Logo Przewdonik Katolicki

Preludium, czyli przedwiosenny poranek

Marta Szostak
Fot. Materiały prasowe

Skupiając się wyłącznie na imponujących symfoniach i zapierających dech w piersiach operach, pozwalamy na to, by pozornie mniej widowiskowe preludia pozostały niezauważone. Niesłusznie.

Wniekończącej się gonitwie „byle do” umykają nam te rześkie, przedwiosenne poranki i rozkoszne późnoletnie wieczory, a razem z nimi – wszystko to, co pomiędzy, co już nie i jeszcze nie. W kontrze do tego pędu piszę dziś z zamiarem zatrzymania Państwa na kilka dłuższych chwil przy utworach, które pomyślane zostały jako wstęp do większego dzieła muzycznego.

Czy tylko wstęp?
XV-wieczne preludia pełniły funkcję krótkiego utworu figuracyjnego, przeplatanego akordowymi improwizowanymi organowymi lub lutniowymi fragmentami, mającymi na celu ułatwienie śpiewakom intonowania. W połowie XVII w. preludium „awansowało” na pierwszą część sonaty kameralnej (barokowego utworu złożonego z trzech lub więcej stylizowanych części tanecznych, przeznaczonych na jeden lub kilka instrumentów i basso continuo. Mam nadzieję, że będę mogła Państwu kiedyś opowiedzieć coś więcej, bo byłaby to szalenie ciekawa historia) i suity (zakorzenionego w renesansie, rozwiniętego w baroku i ukształtowanego przez francuskich klawesynistów cyklicznego utworu instrumentalnego złożonego z kilku samodzielnych części o charakterze tanecznym). Preludium łączone było także z fugą, czego najlepszy dowód znajdziemy u Jana Sebastiana Bacha i w jego dobrze nastrojonym klawesynie, czyli Das Wohltemperierte Klavier (BWV 846–893) – zbiorze dwóch cykli, składających się z 24 preludiów i fug, spośród których każda para skomponowana jest w innej tonacji w pochodzie chromatycznym. W obydwu tomach znajdą Państwo dwie kompozycje zbudowane na tym samym dźwięku jednoimiennej tonacji, czyli C-dur i c-moll.
Preludium usamodzielniło się w romantyzmie za sprawą samego Fryderyka Chopina, który wydał na świat cykl 24 preludiów fortepianowych (łącznie skomponowawszy ich 26). Podejście to zainspirowało kolejnych – od Rachmaninowa i Skriabina przez Debussy’ego i Messiaena do Gershwina i Ginastera. Choć nadal funkcjonowało jako wstęp do oper (proszę jednak nie mylić go z uwerturą; ta w przeciwieństwie do preludium nie łączyła się bezpośrednio z muzyką sceny otwarcia) – u Wagnera w Tristanie i Izoldzie czy u Verdiego w Aidzie – my dziś skupimy się na jego wydaniu „solowym”.

Koronkowa robota
Jan Lisiecki, urodzony w 1995 r. polsko-kanadyjski pianista, uczynił z preludiów gwiazdę swojego najnowszego albumu. Zaprezentował na nim cykl 24 Preludiów z op. 28 (oraz Preludium As-dur KK IVb/7 i Preludium cis-moll op. 45) Fryderyka Chopina, a także wybór preludiów Bacha, Messiaena, Rachmaninowa i Góreckiego. Z jednej strony – grono budzące podziw, z drugiej – ogromna presja, z trzeciej – szansa na opowiedzenie tych historii na nowo, po swojemu, z czwartej – kolejny impuls, inspiracja do spojrzenia na to, co wielkie, bez dystansu, bez obawy.
Każdą z tych szans Lisiecki wykorzystał do cna. Jego świeże, odważne, ale jednocześnie pozbawione zbędnego radykalizmu podejście do muzyki fortepianowej sprawia, że każde z preludiów wnosi do naszego świata coś innego, fundując nam kolejne doznania z szerokiego wachlarza doświadczalnych możliwości. Uczy nas, że nie tylko to, co najbardziej monumentalne i oszałamiające, zasługuje na naszą uwagę; nie pozbawiając nas szerszej perspektywy (którą poznajemy, wnikając w teoretyczne zaplecze tych kompozycji i w dzieła Rachmaninowa jako kontynuatora chopinowskiego podejścia do preludium), zachęca do spojrzenia z bliska – z takiej odległości, z jakiej potrafimy podziwiać najbardziej misterną, koronkową pracę. Jego doskonała technika, przemyślane i wyważone podejście do dynamiki, a także niesamowita wrażliwość, z jaką traktuje każde z preludiów, sprawiają, że forma ta nabiera w naszych uszach nowego znaczenia. Przestaje być już ledwie dodatkiem, interesującym, acz niewiele znaczącym wstępem – staje się sensem samym w sobie, pełną, wielowątkową historią z – nomen omen – wstępem, rozwinięciem i zakończeniem, której postaci z krwi i kości potrafią nas wzruszyć, zachwycić i rozbawić.

---

Jeśli zatem poczuli Państwo, że czas najwyższy oddać stanowi „pomiędzy” tyle uwagi, ile otrzymują od Was stany docelowe – proszę sięgnąć po Lisieckiego. Zapewniam: połączenie fortepianowych preludiów z zapachem wiosennej burzy i soczystością kwitnącej za oknem zieleni to jedno z tych doznań, które potrafią wymknąć się słowom. Całe szczęście zostaje nam czucie. Idźcie, słuchajcie i czujcie. Przyjemności!

---

Preludes
Jan Lisiecki
Deutsche Gramophon 2025


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki