Logo Przewdonik Katolicki

Fenomen Moniuszki

Natalia Budzyńska
Fot.

Stanisław Moniuszko znów święci tryumfy i to nie tylko w Polsce. Skąd ten powrót do romantycznej podniosłości i muzyki pełnej narodowych akcentów? Kto z nas nie pamięta lekcji w szkole, na których nauczycielka wychowania muzycznego uczyła całą klasę śpiewać "Prząśniczkę"? Do tego dochodzą obowiązkowe "spędy" szkolne w operze i uciążliwe oglądanie (a raczej wysłuchiwanie)...

Stanisław Moniuszko znów święci tryumfy i to nie tylko w Polsce. Skąd ten powrót do romantycznej podniosłości i muzyki pełnej narodowych akcentów?


Kto z nas nie pamięta lekcji w szkole, na których nauczycielka wychowania muzycznego uczyła całą klasę śpiewać "Prząśniczkę"? Do tego dochodzą obowiązkowe "spędy" szkolne w operze i uciążliwe oglądanie (a raczej wysłuchiwanie) "Halki" lub - do wyboru - "Strasznego dworu". Wobec tego trudno się dziwić, że stosunek do Moniuszki większej części powojennego społeczeństwa nie jest entuzjastyczny. A właściwie należałoby napisać "był", bo od jakiegoś czasu Moniuszkę znów się słucha i to nie tylko w Polsce. Na tegoroczny konkurs wokalny, na którym na każdym etapie trzeba było zaśpiewać pieśń lub arię z opery Moniuszki, zgłosiła się rekordowa liczba kandydatów do nagrody. "Halka" nie schodzi z afisza wielu scen operowych, a - co więcej - wciąż odbywają się kolejne premiery.

Moda na czyste intencje


Stanisława Moniuszkę chętnie porównuje się do Chopina, mówiąc, że tak jak Chopin osiągnął szczyty w muzyce fortepianowej, Moniuszko skoncentrował się na pieśni i operze i w tej dziedzinie zajął miejsce czołowe. Nazywano go nawet "polskim Schubertem". Skomponował aż 267 pieśni (choć są badacze, którzy twierdzą, że jeszcze więcej, bo trzysta), większość została zgromadzona w postaci "Śpiewników domowych". Pieśni te były śpiewane bardzo chętnie w okresie zaborów i jeszcze do połowy wieku XX głęboko zakorzeniły się w polskiej wyobraźni narodowej, a starsze osoby pamiętają je do dziś. Nie emigrował, w czasach niewoli żył i pracował w Polsce, a swoją twórczością, przesiąkniętą polskim duchem, pomagał przetrwać najtrudniejsze lata. Niestety, na skutek nieudolnej edukacji muzycznej w szkołach, a pewnie też charakteru czasów, które nadeszły, stało się tak, że Moniuszko zaczął się jawić jako "nudziarz". Cóż bowiem mówią dziecku określenia "wychowawca narodu"? A jednak coś drgnęło i Moniuszko wrócił do łask. Nie jest już nudną postacią z lekcji i wpisał się w modny ostatnio trend "powrotu do źródeł". W tym przypadku do źródeł polskiej muzyki romantycznej, czystej i nie przekombinowanej, autentycznej i płynącej z serca. Być może wypływa to z ogólnej tęsknoty za czystością intencji, za tym, by robić coś nie dla pieniędzy, tylko z autentycznej potrzeby i szczerości. Taki był Moniuszko.

Dobre bo polskie


Maria Fołtyn, wybitna śpiewaczka powiedziała kiedyś: "Moniuszko stał się motywem przewodnim mojego życia". Rzeczywiście, nie dość tego, że była wielokrotną Halką, to jeszcze wystawiała opery Moniuszki na scenach operowych Kuby, Meksyku, Rumunii, Turcji aż po Japonię! To ona jest organizatorką Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. St. Moniuszki, którego piąta edycja zakończyła się w maju. W tym roku padła rekordowa liczba zgłoszeń: chęć udziału w konkursie zgłosiło aż 159 kandydatów i miejmy nadziej, nie skusiły ich tylko duże pieniądze za zdobycie pierwszego miejsca. Najliczniej reprezentowana była oczywiście Polska, ale proszę sobie wyobrazić pięciu Koreańczyków i dwie Amerykanki śpiewających "Prząśniczkę" czy "Znaszli ten kraj"! Jednak do finału weszła tylko jedna Polka, za to Amerykanka Lorraine Hinds zdobyła pierwsze miejsce w kategorii głosów kobiecych. Przyznano też, po raz pierwszy, najwyższą nagrodę Grand Prix - 12 tysięcy dolarów znalazło się w kieszeni Białorusina Władymira Moroza. Rzecznik prasowy Konkursu Jacek Marczyński zauważył: "Goście śpiewają lepiej". I teraz mamy odpowiedź na pytanie, czy Moniuszko był kompozytorem jedynie "swojskim" o lokalnym znaczeniu? Otóż nie, skoro potrafi jego twórczość zrozumieć Białorusin na równi z Amerykanką. Zresztą to nic nowego, "Halka" tryumfowała za granicą jeszcze za życia kompozytora.
Najnowszą "Halkę" wystawi 24 czerwca Opera Krakowska i będzie to inscenizacja plenerowa. Spektakle odbywać się będą w kolejne trzy dni o godzinie 21 na Skałkach Twardowskiego, a widownię zaplanowano na tysiąc miejsc. Muzyka napisana z wielkim rozmachem potrzebuje też rozmachu inscenizacyjnego - zapewnia go reżyser Krzysztof Jasiński (autor "Giocondy" w Operze Dolnośląskiej, "Makbeta" i "Rigoletta" w Teatrze Wielkim w Poznaniu oraz musicalu "Chicago" w Teatrze Komedia w Warszawie).
Cóż, nie ma to jak historia tragicznej miłości, osadzona w polskiej tradycji, opowiedziana pod letnim krakowskim niebem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki