Logo Przewdonik Katolicki

Niebezpieczny gambit

Piotr Wójcik
Prezydent Donald Trump rozmawia z reporterami w sali odpraw prasowych Jamesa Brady’ego w Białym Domu, Waszyngton, 30 stycznia 2025 r. | fot. P Photo/Alex Brandon/East News

Coraz bardziej asertywne, żeby nie powiedzieć agresywne, działania USA tworzą nowe realia międzynarodowe, w których jedynym argumentem jest siła. Działania nowej administracji są dla Polski fatalne pod wieloma względami.

Na początku swojej drugiej kadencji Donald Trump wszedł do światowej polityki „z drzwiami” i od początku tego roku pochłonął niemal całą uwagę globalnej opinii publicznej. Amerykanin przy każdej okazji przypomina, że USA weszły w nowy, złoty wiek, czym daje do zrozumienia o epokowym charakterze zmian. Czy takimi finalnie się okażą, to nawet Trump nie wie, chociaż na pewno do tego właśnie dąży. Pytanie tylko, czy ten skonstruowany na nowo świat będzie korzystny dla Polski. Jest wielce prawdopodobne, że wręcz przeciwnie.

Przeciąganie liny
Chociaż w Polsce tematem numer jeden jest podejście nowego prezydenta USA do wojny w Ukrainie i relacji z Rosją, to jak na razie nie jest to główny obszar jego zainteresowania. Możemy jednak przypuszczać, że nie będzie skłonny do tak dużych ustępstw wobec Rosji, jak mogło się to wydawać przed zwycięskimi przez niego wyborami. Poza zapewnieniami, że chciałby spotkać się z Putinem jak najszybciej, ostatnimi czasy zaczął wyrażać względem Moskwy ewidentne groźby. Podczas jednego z wywiadów wprost mówił o „niszczeniu Rosji” przez obecny układ na Kremlu, przywołując fatalną sytuację ekonomiczną oraz problemy finansowe Moskwy. Stwierdził też, że wojnę będzie chciał zakończyć w „polubowny lub nieprzyjemny sposób”. Widać w tym nie tylko samą zmianę retoryki, ale i wyraźne zniecierpliwienie. Trump w kampanii obiecywał zaprowadzenie pokoju w 48 godzin, czego nikt co prawda nie brał całkiem na poważnie – jak zahamowania inflacji w jeden dzień zapowiadanego przez Tuska – jednak im dłużej będzie trwał ten proces, tym częściej będzie z tych obietnic rozliczany.
29 stycznia amerykański „Wall Street Journal” podał, że Trump zamierza sam kierować negocjacjami, odsuwając na drugi plan jego oficjalnego wysłannika ws. Ukrainy gen. Keitha Kellogga. Ten drugi jest znany z popierania dalszego wspierania Ukrainy i asertywnego podejścia do negocjacji z agresorem. Problem w tym, że Moskwa uznała jego dotychczasowe pomysły za nie do przyjęcia, a sam Kellogg nie ma w Rosji obecnie dobrej prasy.
Trump w jednej z pierwszych swoich decyzji wstrzymał pomoc zagraniczną świadczoną przez agencję federalną USAID, w celu przejrzenia jej efektywności. Widać więc, że Biały Dom zamierza mocno ograniczyć finansowanie podmiotów na całym świecie, co źle rokuje dla wsparcia Kijowa. Tym bardziej, że zatrzymanie finansowania już odczuły organizacje humanitarne nad Dnieprem, które między innymi pomagały weteranom, a środki z tej agencji są również istotne dla samego budżetu państwa ukraińskiego. Jak wyliczył brytyjski „Guardian”, od początku wojny USAID przekazała niemal 8 mld dolarów na różne działania humanitarne nad Dnieprem, co znacznie odciążało budżet kraju. To równowartość aż ok. 30 mld złotych. Równocześnie jednak USA nie zatrzymały pomocy wojskowej płynącej do Ukrainy, czego Kijów obawiał się najbardziej. Dzięki temu w newralgicznym okresie negocjacji pokoju lub rozejmu Ukraina będzie miała wciąż czym stawiać opór. Wciąż też nie zawieszono bezpośredniego finansowania budżetu Ukrainy, bez którego państwo ukraińskie w ogóle mogłoby zakończyć działalność.
W sprawie wojny i przyszłości geopolitycznej regionu najczarniejsze scenariusze jak na razie się nie sprawdziły i trwa nieoficjalne przeciąganie liny między USA a Rosją. Trump nie zamierza być wobec Putina szczególnie uległy i wydaje się, że zamierza zastosować wobec Kremla tradycyjną metodę kija i marchewki. To zawsze lepiej niż „Kijowa i marchewki”, jednak pozostałe działania nowej administracji w Waszyngtonie są już potencjalnie znacznie groźniejsze dla Europy Środkowej.

Umowy? Co to są umowy?
Od początku drugiej kadencji Trump jest zainteresowany przede wszystkim swoją, jak to określa Kreml, „bliską zagranicą”. Jednym z głównych obszarów jego zainteresowania stał się między innymi Kanał Panamski, czyli przesmyk absolutnie kluczowy dla transportu morskiego w obu Amerykach. Na początku XX w. zbudowali go sami Amerykanie, by skrócić podróż morską między wschodnim a zachodnim wybrzeżem, jednak w latach 70. zdecydowano o oddaniu kanału pod jurysdykcję Panamy, co faktycznie się stało w 1999 r.
Ponad ćwierć wieku później Trump głośno domaga się powrotu amerykańskiej konstrukcji pod kontrolę Waszyngtonu. Według nowego prezydenta pozycja Chin w Kanale jest zdecydowanie zbyt mocna, gdyż po obu jego stronach znajdują się porty obsługiwane przez spółkę rezydującą w Hongkongu. Gdy Panama udzielała koncesji, Hongkong był formalnie jeszcze dzierżawiony przez Wielką Brytanię, a realną autonomię posiadał aż do 2014 r., ale już wtedy Chiny traktowały go jako część swojego terytorium. Omawiany zresztą koncern Hutchison Holdings należy do jednego z największych chińskich miliarderów. Poza tym w 2021 r. Panama przedłużyła jego koncesję na zarządzanie dwoma portami aż o 25 lat, a kilka lat wcześniej (2017) wycofała uznanie Tajwanu i ogłosiła przystąpienie do chińskiej inicjatywy „Pasa i Szlaku”.
Trump najprawdopodobniej chce wymóc na Panamie, by znacznie ograniczyła swoje kontakty z Pekinem oraz chińską obecność na kanale. Naciski na ten niewielki raj podatkowy są więc elementem szerszej rozgrywki USA z Chinami, jednak tak bezpardonowy sposób załatwienia sprawy powinien budzić znaczne wątpliwości. Tym bardziej, że w niemal bliźniaczy sposób nowa administracja działa w znacznie ważniejszej dla Europy sprawie należącej do Danii Grenlandii. Trump przekonuje, że Dania nie zabezpieczy największej wyspy świata przed ewentualną ofensywną Rosji czy Chin, więc Grenlandia powinna zostać oddana pod kontrolę Ameryki. Na to nie ma jednak zgody ani Danii, ani mieszkańców Grenlandii, którzy w niedawnym sondażu opowiedzieli się w zdecydowanej większości (85 proc.) przeciw dołączeniu do Stanów Ameryki.
W przypadku będącej częścią Królestwa Danii od sześciuset lat Grenlandii Amerykanom chodzi o przyszłą potyczkę o Arktykę. Jej położenie jest kluczowe z kilku powodów. Po pierwsze, na wyspie znajduje się kluczowa dla bezpieczeństwa USA amerykańska baza wojskowa Pituffik, gdzie znajduje się stacja radiolokacyjna. Jej rolą jest między innymi lokalizowanie pocisków wystrzelonych w kierunku USA. Poza tym zmiany klimatyczne – którym ekipa Trumpa sama często zaprzecza – umożliwiły eksploatację złóż znajdujących się na wyspie. Mowa nie tylko o paliwach kopalnych, ale przede wszystkim metalach rzadkich, których wydobywanie umożliwi niezależność państw
Zachodu od Chin w produkcji najbardziej zaawansowanych technologii.
Znaczenie Arktyki w nadchodzących dekadach jest szeroko omawiane przez analityków. Topnienie lodowców odsłania nie tylko zasoby mineralne, ale też szlaki komunikacyjne. Ogromna pozycja Anglosasów opiera się od wieków właśnie na zarządzaniu głównymi drogami morskimi, co pozwala na kontrolę nad globalną gospodarką – a w praktyce umożliwia chociażby nakładanie sankcji. Panowanie nad Grenlandią jest więc faktycznie niezbędne nie tylko dla USA, ale też dla Zachodu jako całości, o ile utrzyma on swoją spójność. I właśnie w tym drugim kontekście działania Trumpa są zupełnie nieprzewidywalne.

Drill, baby, drill
Zarówno Dania, jak i sama Grenlandia są częściami NATO, chociaż ta druga nie wchodzi w skład terytorium Unii Europejskiej. Wspólnie z Wyspami Owczymi i kontynentalną częścią Królestwa Danii stanowią jeden organizm polityczny. Atak jednego z członków NATO na drugiego to sytuacja niezwykle niekorzystna dla Polski, jednak gdy tym pierwszym jest państwo zupełnie fundamentalne dla Sojuszu, sytuacja staje się katastrofalna. Czy stanąć po stronie zaatakowanej Danii, jak wymagałby art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego? Można też grać na zwłokę, co umożliwiałoby nieprecyzyjne sformułowanie wymienionego przepisu, jednak w ten sposób Warszawa straciłaby zaufanie państw nordyckich, czyli prawdopodobnie najważniejszych partnerów w regionie. Sama perspektywa konieczności dokonywania tak trudnego wyboru powinna jeżyć włos na głowie.
Tym bardziej, że po zmianie władzy USA coraz częściej dokonują innych prowokacyjnych działań względem Zachodu. Trump zaczął pouczać Brytyjczyków w kwestii Morza Północnego, domagając się likwidacji tamtejszych wiatraków. Wielka Brytania nie jest już częścią UE, ale w NATO wciąż pozostaje – jest wręcz fundamentem Paktu w Europie, szczególnie w kontekście wojsk powietrznych i morskich. A w perspektywie zmniejszenia obecności Amerykanów także potencjału jądrowego, niekoniecznie militarnego.
Nowa administracja amerykańska zaczęła też stosować narrację, z której można byłoby wysunąć wniosek, że wybór jej dotychczasowych sojuszników był błędny lub w ogóle żadnych sojuszników nie potrzebuje. Trump nie tylko zaczął atakować werbalnie Kanadę, ale też zachowywał się w sposób lekceważący w stosunku do jej premiera Justina Trudeau. Nazywał go wręcz „gubernatorem”, sugerując, że Kanada jest tylko jednym ze stanów USA. Szczyt dobrej woli wykazał, gdy zadeklarował, że w przypadku Kanady jego administracja nie użyje siły – czego nie wykluczył w kontekście Grenlandii. Poza tym rozpoczął cały festiwal ataków w kierunku Unii Europejskiej, strasząc ją cłami, jeśli nie stworzy dobrych warunków dla amerykańskich spółek.
Jedną z głównych osi sporu między Trumpem a UE jest polityka klimatyczna. W pierwszym dniu jego prezydentury USA wycofały się z porozumień paryskich, a więc też z ogólnych deklaracji dążenia do zmniejszenia emisji CO2. Wręcz przeciwnie, Trump zamierza postawić na wydobycie paliw kopalnych, z gazem i ropą na czele, zgodnie z jego hasłem „drill, baby, drill” (wierć, kochanie, wierć). Zapowiada wydobywanie paliw z niewykorzystywanych z powodów ekologicznych obszarów oraz liberalizację przepisów środowiskowych. Co w oczywisty sposób przełoży się na politykę UE, która będzie musiała skorygować swoje plany, jeśli nie chce być wpchnięta z globalnego rynku.

Sojusze to nie biznes
Unia Europejska najpierw nie przyjmowała do wiadomości zmian, które zachodzą na całym Zachodzie, następnie nie dowierzała słowom Trumpa, potem wreszcie osłupiała. Na zaczepki ze strony USA odpowiadał jedynie prezydent Francji Emmanuel Macron. Finalnie UE zaczęła reagować – pani premier Danii Matte Frederiksen rozpoczęła intensywne rozmowy z największymi państwami UE, wśród których nie było próbującej zachowywać dystans Polski. Uzyskała poparcie odchodzącego kanclerza Niemiec Scholza oraz prezydenta Francji Macrona, którego obecna pozycja jest wyjątkowo słaba, a mianowani przez niego premierzy utrzymują się na stołku po kilka miesięcy. Liderzy Europy nie mają silnej pozycji nawet w Europie, więc Trump i jego współpracownicy czują się względem nich wyjątkowo swobodnie.
Działania nowej administracji są więc dla Polski fatalne pod wieloma względami. Po pierwsze, psują bliskie relacje euroatlantyckie, które są fundamentem polskiego bezpieczeństwa. Na Pakcie Atlantyckim Polska oparła swoją strategię obrony. Rozwód USA i Europy to dla Warszawy wiadomość fatalna i najgorszy możliwy scenariusz. Po drugie, nowe, czysto transakcyjne podejście USA do relacji międzynarodowych oznacza odejście od traktowania wspólnych wartości jako czegoś równie istotnego co interesy. A wśród tych wartości znajduje się między innymi solidarność z innymi państwami zachodniego kręgu cywilizacyjnego. I wreszcie po trzecie, coraz bardziej asertywne, żeby nie powiedzieć agresywne, działania USA tworzą nowe realia międzynarodowe, w których jedynym argumentem jest siła. Mowa o nowym koncercie mocarstw. W takiej rzeczywistości państwa mające wyraźną przewagę nad partnerem mogą z nim zrobić, co chcą, o ile inni siłacze nie oznajmią sprzeciwu.
W tej sytuacji polska klasa polityczna powinna robić, co w jej mocy, by nie dopuścić do zerwania sojuszu euroatlantyckiego. Niestety zamiast tego postanowiła wkomponować się w tę polaryzację i PiS oraz jego przeciwnicy wydają się stać po odwrotnych stronach barykady. Na krótką metę jeden z tych obozów skorzysta, ale na dłuższą stracimy wszyscy.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki