Logo Przewdonik Katolicki

Boska harmonia

Elżbieta Wiater
Papież Leon XIV śpiewa modlitwę Regina cœli z okna z widokiem na plac św. Piotra, Watykan, 25 maja 2025 r. | fot. Isabella Bonotto Anadolu/East News

Pierwsze Regina cœli Leona XIV i pełne zaskoczenie – papież śpiewa! Co więcej, robi to dobrze! Modlitwę tę internet od razu określił mianem „papieskiego solo” i wywołało ono znacznie szersze echa niż te na placu św. Piotra.

Błyskawicznie wręcz, jak na watykańskie instytucje, zareagował Papieski Instytut Muzyki Sakralnej. Pracujący w nim o. Robert Melhart OP zaczął nagrywać krótkie filmiki szkoleniowe, których serię zatytułowano Śpiewajmy z papieżem – tytuł pobrzmiewa nieco konwencją Ulicy Sezamkowej, ale nie bądźmy drobiazgowi. Z ich pomocą można nauczyć się podstawowych melodii gregoriańskich, jak chociażby tej do Pater noster czy właśnie do modlitwy Regina cœli. Cieszą się dużym powodzeniem na kanale YouTube tej instytucji, udostępniają je także inne media watykańskie. 
Kiedy zobaczyłam pierwszą z tych rolek, przemknęła mi przez głowę myśl, że oto krakowski Dominikański Ośrodek Liturgiczny okazał się organizacją wyznaczającą trendy ogólnokościelne – na jego kanale podobne filmiki szkoleniowe, i to także do zdecydowanie bardziej złożonych melodii, są umieszczane już od dawna. Nagrywa je głównie o. Wojciech Sznyk OP, który zresztą chorałem zajmuje się naukowo. Jemu właśnie zawdzięczam pewne odkrycie, które wpłynęło w dużym stopniu na to, jak odebrałam to, że papież uformowany w duchowości św. Augustyna postanowił pomodlić się śpiewem.

Mozart zazdrości
Wolfgang Amadeusz cieszył się opinią cudownego dziecka, a jego muzyka, mimo upływu stuleci, wciąż jest słuchana i podziwiana. Mimo to właśnie ten kompozytor miał powiedzieć, że jego kompozycje są niczym w porównaniu z dawnymi melodiami gregoriańskimi i oddałby wiele, żeby umieć skomponować choćby jedną dorównującą tym ostatnim. Tymczasem wielu wykonawców uważa chorał za banalny, bo składający się z powtarzalnych figur w obrębie ustalonych ośmiu tonów (tak z grubsza). Myślę, że takie podejście bierze się z niezrozumienia tego, że chorału nie da się oderwać od tekstu, któremu dana melodia towarzyszy, oraz celu, któremu służy.
Tu właśnie wchodzi, cały na biało, o. Sznyk, a dokładnie jego analizy zapisu chorałowego wcześniejszego niż dominikański i zestawienia z tym śpiewanym przez braci kaznodziejów. Wykonanie z czasem ewoluowało, często dostosowując się do mód i manier danej epoki oraz poziomu (nie)zaangażowania wykonawców, dlatego sięgnięcie w głąb czasu do pierwotnych zapisów pozwala odkryć śpiew chorałowy w formie najbardziej zbliżonej do pierwotnej. Kiedy ojciec przyniósł na próbę starsze zapisy, trudno było mi się przestawić na inny rytm melodii w znajomych antyfonach, ale pod koniec spotkania dotarło do mnie, skąd wynikają różnice i wyrwało mi się: „To ma sens!”. Nie był to więc, jak widać, zachwyt estetyczny, ale racjonalny, a jak potem odkryłam, takie właśnie podejście jak najbardziej jest właściwe.
Chodzi o to, że w momencie, kiedy w chorale odrywa się muzykę od tekstu, to de facto dokonuje się rytualnego mordu czy tam – mordu na rytuale. Wynika to ze sposobu, w jaki narodziła się ta forma wykonawcza: na początku było słowo, recytowane rytmicznie i w określonym metrum, bo tak wykonywano poezję łacińską w starożytności. Recytacja ta z czasem przerodziła się, także pod wpływem Ducha Świętego, w melodie. Już tłumaczę to przywołanie Trzeciej Osoby Trójcy. Ojciec Tomasz Grabowski OP, który odwiedził na dłuższy czas Atos, opowiadał, że także współcześnie podczas śpiewu solowego w trakcie modlitw zdarza się, iż mnich niesiony uwielbieniem lub żarliwością prośby na jednej sylabie śpiewa bardzo długo, wykonując skomplikowaną improwizację. Podobne frazy znajdziemy w tradycji zachodniej, wystarczy choćby posłuchać chorałowej Męki Pańskiej według św. Jana i ostatnich słów Jezusa z krzyża.
W starszych zapisach bardzo wyraźnie widać to podporządkowanie słowu, jego celebracji. Nie są to po prostu ładne, miłe dla ucha melodyjki, ale sposób na podkreślenie treści, którą chce się wypowiedzieć. Bez niej rzeczywiście mogą stać się nudne i powtarzalne, ale takie podejście przypomina wypowiadanie się na temat lasu, bez wejścia w jego głąb. Cóż można powiedzieć poza tym, że strasznie dużo tu drzew? I wszystkie jakieś do siebie podobne?

Augustyn o śpiewie
Muzyka była jedną z nauk należących do sztuk wyzwolonych, a dokładnie przynależała do quadrivium, czyli drugiej, bardziej matematycznej części klasycznego wykształcenia. Nie bez powodu teorię muzyki w starożytności tworzyli pitagorejczycy, a więc szkoła zajmująca się poszukiwaniem zasad liczbowych rządzących światem. Byli oni przekonani, a to przekonanie przejął od nich mistrz duchowy obecnego papieża, św. Augustyn, że rzeczywistość wokół nas jest harmonijna i uporządkowana – dlatego zresztą nosi nazwę kosmos, które to słowo po grecku oznacza właśnie porządek, będący w kontraście do pierwotnego chaosu. Ład ten odbieramy jako piękno, także tego, co słyszymy.
Antonina Karpowicz-Zbińkowska w książce o Augustyńskiej koncepcji muzyki pisze, że biskup Hippony przejął od pitagorejczyków koncepcję trzech rodzajów musica: mundana (muzyka sfer, niesłyszalna dla nas i najdoskonalsza), humana (tworząca człowieka rozumianego jako mikrokosmos) oraz instrumentalis (wykonywana i słyszalna dla nas). Bóg, tworząc człowieka, pomyślał go jako tego, który w swojej duchowo-cielesnej strukturze łączy muzykę sfer z tym, co materialne. Można powiedzieć, że każdy z nas jest melodią, w założeniu oddającą harmonię Bożego ładu. 
To pozwala zrozumieć pełniej, dlaczego inna teoretyk muzyki i kompozytorka, Hildegarda z Bingen, uważała, że diabeł nie potrafi śpiewać. Bardzo proszę o niewysnuwanie tu żadnych teorii na temat tego, że jeśli ktoś nie jest w stanie śpiewać, to „wiedz, że coś się dzieje” i na pewno diabeł jest w to zamieszany. Po prostu szatan zaburzył w sobie i w świecie pierwotną harmonię, co więcej: nie jest w stanie do niej wrócić. 

Jedność
Jednym z najczęściej powtarzanych zdań św. Augustyna o muzyce jest stwierdzenie: „Kto śpiewa, dwa raz się modli”. Uważam, że jest to szczególnie prawdziwe w stosunku do chorału. Przede wszystkim sam śpiew, jeśli ma być dobrze wykonany, wymaga od śpiewającego zaangażowania literalnie całego ciała. Trzeba przyjąć odpowiednią postawę, jedne mięśnie rozluźnić, inne wprowadzić w drgania. Cały organizm staje się rezonatorem, a wywołane nim drgania powracają i przenikają go ponownie. To sprawia, że splecione w doskonałą jedność chorału słowo i melodia wpisują się nie tylko w pamięć muzyczną w mózgu, ale także w tę mięśniową ciała. Dosłownie wdrukowujemy w całych siebie: ciało i ducha, to, co śpiewamy. Modlimy się cali.
Inną rzeczą jest to, że pełne zaangażowanie w tę czynność wydobywa z nas wszystkie nasze blokady. Nie zapomnę, jak prowadzący warsztaty śpiewu dla początkujących po kilku zajęciach wyrzucił z siebie z westchnieniem: „Oni nie potrzebują mnie, oni potrzebują terapeuty”. Do tej prawidłowości – wydobycia blokad, nie poszukiwania specjalisty od psychiki – odnosi się inna mądrość powtarzana przez mnichów: chorał oczyszcza. Sięga w głąb ciebie na poziomie blokad fizycznych i stawia ci przed oczy to, co wymaga uzdrowienia i dotknięcia łaski. A kiedy to ostatnie się dokona, także dzięki niesionemu melodią słowu, przynosi wyciszenie. W tej właśnie ciszy mamy szansę usłyszeć głos Stwórcy i na nowo powrócić do pierwotnej harmonii, w jakiej świat wyszedł spod Jego ręki. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki