Logo Przewdonik Katolicki

Pożytki czytania prasy

Michał Gryczyński
Fot.

Przed laty - mniej więcej w okresie schyłkowego Gierka - nie mogłem wyjść z podziwu dla Stefana Kisielewskiego, który w swoich znakomitych felietonach wielokrotnie dawał dowody systematycznego czytania rozmaitych gazet i czasopism. A były to przecież czasy wszechwładnej komunistycznej cenzury, toteż mogło się wydawać, że przeglądanie np. "Trybuny Ludu" czy "Żołnierza Wolności" jest...

Przed laty - mniej więcej w okresie schyłkowego Gierka - nie mogłem wyjść z podziwu dla Stefana Kisielewskiego, który w swoich znakomitych felietonach wielokrotnie dawał dowody systematycznego czytania rozmaitych gazet i czasopism. A były to przecież czasy wszechwładnej komunistycznej cenzury, toteż mogło się wydawać, że przeglądanie np. "Trybuny Ludu" czy "Żołnierza Wolności" jest wyjątkowo jałowym zajęciem. Tymczasem Kisiel udowadniał, że uważny czytelnik - taki, który potrafi czytać między wierszami i właściwie interpretować m.in. to, o czym nie napisano - może z pożytkiem korzystać nawet z najbardziej propagandowych tytułów prasowych.
Upłynęło kilkanaście lat, podczas których cieszymy się wolnością słowa; obok zapełnionych półek sklepowych jest to największa zdobycz okresu tzw. transformacji ustrojowej. Owszem, tu i ówdzie pojawiają się jeszcze czasem próby przywoływania niechlubnych praktyk cenzorskich, a wielu piszących ulega autocenzurze oraz wymogom poprawności politycznej, ale to już zupełnie inna sprawa. O tym, że warto przeglądać dzienniki i czasopisma, nikogo obecnie przekonywać nie trzeba. Jedyną w tym przeszkodą - ale za to przeszkodą iście zaporową - bywają pieniądze: człek musiałby wysupłać kilkaset złotych miesięcznie, aby zaspokoić swoją ciekawość czytelniczą. A to, rzecz jasna, dla zdecydowanej większości z nas nierealny luksus. Nie wiem, doprawdy, czy nadejdzie kiedyś taki czas, w którym przeciętnie rozgarnięty człowiek nie będzie musiał oszczędzać na kupnie czasopism oraz książek.
Ale skoro jest jak jest to warto pamiętać o tym, co powtarza jeden z moich przyjaciół. A powiada on, że w dobie wolnego rynku głosuje się nie tylko przy urnie wyborczej, ale również kupując takie, a nie inne tytuły prasowe. Na szczęście są jeszcze czytelnie, w których na miejscu, bez konieczności "głosowania pieniędzmi", możemy oddać się lekturze dowolnej ilości czasopism. Także tych, których nie lubimy, ale chcemy do nich zaglądać, ze względu na ich siłę opiniotwórczą.
O tym, jakie pożytki mogą płynąć z czytania prasy, niechaj świadczy tekst, który znalazłem niedawno na łamach jednego z najlepszych polskich czasopism - "Najwyższego czasu". Podczas gdy w mediach trwają dywagacje nad zbliżającym się referendum, które ma rozstrzygnąć o naszej integracji ze strukturami UE, ten konserwatywno-liberalny tygodnik zwraca uwagę na sytuację, której nie przewidzieli, prawdopodobnie, ani negocjatorzy, ani nawet najbardziej zagorzali agitatorzy prounijni. Oto niebawem możemy wejść do wspólnego rynku europejskiego, z wolnym przepływem ludzi, kapitału, towarów i usług (bez rybołówstwa i rolnictwa). I to bez wstępowania do struktur UE! Wystarczy tylko w referendum zagłosować na "nie", co wcale nie przekreśli naszych więzi gospodarczych z krajami zachodnimi w ramach EEA - Europejskiego Obszaru Gospodarczego, łączącego rynki unijne z rynkami państw EFTA - Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu. Nie bylibyśmy pierwsi, bo taką drogę obrały już Norwegia, Islandia oraz Liechtenstein.
Zachęcam do lektury artykułu Miłosza Marczuka pt. "Poza Unią też jest życie", zamieszczonego w "Najwyższym czasie" (nr 3 z br.). Choćby tylko po to, aby przekonać się, iż pojawia się kolejna już - po możliwości przystąpienia do NAFTA - alternatywa dla integracji z UE. Ta, jak sądzę, powinna zadowolić także niejednego euroentuzjastę.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki