Och, jacy już jesteśmy znudzeni Irakijczykami, Afgańczykami, Syryjczykami. Chyba nawet ich samych znudziła ta „zabawa w granicę”, bo jakoś przestali się przedzierać przez lasy. Ucichli i wycofali się. Pewnie do opłacanych przez Łukaszenkę hoteli w Mińsku. Lub w ogóle wrócili do domu, do swoich świetnie wyposażonych mieszkań w pięknych miastach. Łukaszenka, a może nawet Putin, zafundowali im podróż lotniczą klasą biznesową, a za zarobione na robieniu w trąbę całego świata pieniądze kupili sobie pewnie wielką plazmę. I teraz się śmieją z naszego zmartwienia szesnastolatkiem, którego polska Straż Graniczna wyrzuciła na białoruską zieloną granicę, która jest biała od śniegu. No bo można się pośmiać z tego, że chłopiec jest nieletni, bez rodziców i opieki dorosłego, choruje na padaczkę i posiada przy sobie leki tylko na dwa dni. Proszę państwa, ktoś myśli, że on by w takiej sytuacji wybierał się w taką niebezpieczną podróż? Ależ to ruska ustawka! Ha, ha, ha…
Moi rodacy chłopca wypchnęli chyba z okazji Narodzenia Naszego Pana. Może spieszno im było na mundurowy opłatek, więc rach-ciach załatwili sprawę. Stało się to w przeddzień Wigilii, ale w zeszłym roku, więc już tak dawno temu, że bardzo szybko o tym zapomnieliśmy. Chłopiec był sam, miał uraz głowy, padaczkę i na szczęście świadków, czyli dwóch aktywistów, którzy złożyli w jego imieniu wniosek o ochronę międzynarodową. Straż Graniczna mogła zastosować wobec niego artykuł 400 ustawy o cudzoziemcach i zawieźć go do ośrodka Fundacji Dialog w Białymstoku.
Mimo że funkcjonariusze Straży Granicznej zniszczyli mu telefon, chłopak się odnalazł, udało mu się przedostać po raz kolejny do Polski. Jest w szpitalu w Sokółce, zajmują się nim aktywistki Grupy Granica – dowiedziałam się o tym przed sekundą.
Abp Stanisław Gądecki po wizycie papieża Franciszka w obozie uchodźców na Lesobos zachęcił Kościół do czynnej pomocy uchodźcom. No ale już o tym zapomnieliśmy, bo nielegalnych przekroczeń granicy jest mniej, a media zamilkły skuszone ciekawszymi tematami. Jeden szesnastolatek już nas nie obchodzi. W mediach społecznościowych pod postami dotyczącymi sytuacji na granicy reakcji jest zaledwie kilka, za to kiedy wrzucę zdjęcie z pieskiem na spacerze – kilkaset. A najmniej ta sprawa zdaje się obchodzić katolików i z tego powodu boli mnie serce. Wierzę sondażowi opublikowanemu w grudniu przez „Rzeczpospolitą”, z którego właśnie to wynika.
Gdzieś przeczytałam wypowiedź jakiegoś księdza, nie pamiętam niestety kogo, że w tej sytuacji uchodźczej mamy do czynienia nie z kryzysem humanitarnym, lecz religijnym. Widzę to na własne oczy, gdy tak wielu znajomych katolików praktykuje religię „ale”. Owszem, trzeba „podróżnego w dom przyjąć, ale…”. Zawsze znajdzie się jakieś „ale”, żeby zaprzeczyć Ewangelii.