datki na osierocone dzieci. Jeśli już czyta to tylko gazety patriotyczne. Jeśli nie musi inaczej, to interesy handlowe załatwia tylko z Polakami. - Bo jestem patriotą, może z pierwszego pokolenia, ale prawdziwym - podkreśla.
Furgonetkę pana Władeczka na Stadionie X-lecia co jakiś czas odwiedzają przybysze zza wschodniej granicy. Przymierzają skórzane kurtki, niekiedy pantofle na wysokich obcasach. Na ogół niczego nie kupują. Pan Władeczek jest wobec nich bardzo władczy. Czasem pokrzykuje. - Bo to ciemnotę trzeba kultury uczyć - powiada. - Wejdzie taki do furgonetki, a przecież to jak sklep, no nie? I kopyt nie wytrze! I jeszcze zasiadać by chciał - zaznacza tonem kaprala pan Władeczek.
Wobec kobiet nie jest jednak tak autorytatywny. Uśmiechnie się, zaproponuje kawę, herbatę z termosu. - Niemnożka kaniaka? - przymilnie zapyta, odchylając kurtkę. - Spasiba, spasiba, mnie nużna uchadzić - odpowiadają kobiety i za chwilę nikną w tłumie bazaru.

Sobotnie żniwa


Pan Władeczek najwięcej pracy ma w sobotę. Warszawiacy robią zakupy na jego dwóch straganach. Największy jednak ruch jest w samochodzie z wyrobami skórzanymi, mimo że pan Władeczek niewiele sprzedaje tam skórzanych kostiumów. Są one tylko "przykrywką" do interesu, z którego najwięcej czerpie zysków. "Furgon ze skórą" to nielegalny pośredniak dla obcokrajowców z byłego ZSRS. "Czarni", jak ich nazywa pan Władeczek, odwiedzają go głównie w soboty, bo od poniedziałku rozpoczynają pracę gdzieś na terenie Warszawy albo województwa mazowieckiego. "Skierowanie" do pana Władeczka otrzymują już w Kijowie, Kownie, Lwowie. Czasem nawet z miast dalekiej Syberii. Wyjmują zza głębokiej pazuchy zmięte kartki z numerem i pieczątką, czyli "bonus". Wręczają dyskretnie dwieście dolarów albo równowartość w markach. Czasem opłata jest wielokrotnie wyższa - jeśli załatwiona praca jest proporcjonalnie wyżej płatna. Otrzymują za to na ogół trzymiesięczne zatrudnienie. Zazwyczaj po dziesięć, dwanaście godzin na dobę. Opłacane sześćset, osiemset złotych miesięcznie. Za darmo mają dach nad głową i wyżywienie. Im droższy "bonus", tym praca lepiej opłacana. Przybysze w żadnym wypadku nie są wybredni. Ewentualne pretensje zgłaszać mogą dopiero po powrocie do swojego kraju. Najczęstsze "etaty" to prace na budowach, w ogrodnictwie. Wynajmowani są do sprzątania mieszkań, kobiety jako wychowawczynie do dzieci. Takie zatrudnienie znajdują na ogół absolwentki szkół muzycznych albo nauczycielki języków obcych. Pan Władeczek, jako pośrednik, nigdy później swoich klientów nie widuje. Tylko przez te kilka minut, dla wymiany "bonusa" na pieniądze. Po odebraniu banknotów, odłącza swoje dwadzieścia procent i chowa gdzieś głęboko za pazuchą. Wyjmuje z kieszeni pomiętą cienką przebitkę. - Tak na wszelki wypadek, gdyby gliny mnie chciały nakryć, to łatwo zjeść - wyjaśnia i opowiada, jak łączy przyniesiony przez przybysza numerek z numerem na swojej przebitce. A przebitka to cenna dla cudzoziemca informacja - miejsce pracy i mieszkania. Pan Władeczek tłumaczy jeszcze, jak najłatwiej dojechać pod wskazany adres. I daje kilka porad: gdzie nie powinni się włóczyć. Konfidencjonalnie przestrzega też przed ruską mafią. - Gdyby ktoś mnie podsłuchał w czasie takiej rozmowy, to zawsze mogę powiedzieć, że Ruski mnie pytał o kwaterę - wyjaśnia i dodaje: - To interes nie do namierzenia.
Pan Władeczek nie wie dokładnie, jaką pracę otrzymuje cudzoziemiec. Czasem tylko dowiaduje się od kolegów. - Ale zasadniczo, to nie wchodzi w zakres moich obowiązków. Najlepiej wiedzieć tyle, ile konieczne, byle najmniej - podkreśla. - Nauczyło mnie tego życie i życia się trzymam. Dobrze się rozliczam z moimi szefami, choć ich nie znam, ale traktują człowieka poważnie. Każdego dnia dwóch takich do mnie przychodzi. Oddaję im te ruskie numerki i pieniądze. I kwita. Ja ich nie pytam, jakimi drogami chodzą, a oni mnie.

Jego pomysł, ich zyski


W nielegalny "przemysł" pośrednictwa pracy pan Władeczek wszedł sam. Wcześniej często do jego furgonetki przychodzili "wschodni". Proponowali kupno papierosów, wódki, czasem pytali o pracę. Kilka razy komuś załatwił zajęcie na tydzień, dwa. Pomyślał więc, że może być to interes. I spróbował. Brał najpierw po kilkadziesiąt złotych za pośrednictwo. Doszedł do dwustu. I tak przez trzy lata. Któregoś dnia przedsiębiorczość pana Władeczka docenili miejscowi z bazaru. Przyszli do niego. - Takie, co to wiesz pan... Ja tam nic do nich nie mam, chodzą po bazarze i nic to nie robi, ale chodzi. No i przyszli - opowiada z nieco wystraszoną miną. "Panie Władeczek - mówią do mnie obrotny pan jesteś, ale my mamy lepszą propozycję. Będziesz pan dla nas pracował. Nie napracujesz się pan, a dwadzieścia pięć procent dla pana. Cisza, spokój, nikt pana nie oskubie, straganów nie rozwali, rozumiesz pan, czysta kasa".
Dali mu tydzień do zastanowienia się. Pan Władeczek zapewnia, że miał dwa wyjścia. Albo zrezygnować z przez siebie wymyślonego "pośredniaka", albo wejść w spółkę. - No, jak mogłem inaczej? Nie mogę na nich narzekać, a interes pewny. Lepiej na siebie zarabia niż pozostałe moje stragany. Zajęcie nie jest takie trefne. No co? Ile takie nasze państwo może na mnie i moich pośrednikach stracić? Milion na rok w całym kraju? - zastanawia się pan Władeczek, wyjmuje mały kalkulator i coś przez kilka minut liczy. - No, może więcej. Ale co to dla czterdziestomilionowego kraju? Ja jestem patriota, na więcej bym nie poszedł - komentuje własne obliczenia.
Pan Władeczek na Stadionie X-lecia jest codziennie od piątej rano do dwunastej w południe. Przyjmuje około trzydziestu "bonusów" dziennie. W soboty - dwa razy tyle. Na terenie bazaru takich "pośredniaków" jest kilkanaście. Pan Władeczek nie słyszał jeszcze, aby któryś z nich był niepokojony przez policję czy straż miejską.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki