Logo Przewdonik Katolicki

Dzieci to my sami...

Michał Gryczyński
Fot.

... tylko trochę wcześniej - wyśpiewuje Krzysztof Cugowski, w utworze towarzyszącym telewizyjnej emisji programu "Przedszkolandia". A człek patrzy na te szkraby wymądrzające się przed kamerą i ukradkiem ociera łzę, która się w oku kręci na samo wspomnienie beztroskiego dzieciństwa. Przypominają się pucołowate buzie sprzed lat i twarz pani przedszkolanki, która potrafiła przytulić,...

... tylko trochę wcześniej - wyśpiewuje Krzysztof Cugowski, w utworze towarzyszącym telewizyjnej emisji programu "Przedszkolandia". A człek patrzy na te szkraby wymądrzające się przed kamerą i ukradkiem ociera łzę, która się w oku kręci na samo wspomnienie beztroskiego dzieciństwa. Przypominają się pucołowate buzie sprzed lat i twarz pani przedszkolanki, która potrafiła przytulić, ale i do kąta postawić. I nawet kukiełki z przedszkolnego teatrzyku: co ja bym wtedy dał, żeby takie mieć w domu! A potem ubrano nas w mundurek z tarczą na rękawie, na plecy założono tornister i zaprowadzono do szkoły. Ech, kiedy to było?

Kilka tygodni temu nadarzyła mi się znakomita okazja, aby znowu zobaczyć dziewczęta i chłopaków, z którymi przez osiem lat byliśmy w jednej klasie. Ludzie, cóż to było za spotkanie! Owszem, na wszelki wypadek wszyscy otrzymaliśmy identyfikatory z imieniem i nazwiskiem, ale okazały się niepotrzebne, bo - pomimo upływu trzydziestu lat - bez trudu się rozpoznawaliśmy. Jak dobrze było ujrzeć naszą wychowawczynię z pierwszych lat nauki, kilka nauczycielek i twarze znane ze szkolnej ławy. Wspomnieniom i oglądaniu starych fotografii nie było końca, a już prawdziwy entuzjazm wywołał krótki film z pierwszej i ostatniej klasy, nakręcony przez ojca jednego z kolegów. Trzeba było słyszeć te wybuchy śmiechu, okrzyki i komentarze!

Ale po co ja o tym wszystkim piszę, skoro to tylko osobiste wspomnienia? Bo wydaje się, że takie niezwykłe spotkanie może być czymś więcej dla każdego z uczestników, niż tylko niezapomnianym przeżyciem. My uświadomiliśmy sobie, jak wiele nas łączyło: osiem lat spędzonych w tej samej klasie, miejsce zamieszkania - przecież żyliśmy po sąsiedzku - podwórko, na którym spędzaliśmy wspólnie czas, a także religia, bo należeliśmy do tej samej parafii i po szkole spotykaliśmy się na katechezach. I, oczywiście, pierwsze przyjaźnie oraz porywy serca.

Byłoby szkoda, gdyby po latach - kiedy jesteśmy już dorośli - te wszystkie więzi i wspólne przeżycia miały być wyłącznie wzruszającym wspomnieniem. Czy ci, którym powiodło się lepiej od innych, nie mogliby - w odruchu czystej ludzkiej solidarności - spróbować dopomóc tym, których życie nie rozpieszczało? W imię tamtych, wspaniałych, wspólnie spędzonych chwil. To byłoby autentyczne świadectwo, że nie zmarnowaliśmy tych wszystkich lat, które minęły od naszego rozstania. Ale chodzi przecież nie tylko o wsparcie w potrzebach materialnych, bo kogoś dopadła poważna choroba, ktoś ma kłopoty wychowawcze z dzieckiem, ta przedwcześnie straciła męża, a tamtemu poplątały się drogi życia. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, więc może już najwyższy czas, abyśmy podjęli trud odnowienia i umocnienia więzów z tymi, których tyle lat znaliśmy? Wystarczy zadzwonić pod numery telefoniczne umieszczone na wizytówkach...

Dorośli to my sami, tylko trochę później - chciałoby się zanucić, parafrazując wspomnianą piosenkę. To nic, że twarze koleżanek i kolegów ze szkolnej ławy, tak jak i moja, są już nieco przeorane przez czas - choć wielu, doprawdy, trzyma się znakomicie! - bo i tak oczy, sposób reagowania i mówienia pozostały takie same jak niegdyś. Nawet jeśli niektórym spojrzenie już trochę przygasło, a uśmiech zgorzkniał - nic to.

Na pożegnanie podszedł jeden z kolegów i zapytał: "Napiszesz w "Przewodniku", że była z nas fajna wiara?" Jak to była? Nadal jest. I dlatego napisałem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki